Work life balance
Bycie fit jest modne i wszyscy to popierają.
Ale nie może się to odbywać za cenę czasu dla dziecka czy rodziny. Trzeba umieć wyznaczyć granice.
Rozmawiamy z Tomaszem Brzózką – trenerem, psychologiem sportu, utytułowanym sportowcem (m.in. na mistrzostwach Polski, Europy, świata), dyrektorem sportowym jednego z najbardziej prestiżowych klubów w Warszawie, autorem książek i felietonów, a prywatnie tatą – o równowadze w życiu, sporcie, pracy.
Bierze Pan udział w bardzo ciekawych projektach, znajdując jednocześnie czas dla rodziny. Ma Pan jakiś przepis na tak fantastyczne połączenie i utrzymanie „work life balance”?
To trudne pytanie. Od małego jestem zarażony wirusem ruchu przez moich rodziców i nie znam innego sposobu funkcjonowania. Dla mnie jest naturalne, że w codziennym menu powinna być jakaś dawka aktywności. Natomiast idealny balans – tego po prostu nie ma. Do ideału można tylko dążyć. Dla mnie ważne jest, żeby wszystko robić z pasją, żeby to wszystko było prawdziwe. Nieważne ile mamy pieniędzy, wszyscy mamy tyle samo czasu, i tylko od nas zależy jak go wy korzystamy.
Sport jest sposobem na równowagę?
Sport i aktywność fizyczna są dla mądrych ludzi. Nie dla wszystkich. I to jest paradoks, bo wciąż słyszymy „chodź na siłownie”, „ćwicz”. Osoby, które nie uprawiają sportu zawodowo powinny wiedzieć, że sport potrafi być bardzo wyniszczający czy wręcz toksyczny. Dlatego, że jest magiczny. Magia polega na tym, że dodaje nam pewności siebie – złudnie, zewnętrznie. Szybciej biegamy, możemy zrobić więcej powtórzeń, lepiej wyglądamy, jesteśmy silniejsi, ale jest bardzo cienka linia przed uwierzeniem w siebie zbyt mocno. To dzisiaj zdarza się nagminnie. Wszyscy zaczynają uprawiać sport, dyscypliny ultra. Nie znając siebie, chcemy udowodnić coś innym. Często obserwuję sytuacje, gdy ludzie odsuwają się od rodziny, przyjaciół i tracą stanowiska właśnie przez sport. Bycie fit jest modne i wszyscy to popierają. Ale nie może się to odbywać za cenę czasu dla dziecka czy rodziny. Trzeba umieć wyznaczyć granice. Na spotkaniu z przyjaciółmi rezygnujemy z jedzenia, bo jesteśmy na diecie. To jest uzależnienie. Aktywność fizyczna jest ważna, ale trzeba postawić pewną granicę i umieć czasami zrezygnować z diety czy treningów żeby żyć.
Czyli cytując Pana „sportem należy się bawić”?
Tak, chodzi o to, że jeżeli dziś mam iść popływać, a moja córka pyta czy możemy się jeszcze poba- wić, to decyzja należy do mnie. Zmieniam plany, ale nie znaczy to, że nie zrobię tego dnia treningu. Zrobię, ale inny. Sport nie może być kolejnym obowiązkiem, bo po prostu zwariujemy.
Dzieci i młodzi ludzie są ważni w Pana wypowiedziach, działaniach – stąd projekt Junior Gym?
To jest mój przekaz do rodziców – dzieci mają naturalną potrzebę rozwoju i ruchu, a my powinniśmy to tylko wspierać i nie oczekiwać od nich samych sukcesów, aby nie zrażać do aktywności fizycznej. Jednak na co dzień widzę, że priorytetem dla rodziców są teraz kursy językowe, korepetycje itp. A brak ruchu to brak możliwości odreagowania stresu czy nabrania dystansu. Natomiast uprawianie sportu razem z dziećmi to uczestniczenie w ich życiu. To nawiązanie lepszych kontaktów, lepsze poznanie, lepsze porozumienie.
Od czego więc warto zacząć? Co powinien zrobić zapracowany prawnik, żeby się uaktywnić?
Pewnie nie będę oryginalny, ale warto zadać sobie pytania – co chce robić i co chce osiągnąć. Jeżeli mamy jakiś cel czy postanowienie, trzeba wybrać drogę jego realizacji. Jedną ze składowych sukcesu jest prawdziwa chęć. Dopiero potem można wybrać dyscyplinę sportu czy pójść na badania lekarskie. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi dla wszystkich, tak jak nie należy powielać standardów typu „na siłownię trzeba chodzić dwa razy w tygodniu”.
A co Pan sądzi o dzisiejszej modzie na cross-fit?
Wciąż toczą się dyskusje czy crossfit jest kontuzjogenny, czy nie. Ja uważam, że to zależy od konkretnego człowieka. Znam osoby, które świetnie wykorzystują crossfit i sobie w nim radzą i takie, które bardzo szybko się zraziły. Każdy powinien szukać dyscypliny pod swoim kątem, bo ćwiczenia powinny być przyjemnością.
Czyli zapisanie się do klubu, który pozwala na korzystanie z wielu możliwości jest dobrym rozwiązaniem?
Absolutnie tak. Ludzie nie lubią stagnacji, szybko się nudzą. Na przykład po pół roku pływania stwierdzają, że zrobiliby coś nowego, bo przecież wyczynowcami nie zostaną. A takie zmiany łączą się ze zmianą całej logistyki – inny dojazd, inny parking, inne godziny. Tego typu zmiany bywają trudne do przeprowadzenia przy napiętym grafiku zawodowym i prywatnym. Dzięki klubom takim jak Sinnet nie trzeba rezygnować z miejsca, można zmienić tylko dyscyplinę.
Spotkanie z trenerem personalnym?
Tak, trener może pomóc nakreślić drogę lub wy- prowadzić z błędu. Powinniśmy jednak wybrać osobę, która jest dla nas jakimś autorytetem, żeby wierzyć, że to co mówi, jest prawdą. Trener pokazuje możliwości, potwierdza lub nie nasze założenia, pokazuje niedociągnięcia lub po prostu wspiera. Ułożyć plan to nie problem, można znaleźć ich tysiące w internecie. Tylko które będą skuteczne? Każdy jest inny, więc tutaj nie ma idealnego szablonu do wykorzystania.
Znane trenerki personalne to często kobiety, a kobiety wolą chyba chodzić do kobiet.
Tutaj się nie zgodzę, płeć nie ma aż takiego znaczenia. Biorąc pod uwagę psychikę człowieka, trener przeciwnej płci daje możliwość uniknięcia podświadomej rywalizacji. Oczywiście każdy musi się czuć komfortowo, wszyscy mamy jakieś kompleksy, ale dobry trener powinien dawać poczucie bezpieczeństwa. Nie jesteśmy od oceniania, mamy wspierać i pomagać, i to jest nasza rola. Faktycznie mężczyźni wolą trenować z innymi facetami – jest to rodzaj męskiego porozumienia, chociaż zdarzają się wyjątki. Jeżeli więc kobiety trenerki w swoim portfolio mają większość klientek płci żeńskiej to może wytworzyć się stereotyp, że kobiety wolą kobiety.
Jest Pan utytułowanym sportowcem z wyższym wykształceniem, zagranicznymi kursami i wieloletnim doświadczeniem. Czy tego typu przygotowanie pozwala łatwiej dotrzeć do klientów z wyższej półki – biznesmenów, celebrytów?
Kursy czy szkolenia dają niezbędny warsztat, ale to nie wszystko. Z opinii, które znam o sobie i mojej pracy wiele osób mówi, że to „coś” trzeba mieć. Tego się nie da kupić, ani nauczyć – to trzeba odkryć. Prowadzę od wielu lat treningi oraz szkolenia dla trenerów i widzę, że powinniśmy wyprzedzać niektóre myśli czy działania klienta. Dodatkowo łatwość w nawiązywaniu kontaktu i budowaniu więzi pozwala odpowiednio ukierunkować trening. Poza tym musimy szczerze wierzyć w podopiecznych, inaczej będziemy nie- autentyczni.
A kim jest prawdziwy trener?
Ja uważam, że trenerem jest ten mały zwierzaczek z bajki Kung Fu Panda – mistrz Shifu– malutkie niepozorne zwierzątko, bez kratki na brzuchu, biorący za nos ogromnego misia, który to rozumie, i nie musi przy tym robić sobie selfie. Trener powinien się rozwijać i doskonalić. Doświadczenie jak najbardziej, ale też trzeba mieć pewną odwagę. Przyjechałem do Warszawy na AWF z Piotrkowa Trybunalskiego, uzbierałem na bilet i poleciałem do Stanów Zjednoczonych. Kolega wprowadził mnie tam na siłownię i ob- serwowałem jak zachowują się ludzie, co robią trenerzy, jaki jest system i obsługa. Przywiozłem to do Polski, bo był to jakiś wzorzec, ale trzeba pamiętać, że Polacy mają inną mentalność. Ja wiem gdzie jestem, w którym miejscu i dlatego łatwiej jest mi trafić do klientów.
Sport daje pewność siebie?
Tak. I to jest cudowne, ale też można się zatracić. Kończąc psychologię pozytywną, miałem wykłady z najlepszymi sportowcami na świecie i często widziałem zachłyśnięcie sportem. Dla mnie medal nie oznacza, że jest się najlepszym. On mówi, że jesteś pracowity, masz ponadprzeciętne możliwości w danej dyscyplinie, ale to nie daje prawa czuć się inaczej. Dla absolwentów szkół sportowych jest normalne, że biorą udział w zawodach, zdobywają medale czy puchary. Mając takie zaplecze, takie rzeczy traktuje się naturalnie. Jeżeli przebiegnę maraton dla dzieci w stroju spartanina to nie muszę tego pokazywać na Facebooku. To jest dla mnie i dla dzieci. Taki powinien być sport.
Prawnik jest trudnym klientem?
Z mojej perspektywy ten rodzaj zawodu to duże tempo, napięcie i ogromna odpowiedzialność. Sporo red bulla i niesamowita presja. Aktywność fizyczna jest jedynym skutecznym lekiem na stres. Dlatego prawnicy czy osoby na wysokich stanowiskach lubią ruch, ten specyficzny stan umysłu, kiedy krew zaczyna odpływać do mięśni. Ale trzeba uważać, bo spokój, który osiągamy, może stać się uzależniający. Sam doświadczyłem tego na własnej skórze. Były treningi czy biegi, których po prostu nie pamiętam – wiem tylko, że czułem się dobrze. To jest rodzaj uzależnienia od wyciszenia, wyłączenia, a nawet euforii. Nie ma problemów, nerwów – ale trzeba uważać, bo łatwo zapomnieć o realnym świecie.
A jak powinien wyglądać trening?
W opozycji do tego, co tyle lat robię, a przecież dałbym się pokroić dla sportu, irytuje mnie obecny trend. Zarzynanie ludzi, chwalenie się mocniejszym, silniejszym, szybszym treningiem. Widzę co dzieje się na świecie, na rynku, ale nie- stety nie widzę gdzie jest tego koniec. Wszystko zmierza w dziwną stronę – nie tędy droga. Na zdrowie trzeba uważać i szanować je. Ćwiczyć się powinno po to, żeby dbać o organizm. Świa- domość i myślenie powinny być częścią treningu i jeżeli ktoś potrafi tym zarządzać, to aktywność fizyczna może być wspaniała. Nie należy się kry- tykować, oceniać – jeżeli nie dajemy rady, to nie jest to tylko nasza wina. Jeżeli trener każe nam jeść same jabłka, to na pewno nie wytrzymamy.
Dieta?
Osobiście myślę, że fajnie jest wprowadzać dobre nawyki, ale każdy ma swój sposób żywienia i ciężko to zmienić teoretyczną wiedzą trenerów. Oczywiście można szukać pozytywnych nowości czy elementów, które jesteśmy w stanie wprowadzić do menu – jak np. olej kokosowy, nasiona goi, amarantus itp. Niestety 90% ludzi żywi się podstawowymi produktami zakupionymi w sklepach takich jak Biedronka czy Lidl. Jest masa ekoprzepisów, jednak zjedzenie bułki wrocławskiej naprawdę nie jest końcem świata – ale trzeba ludzi informować o tym, jakie mogą być konsekwencje danego sposobu odżywiania. Warto poczytać dlaczego witaminy czy substancje odżywcze są ważne. Skoro lubię carbonarrę, to może warto to powiedzieć trenerowi. Wszystko da się połączyć w zdrowych granicach. Zacytuję Jacka Walkiewicza, którego słowa do mnie trafiają: „nikt nie zna całego obrazu”. Nie można oceniać każdej sytuacji tak samo – zjadając zakazany croissant mogę się przecież czegoś o sobie dowiedzieć.
A dieta pudełkowa?
To jest wspaniałe, ale nie dla mnie. Wszędzie szukamy uproszczeń czy ułatwiania życia. Budzimy się i pilotem odpalamy telewizor czy ekspres do kawy. Najlepiej, żeby był jeszcze robot, który założy nam skarpetki – kosmos… To jest słabe, wszystko ma być przyjemne i łatwe. Nie lubię tego. Moim zdaniem w tym wszystkim nie ma życia. Z przekory zaparkuj dalej i przejdź się!
Relacja trenera z klientem nie jest prosta, często napotyka elementy intymne – trochę jak prawnik. W jaki sposób zachować odpowiednie granice?
Tutaj ważne jest zrozumienie odpowiedzialności, jaką bierzemy na siebie, kiedy przychodzi klient. Zaczynając od początku, musimy zrozumieć, w którym miejscu obecnie znajduje się nasz podopieczny. Jaka jest droga klienta. Czy to gladiator, który walczy o sylwetkę, a może maratończyk, który przechodzi kryzys? Należy ustalić od postaw jakiś kodeks współpracy. Jeżeli ja wysyłam SMS „jak się czujesz?”, to pytam czy po treningu masz zakwasy, czy twój organizm dał radę itd. Natomiast jeżeli to klient zapyta mnie „jak się czuję”, to muszę zastanowić się czy coś jest nie tak. Ja nie mówię wprost, że stawiamy jakieś granice. Staram się, żeby to druga strona zrozumiała sytuację. Oczywiście w każdej pracy można poznać przyjaciela czy miłość życia, ale doświadczony trener, który wie w jakim miejscu i momencie jest, potrafi zachować bliskie i jednocześnie czyste relacje z klientami. Uważam, że osoba, która zna swoją wartość i ma odpowiedni kręgosłup, stwarzając atmosferę profesjona- lizmu, pozwala innym poczuć się komfortowo i bezpiecznie. Natomiast łamiąc kodeks możemy zaszkodzić, a nie pomóc.
A zdarzają się zabawne sytuacje z klientami?
Tak, jak najbardziej. Na przykład z jednym z klientów (osoba na bardzo wysokim stanowisku) umówiłem się, żeby dzwonił, jeżeli będzie miał jakieś problemy, ponieważ tego typu wsparcie jest szczególnie potrzebne na pierwszym etapie treningu. Okazało się, że moja deklaracja została potraktowana dość dosłownie, a klient postanowił na wszelki wypadek zasięgnąć w podbramkowej sytuacji rady eksperta. Zadzwonił po północy i będąc w stanie zdecydowanie wskazującym stwierdził, że nie wie czy może się dalej bawić, czy może wypić jeszcze jedno piwko… To było urocze, bo w tym momencie obaj zrozumieliśmy, że mimo starych nawyków ten trening jest ważny, a ja stałem się częścią jego życia. Zwykły telefon, zabawna sytuacja, ale pokazuje, że to co robię, ma sens. Klienci potrafią dzwonić i opowiadać co mają na stole, na spotkaniu, pytając spanikowani co mogą zjeść. To jest wspaniałe, gdy obserwuję przemianę moich klientów.
Dziękuję za rozmowę
Żródło: paragrafstyl.pl