W dzisiejszych czasach wierne sobie związki małżeńskie należą do rzadkości, rodziny się rozsypują, a najważniejsze stało się nasycenie wszelkimi dobrami i samozadowolenie. Zatraca się sens osobistej ofiary oraz cierpienia. Moja rodzina składa się z ojca, matki oraz ośmiorga dzieci i daje świadectwo prawdy o Bogu, który jest miłością.
Po narodzinach naszego ósmego dziecka, byłam bardzo szczęśliwa. W moim życiu Bóg po raz kolejny dał mi doświadczyć, że jest dobrym Ojcem, który zawsze jest blisko człowieka. Każdego człowieka bez względu na to, czy jest to pierwsze, piąte, czy też ósme dziecko w rodzinie. Dał mi doświadczyć również tego, że jest moim dobrym Ojcem.
Wbrew temu, co dzisiejszy świat mówi o kobiecie, o macierzyństwie i rodzinie, o tym, że kobieta, która nie pracuje zawodowo, marnuje się, nie spełnia się w życiu, mogę powiedzieć, że być żoną i matką to odkrywać piękno zawarte w człowieku, to służyć i dawać siebie.
Przed ślubem nie myślałam o tym, że zostanę matką aż tylu dzieci – chcieliśmy mieć ich czworo. Kiedyś to, że kocham swego męża, że mam dobrą pracę oraz mieszkanie dawało mi poczucie bezpieczeństwa i pewność, iż ze wszystkim damy sobie radę we dwoje.
Mimo otrzymanego sakramentu małżeństwa nasz stosunek do Kościoła był obojętny. Święta obchodziliśmy co prawda tradycyjnie i chrzciliśmy dzieci, ale w zasadzie to niewiele więcej łączyło nas z Kościołem.
Jest prawdą, że Bóg nie zapomina o swojej owczarni. Dziś już wiem, że byliśmy w tamtych latach właśnie jak takie zagubione owieczki, które pasą się na żyznych łąkach, ale nie słyszą głosu pasterza. Na szczęście spotkałam w tamtym czasie pewną kobietę, której postawa wobec mnie dała mi dużo do myślenia. Ona to właśnie wskazała nam świątynię, w której były głoszone katechezy dla dorosłych.
Był to przełomowy moment w moim życiu. Słuchając głoszonych przez kapłana nauk, zaczęłam na serio – po raz pierwszy w życiu – zastanawiać się, kim jest Chrystus dla mnie; zaczęłam również rozważać możliwość bycia w Kościele, w którym przecież tak naprawdę zawsze było miejsce dla mnie. Był to także bardzo ważny okres dla naszego małżeństwa i naszej całej rodziny. Dzisiaj, po latach, wiem już, że Pan Bóg wszedł wówczas w nasze życie, by każdego dnia stawać się dla nas oparciem.
Wówczas jeszcze pracowałam zawodowo, studiowałam też na interesującym mnie kierunku studiów podyplomowych. Przyszedł jednak taki moment, że zarówno pracę, jak i studia mogłam zostawić i na stałe zająć się prowadzeniem domu, uczestnicząc równocześnie w życiu Kościoła. Powoli uczę się modlitwy, zawierzenia Bogu każdego dnia oraz szukania u Niego pomocy w trudnych chwilach życia. Kościół nauczył mnie tego, że głową w małżeństwie jest mąż, a istotą małżeńskiej miłości jest jedność męża i żony, budowana każdego dnia we wzajemnym przebaczaniu sobie.
Słowo Boga pomogło mi otworzyć się na życie i modlić o kolejnych czworo dzieci. I urodziłam je. Wiem, że życie tej „drugiej” czwórki to szczególna Boża łaska dla mnie, bo byłam wtedy słabego zdrowia. Dzięki temu jednak w szczególny sposób mogłam doświadczyć Pana Boga w swoim życiu – jako Ojca i Stwórcę, dawcę życia i miłości. To jednak również duży trud, to zatroskanie męża o utrzymanie tak licznej rodziny; to także konflikty, choroby i kryzysy. Bo takie właśnie jest życie – każdy dzień przepełniony pracą, nauką, zwykłymi obowiązkami domowymi, licznymi sprawami i problemami. Spotykaliśmy się wszyscy razem tylko w niedzielę – rano na wspólnej modlitwie, a potem na obiedzie.
Dwie moje najstarsze córki obecnie studiują; jedna jest już samodzielna i mieszka poza domem, druga również lada chwila opuści rodzinne gniazdo; kolejnych czworo uczy się w szkołach – od podstawówki do liceum – a dwóch najmłodszych chłopców jest ze mną w domu. Na przekór powszechnie panującemu stereotypowi, że tak liczna rodzina nie może godnie żyć, bo jeden pracujący ojciec nie jest w stanie zdobyć środków na wszystkie potrzeby – my żyjemy. Co prawda nieraz borykamy się z problemami finansowymi i różnego rodzaju niedostatkami, jednak wszystko to w poczuciu, że Opatrzność Boża czuwa ciągle nad nami – w sposób szczególny poprzez wspólnotę, w której jesteśmy, ale również za pośrednictwem wielu bliższych i dalszych znajomych oraz przez rodzinę. I nawet te niedostatki są dobre, bo nasze życie staje się dzięki nim prostsze: uczą mnie one zaufania Panu Bogu w każdych okolicznościach i dziękowania Mu również za doświadczane trudności.
Nie myślałam kiedyś, że jestem ważna dla kogokolwiek. Dziś czuję się potrzebna, odkrywam piękno i trud powołania kobiety oraz mam pewność, że każde ludzkie życie ma sens, że może się rozwijać w rodzinie i dorastać – po to, by w jakimś momencie człowiek mógł odkryć, że Bóg istnieje i że jest miłością.
Często znajome kobiety pytają mnie, czy się nie nudzę w domu, jak sobie radzę i czy to, co robię, nie wykańcza mnie. Nie ma co ukrywać, że bywa mi naprawdę ciężko, ale staram się te doświadczenia zawierzać Bogu. A dzieje się u nas dużo i każdy dzień jest inny; ranek bardzo trudny, bo do jednej łazienki i toalety ustawia się „ogonek”, potem prędkie śniadania i szybki bieg na autobus do szkół i uczelni. Wtedy też zwykle modlimy się z dziećmi, bym mogła później zająć się różnorodnymi domowymi czynnościami oraz maluchami, które zostają w domu. (Czasem w żartach mówię, że przydałaby mi się sekretarka, która by notowała wszystko, co trzeba załatwić, w podwójnym kalendarzu, odbierała telefony i umawiała mnie z lekarzami, ponieważ od wielkiej ilości tych spraw i sprawek niekiedy aż mi się kręci w głowie).
W ciągu tygodnia raz lub dwa razy spotykamy się w naszej kościelnej wspólnocie i tam, modląc się, otrzymujemy siły do niesienia naszych krzyży.
Inne częste pytanie, które zadają nam ludzie, dotyczy tego, jak sobie radzimy ze sprawami materialnymi. Jak już wspomniałam wcześniej, w naszej rodzinie pracuje tylko mąż, który stara się, jak może, o to, by nie zabrakło nam pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Nie mam też najmniejszej wątpliwości, że Boża Opatrzność czuwa nad nami, szczególnie poprzez naszą wspólnotę, inne wspólnoty i zgromadzenia zakonne, przez rodzinę i znajomych. Korzystamy także z pomocy państwa, jak również kościelnych wspólnot – w takim zakresie, w jakim jest to okresowo potrzebne. Dotykają nas różne niedostatki czy braki, ale one również są dla nas dobre i potrzebne, bo przez to właśnie uczymy się każdy dzień zawierzać Bogu, dzięki czemu nasze życie staje się dużo prostsze.
Bożena, 44 l.
źródło: milujciesie.org.pl