News will be here

Dlaczego Kościół jest oskarżany o budowanie państwa wyznaniowego?cz. II

W średniowieczu Kościół starał się zapewnić sobie autonomię, ograniczyć zakusy władzy świeckiej do sprawowania rządów w sferze politycznej, społecznej i  duchowej.
Odnowienie Kościoła zachodniego w ramach tzw. reform gregoriańskich XI wieku obejmowało również ten aspekt relacji między papiestwem a cesarstwem. Kolejni papieże dokładali starań, by władza świecka – w tym przypadku cesarstwo połączone z godnością króla Niemiec – nie rościła sobie praw do nominacji biskupich (inwestytura) czy kształtowania wewnątrzkościelnej dyscypliny. Jak pisze współczesny amerykański politolog F. Fukuyama:

„W XI wieku Kościół katolicki ogłosił swoją niezależność od władzy świeckiej, zorganizował się w nowoczesną hierarchię, a następnie stał się orędownikiem ponadnarodowych europejskich rządów prawa. […] Bez sporu o inwestyturę oraz jego następstw rządy prawa nigdy nie zakorzeniłyby się na Zachodzie tak głęboko”.

Ten sam badacz nie waha się na tej podstawie wysunąć wniosek, że „dwie spośród podstawowych instytucji, które okazały się najważniejsze dla modernizacji gospodarczej – indywidualna wolność wyboru w zakresie stosunków społecznych i własnościowych oraz władza polityczna ograniczona przez przejrzyste i przewidywalne prawo – zostały stworzone przez instytucję przednowoczesną, jaką był średniowieczny Kościół”.

Nierzadko pasterze Kościoła płacili za to wysoką cenę. Święty Grzegorz VII – papież, który najczęściej kojarzony jest z bezkompromisową postawą wobec cesarza Henryka IV i kolejnych mianowanych przez niego antypapieży – został w pewnym momencie zmuszony do opuszczenia Rzymu i zmarł na wygnaniu (w Salerno) w 1085 roku.

Niekiedy biskupi, którzy naśladując przykład św. Ambrożego, przypominali władcom, że ich władza nie stoi ponad przykazaniami Boskimi, płacili za to męczeństwem.

Patron ładu moralnego
W tym miejscu nasuwa się postać św. Stanisława, krakowskiego biskupa umęczonego w 1079 roku na rozkaz króla Bolesława Śmiałego. W ten sposób władca mścił się na biskupie za odważne przypominanie o konieczności podporządkowania się władcy prawu Bożemu.

Święty Stanisław został w tym kontekście określony przez papieża św. Jana Pawła II mianem patrona ładu moralnego. Jak mówił Ojciec Święty na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 roku:

„Patronat ładu moralnego, jaki wiążemy ze św. Stanisławem, łączy się przede wszystkim z uznaniem powszechnie obowiązującego autorytetu prawa moralnego, prawa Bożego. Prawo to zobowiązuje wszystkich, zarówno poddanych, jak i panujących.

To jest siła Stanisława: jedno prawo dla wszystkich. Ono jest normą moralności, ono jest kryterium podstawowej wartości człowieka. Tylko wówczas też zachowana może być i powszechnie uznawana godność osoby ludzkiej, kiedy wyjdziemy od tego prawa, od moralności, od jej prymatu. Równocześnie moralność, a więc i to prawo moralne jest podstawowym warunkiem ładu społecznego”.

Tak wyglądała droga, jaką Kościół wytyczył Zachodowi do zbudowania państwa opartego na rządach prawa. Najpierw bezkompromisowe głoszenie prymatu moralności – ujętej w prawie naturalnym – nad prawem stanowionym przez władze świeckie.

To drugie musi być zakorzenione w prawie naturalnym, zapisanym przez Boga w sercu każdego człowieka. Wymaga ono nie tylko posłuszeństwa poddanych (obywateli) wobec władzy, ale i nakłada na władze obowiązek szanowania autonomii Kościoła oraz słusznych praw jednostek.

Królowie na czele Kościoła
Ta wizja została radykalnie zakwestionowana przez twórców XVI-wiecznej reformacji protestanckiej. Regułą było to, że na obszarach, gdzie reformacja zwyciężyła, władza świecka – która w pierwszej fazie reformacji była czynnikiem decydującym w narzuceniu ludziom nauk Lutra i Kalwina – zyskiwała od razu supremację nad władzą duchowną. Protestanccy władcy zaraz po skonfiskowaniu dóbr kościelnych ogłaszali się głowami nowo powoływanych wspólnot wyznaniowych.

Typowym pod tym względem przypadkiem był król Henryk VIII, który w 1534 roku ogłosił się „głową Kościoła w Anglii”, zrywając łączność ze Stolicą Apostolską. W ten sposób po wielu stuleciach mamy na Zachodzie do czynienia z próbą wprowadzenia w życie zasady, która od Konstantyna Wielkiego przyświecała kolejnym cesarzom bizantyjskim, uważającym się za „biskupów zewnętrznych” i rzekomo mającym z tego tytułu prawo do podejmowania decyzji w sprawach odnoszących się do materii religijnej.

Henryk VIII bardzo szybko skorzystał z nadanych sobie samemu uprawnień i jako „głowa Kościoła w Anglii” z miejsca „unieważnił” swoje trwające ponad 20 lat małżeństwo z Katarzyną Aragońską.

Tacy wielcy męczennicy Kościoła, jak święty kardynał John Fisher czy św. Tomasz Morus – którzy nie uznali tej uzurpacji i zapłacili za to w 1535 roku głową – byli nie tylko świadkami wierności prawu Bożemu, ale również swoją krwią potwierdzali odwieczną naukę Kościoła o odgraniczeniu – nie rozdziale – dwóch władz: świeckiej i duchownej.

Z tego samego powodu Kościół katolicki sprzeciwiał się w XVI wieku forsowanej przez protestanckich władców w Rzeszy Niemieckiej zasadzie cuius regio, eius religio (czyja władza, tego religia). Tę zasadę przyjęto w 1555 roku, a oznaczała ona, że jeśli władca jest protestancki, to i jego poddani mają być wcześniej czy później protestanccy.

W ten sposób strona protestancka pragnęła zabezpieczyć się przed ewangelizacyjną działalnością Kościoła katolickiego, której nieuchronnym skutkiem byłby powrót całych społeczności do tego Kościoła.

Właśnie w kontekście forsowanej przez stronę protestancką zasady o prymacie władzy nad sumieniem człowieka – bo do tego sprowadzała się formuła „czyja władza, tego religia” – należy odczytywać słowa naszego króla Zygmunta Augusta.

W latach 50. XVI wieku, gdy wpływy protestanckie w Polsce sięgnęły zenitu, namawiano tego władcę, by poszedł w ślady Henryka VIII i stworzył nad Wisłą niezależny od Rzymu Kościół narodowy. Ostatni Jagiellon na polskim tronie odpowiedział wtedy: „nie jestem królem waszych sumień”.

Można powiedzieć, że w tych słowach zamyka się katolicka zasada postępowania władzy świeckiej wobec problemów sumienia i religii; władzy, która wie, że tam jej wpływy nie sięgają.

Absolutyzm oświecenia
Epoka oświecenia przyniosła kolejną próbę ubezwłasnowolnienia Kościoła przez władzę świecką. Tym razem w imię postępu.

Oświecenie, tak bardzo charakteryzujące się krytycyzmem, przede wszystkim wobec religii objawionej, nie było bynajmniej krytyczne wobec absolutnej władzy królów.

Pod jednym wszakże warunkiem: że królowie będą ją sprawować w imię postępu, ale rozumianego na modłę oświeceniowych salonów. Dla nich zaś postęp oznaczał przede wszystkim usuwanie ze sfery publicznej obecności Kościoła, jako wstęp do usunięcia sacrum z domeny politycznej i społecznej aktywności człowieka.

Jeszcze przed rewolucją francuską nie brakowało władców, którzy podpisywali się pod takim właśnie programem. Był to tzw. absolutyzm oświeceniowy, realizowany także w wielu katolickich krajach.

Koronnym przykładem takiej właśnie polityki był panujący w latach 1780-1790 cesarz Józef II. Bardzo dynamicznie modernizował on swoje państwo, powoływał wiele nowych instytucji, powiększał biurokrację i armię.

Za swój obowiązek uważał również ingerowanie w wewnętrzne sprawy Kościoła. Nie tylko doprowadził do kasaty licznych zakonów, przede wszystkim kontemplacyjnych, które uważał za „nieużyteczne”, ale również czuł się powołany do ingerowania w najdrobniejsze szczegóły życia kościelnego. Cesarskie dekrety regulowały na przykład liczbę świec, które mogły stać na ołtarzach w austriackich kościołach.

Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację: Kościół dyktuje XVIII-wiecznemu państwu liczbę kałamarzy, która powinna znajdować się na biurkach urzędników pracujących w nadwornych kancelariach! Przecież słusznie byłoby to odebrane jako niedopuszczalna – a przy tym kompromitująco śmieszna – ingerencja władzy kościelnej w obszar spraw zastrzeżonych do kompetencji władzy państwowej.

Albo wyobraźmy sobie inną sytuację. Kościół nagle się domaga, żeby pewna grupa urzędników XVIII-wiecznego państwa została wydalona z kraju, w którym pracują, ponieważ zdaniem Kościoła knują oni rozmaite spiski i są pazerni na wpływy polityczne oraz na pieniądze.

A przecież dokładnie w podobny sposób postępowały rządy absolutyzmu oświeceniowego w ciągu ostatnich 20 lat przed rewolucją francuską, gdy w kolejnych krajach skazywały na banicję zakon jezuitów.

Począwszy od Portugalii, przez Hiszpanię, kraje Półwyspu Apenińskiego i Francję, Towarzystwo Jezusowe było usuwane pod wyssanymi z palca zarzutami prowadzenia spiskowej, antypaństwowej działalności.

Wyznaniowe państwo rewolucji francuskiej
Rewolucja francuska otworzyła nowy rozdział w wielowiekowej historii walki Kościoła o swoją autonomię w starciu z żądną całkowitego monopolu władzą świecką. Francuscy rewolucjoniści chcieli bowiem podporządkować sobie nie tylko Kościół.

W odróżnieniu jednak na przykład od oświeceniowych absolutystów chcieli oni ustanowić nową, tzw. religię obywatelską. Państwo rewolucyjne miało być państwem wyznaniowym, w którym jedynym tolerowanym wyznaniem będzie kult bliżej nie zidentyfikowanej „Najwyższej Istoty”. Miał on zastąpić kult Trójcy Przenajświętszej.

Należy pamiętać, że twórcom rewolucji francuskiej nie chodziło jedynie o zmianę ustroju państwowego. Republika miała być swego rodzaju nowym Kościołem, w którym Francuzi mieli tworzyć „żarliwą wspólnotę”. Każdy, kto nie był dość żarliwy, ten spotykał się z „obywatelką Gilotyną”. Pierwsi w kolejce byli katoliccy duchowni.

Od początku rewolucja francuska podejmowała kolejne kroki wymierzone w autonomię Kościoła, zaczynając – jak zwykle w tego typu wypadkach – od kradzieży kościelnej własności, od tzw. nacjonalizacji ziem kościelnych, uchwalonej już w 1789 roku.

Przełomowa pod tym względem edycja zapadła w 1790 roku, kiedy rewolucyjny parlament uchwalił tzw. konstytucję cywilną kleru.

Prawo to przewidywało, że odtąd państwo wytyczać będzie granice diecezji – miały one pokrywać się z granicami departamentów. Państwo miało decydować o obsadzie wszystkich stanowisk kościelnych – od proboszcza do arcybiskupa, państwo wreszcie ustanawiało warunek objęcia urzędów kościelnych, jakim miało być złożenie przysięgi przez księdza na tę ustawę. Jej niezłożenie na początku oznaczało, że duchowny nie mógł wykonywać swoich obowiązków duszpasterskich.

W kolejnych latach reżim rewolucyjny zaostrzył sankcje dla „nie zaprzysiężonych” księży. Byli oni skazywani na wygnanie do kolonii karnych. Potem zasądzano wobec takich osób karę śmierci, traktując ich jako „wrogów republiki”.

Wyobraźmy sobie, że Kościół uchwala przepis swojego prawa kanonicznego, który przewiduje, że odtąd wszyscy urzędnicy państwowi będą wybierani przez biskupów, hierarchowie kościelni będą ustalać granice gmin samorządowych, a ci urzędnicy, którzy nie podporządkują się temu prawu, będą skazywani na wygnanie lub na śmierć.

Słusznie można by było mówić w tym przypadku o próbie podporządkowania sobie państwa przez Kościół. Dokładnie odwrotny proces zachodził we Francji od 1789 roku. W tym sensie rewolucja francuska była spadkobiercą dawnego cezaropapizmu władców Bizancjum (c.d.n.).
Źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *