News will be here

Cudowne uzdrowienia Matki Bożej z Jasnej Góry

Moc Modlitwy Różańcowej

Kościół nazywa Bogarodzicę Maryję „Pośredniczką wszelkich łask” i „Orędowniczką naszą”. Jak słuszne są to tytuły, uzmysławia nam doświadczenie przybywających na Jasną Górę pielgrzymów.
Tutaj w sposób przedziwny i tajemniczy złączyła Matka Boża swoją obecność ze znanym na całym świecie, starodawnym obrazem przedstawiającym Ją z Dzieciątkiem Jezus na ręku. Wszechmogący Bóg przez Jej wstawiennictwo udziela łask i czyni cuda.

Pierwowzory Bożych cudów znajdujemy w Piśmie św. w Starym Testamencie. Na przykład w Drugiej Księdze Królewskiej czytamy, że za wstawiennictwem proroka Elizeusza został wskrzeszony z martwych chłopiec z miasta Szunem (4,18-35), rozmnożony chleb (4,42-44) czy uzdrowiony z trądu wódz Naaman (5,1-14).

Ewangelie opisują cuda dokonane przez Jezusa oraz najważniejszy dla nas cud – zmartwychwstanie Jego samego. Również przez wstawiennictwo apostołów dokonywały się niezwykłe znaki: Tabita z Jafy została wskrzeszona z martwych po modlitwie Piotra (Dz 9,36-47), a w Troadzie przez wstawiennictwo św. Pawła młodzieniec Eutych, który wypadł z okna (Dz 20,9-11).

„Wiele znaków i cudów działo się przez ręce apostołów” – czytamy w Dziejach Apostolskich.

„Do Jeruzalem schodziło się także wielu ludzi z sąsiednich miejscowości. Przynosili oni chorych i tych, których dręczyły duchy nieczyste. I wszyscy odzyskiwali zdrowie” (5,12-16).

Gdyby zebrać biblijne opisy cudów, powstałaby sporej objętości księga. W sanktuarium jasnogórskim znajduje się właśnie taka Liber miraculorum…, czyli Księga cudów…, zawierająca gromadzone od 1402 r. opisy, świadectwa i dokumentacje dotyczące ponad 1400 nadzwyczajnych wydarzeń, świadczących o potędze orędownictwa Matki Bożej.

Oto kilka z nich.

Uzdrowienie Michała Bartosiaka
Cudem, który zyskał rozgłos w kraju i za granicą w okresie międzywojennym, było uzdrowienie 14 sierpnia 1929 r. sparaliżowanego 53-letniego Michała Bartosiaka. Pisała o tym prasa w kraju, jak również we Francji, Włoszech i w USA.

Michał Bartosiak wyjechał w 1920 r. do Francji w poszukiwaniu pracy. Wkrótce potem doznał tam całkowitego paraliżu kończyn dolnych. Po czterech latach leczenia we Francji stan chorego uznano za nieodwracalny i wysłano pacjenta z powrotem do Polski.

Bartosiak przebywał w szpitalu w Gdańsku, gdzie lekarze potwierdzili jego wcześniejszą diagnozę i skąd odesłali go do przytułku dla kalek w Gostyninie (ówczesne woj. warszawskie). Siostra Irena Nestorowiczówna, tamtejsza przełożona, pisała:

„Czołgał się stale na desce, nogi miał sztywne i zupełnie martwe, kropli krwi trudno się było w nich dopatrzeć, czucia nie miał – można było igłą kłuć, bólu żadnego nie czuł”.

Zachowanie chorego w gostynińskim przytułku było bardzo naganne: Bartosiak uważał się za socjalistę, bluźnił i szydził z rzeczy najświętszych. Niejednokrotnie trzeba było nawet wzywać z jego powodu policję.

Jednak w kwietniu 1929 r. nastąpiła w zachowaniu pacjenta radykalna zmiana, prawdopodobnie pod wpływem snu. Michał Bartosiak niespodziewanie powiedział:

„Proszę siostry, ja chcę się poprawić i życie swe stanowczo odmienić!”.

I rzeczywiście, zaczął żyć pobożnie, naprawiając dotychczasowe zgorszenia i budując innych swoim przykładem. Wiele się modlił i dwa razy w tygodniu pościł o suchym chlebie. Równocześnie usilnie prosił, żeby wysłać go do Częstochowy, ponieważ był przekonany, że wróci stamtąd zdrowy.

Bartosiak przyjechał do tego miasta 13 sierpnia. Na noc umieszczono go w noclegowni blisko dworca, a o godz. 3:30 wyruszył na Jasną Górę, czołgając się na swojej desce.

Pierwszej Mszy św. wysłuchał z głębokim nabożeństwem, błagając Matkę Bożą o uzdrowienie, ale nie odczuł żadnej ulgi. Rozpoczęła się druga Msza św. W jej trakcie chory powtarzał w kółko z przejęciem:
„Matko Najświętsza Cudowna Częstochowska, uzdrów mnie!”,
„Ucieczko grzesznych, ratuj!”,
„Uzdrowienie chorych, okaż miłosierdzie!”.

I oto w czasie przeistoczenia jakaś niewidzialna siła uniosła chorego, który stanął na własnych nogach! Wróciło do nich życie i siła. Na widok tego ewidentnego cudu powstał krzyk; ludzie płakali i wielbiąc Matkę Bożą, tłumnie cisnęli się do uzdrowionego.

Przed swoim powrotem, już o własnych siłach, do Gostynina Michał Bartosiak złożył w jasnogórskiej zakrystii zeznanie o swym nagłym uzdrowieniu. Siostra Irena napisała wówczas w liście do ojców paulinów:

„Wzruszenie jest nader silne między ludźmi. Wszyscy kalecy wybierają się do Częstochowy. Nawet Żydzi biją się w piersi, mówiąc:
»Wielki Bóg katolicki«”.

Tego rodzaju cudów, do wybuchu II wojny światowej, zanotowano 268.

Ocalenie 14-letniego Krzysztofa
6 maja 1974 r. na drodze między Krakowem a Rzeszowem, 3 km od Dębicy, miał miejsce tragiczny wypadek. 14-letni Krzysztof jechał wówczas na rowerze. Kiedy skręcał w lewo, w stronę Mielca, został nagle najechany przez jadący z przeciwnej strony samochód chłodnię.

Chłopiec doznał ciężkich obrażeń: pęknięcia czaszki, stłuczenia mózgu, wstrząśnienia rdzenia kręgowego… Nastąpił bezwład jego całego ciała.

W szpitalu w Dębicy wykonano trepanację czaszki pacjenta, aby usunąć krwiaki. Następnie przewieziono chłopca do kliniki Akademii Medycznej w Krakowie.

Krzysztof pozostawał wciąż nieprzytomny. Dodatkowo zachorował na zapalenie płuc. Temperatura jego ciała przez dwa tygodnie dochodziła do 40 stopni Celsjusza. Lekarze wątpili w możliwość uratowania pacjenta… Byli przekonani, że nawet gdyby chłopak przeżył, pozostałby sparaliżowany i upośledzony umysłowo.

Tymczasem w niedzielę 2 czerwca Krzysztof, na głos swojego ojca, nagle obudził się ze śpiączki. W następną niedzielę, 9 czerwca, przemówił, a w sobotę 15 czerwca zaczął chodzić. 25 czerwca wypisano go ze szpitala w Krakowie i przewieziono na rehabilitację do Rzeszowa. 5 lipca Krzysztof powrócił do domu.

Dlaczego nastąpił przebieg wydarzeń odwrotny do przewidywanego przez najlepszych specjalistów z Akademii Medycznej w Krakowie? Otóż w rodzinnej parafii Krzysztofa (Pustynia, diecezja tarnowska) podjęto gorliwą modlitwę w intencji Krzysztofa do Matki Bożej Jasnogórskiej. Modliła się za niego rodzina i klasa szkolna. W kościele kapłani odprawiali za niego nowennę, w której uczestniczyło wielu parafian.

6 sierpnia 1974 r. przybyła na Jasną Górę parafialna pielgrzymka z Pustyni, aby podziękować za ocalenie i uzdrowienie chłopca. Byli w niej jego koledzy i koleżanki ze szkoły. Sam Krzysztof znajdował się w tym czasie w sanatorium w Iwoniczu. Przyjechał później. Wraz z siostrą i ojcem złożył zeznania dotyczące swojego uzdrowienia. Napisał w nich między innymi:

„Przybyłem na Jasną Górę dziękować w dalszym ciągu Matce Bożej za odzyskanie zdrowia. Co do samopoczucia, to nie mogę narzekać, od chwili wyjścia ze szpitala nic mnie nie bolało i nie boli. Czuję się wyśmienicie… Bardzo dziękuję Matce Bożej za zwrócenie życia i zdrowia”.

Na początku lat 80. Krzysztof, już jako dorosły mężczyzna, podjął pracę na Śląsku. Wtedy pielgrzymował na Jasną Górę dwa-trzy razy każdego miesiąca, „aby w ten sposób – pisał – spłacić dług wdzięczności Matce Bożej Jasnogórskiej za kredyt życia, którego mi łaskawie użyczyła”.

Natomiast dwa lata po uzdrowieniu Krzysztofa przez Matkę Bożą, w lipcu 1976 r., kolejny raz na Jasną Górę przybył ksiądz proboszcz jego rodzinnej parafii. Do zgromadzonych z różnych stron pielgrzymów powiedział on wtedy:

„Jesteśmy głęboko przekonani, że Matka Boża Częstochowska sprawiła cud, bo myśmy naprawdę gorliwie modlili się do Niej. Przecież cała parafia przypuściła ogromny szturm modlitewny do Matki Bożej Jasnogórskiej…
»O czarna Madonno, jakże jesteś nam droga!«”.
I dalej ks. proboszcz mówił:
„Ale my dzisiaj przybywamy z nowym faktem, z nowym dowodem potęgi i dobroci Matki Bożej Jasnogórskiej. Spójrzcie na to dziecko (wskazał na 10-letnią dziewczynkę). Rok temu lekarze orzekli, że będzie żyła najwyżej trzy miesiące. Zastosowaliśmy to samo lekarstwo co w przypadku Krzysztofa, niezawodne lekarstwo: żarliwą i ufną modlitwę do Matki Bożej Jasnogórskiej”.

Dodać trzeba w tym miejscu, że 10-letnia Beata została trwale uzdrowiona.

Cuda duchowe
Powyższe niezwykłe Boże ingerencje dotyczą życia fizycznego, doczesnego. Obok nich istnieją jeszcze cenniejsze cuda – duchowe. Dotyczą one najważniejszej rzeczy – zbawienia wiecznego człowieka. Chodzi o wewnętrzne przemiany dokonujące się nagle, bez zwykłego oddziaływania na umysł i wolę; przejścia od niewiary do wiary, z życia w grzechu do stanowczej decyzji o jego porzuceniu.

Człowiek – używając terminologii biblijnej – otrzymuje „nowe życie”. Dokonuje się wówczas jego duchowe wskrzeszenie z martwych. W Nowym Testamencie przykładem tego rodzaju cudu jest nawrócenie celnika Mateusza – najpierw kolaboranta i oszusta, a potem jednego z 12 uczniów Jezusa, autora Ewangelii oraz męczennika za wiarę. Paweł z Tarsu z kolei z prześladowcy Kościoła stał się jego największym misjonarzem.

Oto jeden spośród bardzo wielu przykładów takiego duchowego cudu, który miał miejsce na Jasnej Górze. 5 października 1975 r. uczeń szkoły średniej złożył w zakrystii jako wotum dla Matki Bożej odznakę Związku Młodzieży Socjalistycznej. Otrzymał ją w nagrodę za swą wzorową socjalistyczną działalność.

Zdecydowany przeciwnik Kościoła i religii, ugruntowany w niewierze, przybył do sanktuarium jako turysta, żeby zwiedzić obiekt turystyczny. W księdze wotów napisał:

„Na Jasnej Górze poznałem prawdę. Odznakę pozostawiam, a do domu wracam innym człowiekiem – Bożym”.

Nie ma na Jasnej Górze, tak jak w Lourdes, cudownego źródełka, w którym pielgrzymi zanurzają się i doznają dzięki temu uzdrowień z chorób duszy i ciała. Tutaj natomiast można zanurzyć się w równie cudotwórczym rezerwuarze miłości Matki.

Stale powiększa się księga cudów i łask zapisanych na papierze albo tylko w sercach ludzi: chorzy odzyskują zdrowie, grzesznicy powstają z upadków, bezbożni wracają do Boga, uzależnieni wychodzą ze swoich nałogów, demony odchodzą od dręczonych, kobiety bezdzietne rodzą dzieci, małżeństwa jednają się, niebezpieczeństwa zostają odsunięte. Wielkie rzeczy dzieją się za sprawą Matki Bożej Jasnogórskiej.
źródło: milujciesie.pl