News will be here

Nawrócenie profesora filozofii, ateisty – świadectwo

Jezus mi przebaczył dzięki Maryi

Niemal przez 30 lat byłem wojującym ateistą ( o lewicowych poglądach). Odrzuciłem Boga i wiarę, ale Bóg mnie nie odrzucił.  W sposób niezwykły do siebie przez cudowne spotkanie z Maryją, przyprowadził mnie z powrotem.
Jestem ojciec Łazarz Al-Antoni, pochodzę z Australii, z rodziny protestanckiej, metodystycznej. Ojciec mój był protestantem, a matka skłaniała się w stronę katolicyzmu.

W dość młodym wieku spostrzegłem, że moi bliscy nie prowadzą chrześcijańskiego stylu życia. Mówili o sobie, że są wierzący, ale oszukiwali siebie nawzajem i używali wulgarnego języka. Szybko nabrałem przekonania, że religia jest oszustwem i hipokryzją.

Równocześnie spotykałem ludzi, którzy byli dobrzy, uprzejmi i… niewierzący. Doszedłem do przekonania, że to nie religia decyduje o tym, czy ktoś jest dobry czy nie. Religia, w moich oczach, nie czyniła różnicy między dobrymi i złymi ludźmi.

Materializm i śmierć
W wieku 11 lat zanegowałem chrześcijaństwo. W tym okresie doświadczałem wielu cierpień wewnętrznych i zewnętrznych. Odrzucając wiarę, przyjąłem za pewnik, że nienaruszalne są jedynie prawa przyrody. Na świat wokół mnie mogłem wpływać tylko siłą umysłu.

Tej mocy przypisywałem też cuda, których nie potrafiłem w inny sposób wyjaśnić. Moje poglądy filozoficzne kształtowała lektura pism Marksa, a psychologiczne – Freuda. Na ich bazie zbudowałem sobie materialistyczną koncepcję życia, opartą na naturalizmie, z pewną dozą romantyzmu.

Chrześcijaństwo uważałem za narzędzie różnych rządów w celu realizacji ich imperialistycznych celów. Wielki wpływ mieli na mnie angielscy romantycy – Byron, Shelley i Keats.

Byłem jednak wciąż człowiekiem poszukującym. Taki stan to kondycja wielu ludzi na Zachodzie. Dążą oni do wewnętrznego pokoju, jakby gonili za fatamorganą. Kiedy docierają na miejsce, wówczas wydaje im się on jeszcze bardziej odległy.

W okresie studenckim odbywałem praktyki latem w szpitalu. W ramach swoich obowiązków przenosiłem do kostnicy ciała zmarłych pacjentów. Pewnego razu umarła mała dziewczynka. Cierpiała kilka tygodni w szpitalu. To było straszne.

Byłem przekonany, że zmarła przeszła w nicość, ale jednocześnie wewnętrznie czułem poruszenie, a nawet bunt, że umiera takie małe dziecko! Moje serce nie całkiem oddało się materializmowi. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale to był głos Boga, którego nie chciałem rozpoznać.

Droga do nawrócenia
Jak wielu moich rówieśników w okresie młodości słuchałem i naśladowałem Bitelsów. Muzycy ci pozostawali pod wpływem Maharishiego Mahesha Yogiego, twórcy medytacji transcendentalnej. Zwrócili oni uwagę wielu młodych (i moją też) na hinduizm i buddyzm.

Religie te zainspirowały mnie do poszukiwania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania: Dlaczego cierpię? Dlaczego czuję się samotny? Jaki jest cel i sens mojego życia?

Jakiś czas spędziłem nawet w Indiach. Nadal jednak propagowałem ateizm, już jako uniwersytecki wykładowca.

Przełom w moim życiu nastąpił, gdy moja matka ciężko zachorowała na nowotwór. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Ostatnie dni przed jej śmiercią spędziłem, śpiąc na podłodze w szpitalu.

Kiedy mama umarła, poczułem ogromną pustkę w swoim życiu oraz wielkie zagubienie. Straciłem wtedy życiową równowagę. Matka była dla mnie jak źródło i sens życia. Wraz z nią zniknęła gdzieś moja pewność siebie.

Po roku ciągłego smutku i rozpaczy nie byłem ani o włos bliższy wewnętrznemu pokojowi ani harmonii. W końcu postanowiłem zrobić coś dziwnego: wrócić do sali szpitalnej, w której umarła moja matka.

Chciałem w ten sposób zrozumieć jakoś tajemnicę śmierci, która była dla mnie jak nieprzenikniona ciemność. Jednak siostry zakonne, które prowadziły szpital, nie wpuściły mnie do tej sali. Okazało się, że była ona zajęta.

W oczekiwaniu na wejście zostałem skierowany do szpitalnej biblioteki. Tam znalazłem książkę amerykańskiego zakonnika – Thomasa Mertona. Była to jego autobiografia. Zacząłem ją czytać, a lektura ta okazała się dla mnie tak absorbująca, że zapomniałem w ogóle o sali. Siostry, które pracowały w szpitalu, najwyraźniej też.

Merton przypominał mi moje własne życie: lewicujący filozof, wykładowca, który czytał te same książki i oglądał te same filmy co ja. On również stracił matkę. Po jej śmierci zaczął szukać ukojenia w katolickim klasztorze. Postanowiłem zrobić to samo – uniwersytet zamienić na klasztor.

W klasztorze
Następnego dnia zadzwoniłem do pierwszego lepszego klasztoru, który znalazłem w książce telefonicznej, pytając, czy mogę zostać mnichem. Mój rozmówca zaczął mnie wypytywać: do jakiego Kościoła należę, kto jest moim ojcem duchownym, kto mnie do nich skierował itp. Szybko jednak się zorientował, że nie miałem zielonego pojęcia o życiu zakonnym, i skończył rozmowę.

Postanowiłem nie dać za wygraną. Ponownie zajrzałem do książki telefonicznej, wybierając numer do innego klasztoru. Był to serbski klasztor prawosławny św. Saby w pobliżu Melbourne.

Okazało się, że rozmawiałem z mnichem, który był biskupem w klasztorze. W wielu prawosławnych klasztorach biskup jest na miejscu jako jeden z mnichów. On, zamiast zadawać pytania, powiedział do mnie po prostu:
„Przyjdź i zobacz!”.

Później zrozumiałem, że nie użył tych słów przypadkowo. Tymi to właśnie słowami zwrócił się Filip do Natanaela, gdy ten, dowiedziawszy się o Jezusie, spytał, czy może być co dobrego z Nazaretu (zob. J 1,46b). Z palącą ciekawością czekałem na to spotkanie.

Klasztor św. Saby cieszył się popularnością z powodu słynącej łaskami ikony Matki Bożej. Słyszałem wcześniej o Maryi, ale nie miałem z Nią osobistej relacji, ani też nie rozumiałem Jej roli w Kościele. Zwiedzając nieraz kościoły, traktowałem je jedynie jak muzea dzieł sztuki, a nie jak prawdziwe świątynie.

Zaraz po wejściu do cerkwi ujrzałem tę ikonę. Była sporych rozmiarów. Moje oczy przykuł sposób, w jaki Serbowie oddawali jej cześć. Wszyscy skłaniali się przed nią trzy razy do samej posadzki, czyniąc tzw. prostracje (pokłony doziemne).

Australijczycy nikomu się nie kłaniają. Ludzie znani i popularni w Australii oraz zwykli zjadacze chleba podają sobie na przywitanie po prostu rękę. Pokłon ikonie był dla mnie bardzo krępujący, ale pomyślałem, że będę uprzejmy i postąpię tak jak inni.

Nowa Matka
Zgiąłem ciało do ziemi i przywarłem do posadzki. Leżąc przytulony do podłogi, poczułem, jak do głosu zaczynają dochodzić moje emocje po stracie matki – cały smutek i żal. Zacząłem płakać, modlić się i spowiadać na głos. Wylewając swoje uczucia, czułem się samotny i osierocony.

Wtedy podniosłem się i zrobiłem kolejny pokłon. Fala smutku i żalu wypełniły mnie bezmiernie. Wtem nagle z tyłu usłyszałem wyraźnie słowa:
„Ja będę twoją Matką”.
Odwróciłem się przekonany, że to jedna z kobiet w cerkwi próbuje mnie pocieszyć, ale nikogo nie było. Znów zacząłem się żalić i ponownie usłyszałem te same słowa.

Zauważyłem, że Matka Boża z ikony znajdującej się naprzeciw mnie jakby lekko wysunęła się w moim kierunku. Wysunęła głowę do przodu, nachyliła się w moją stronę i patrząc mi prosto w oczy, uśmiechnęła się, mówiąc po raz trzeci:
„Ja będę twoją Matką”.

Uśmiechając się, była przepiękna i pełna miłości, tak cudowna i kochająca, że jej słowa zabrały od razu cały ból z mojego serca.

Dzięki Jej miłości i obecności poczułem się odnowiony i nowo narodzony. Dała mi nową wiarę, nadzieję i pewność siebie. Cała Jej postać emanowała światłem.

Kiedy wstałem, Maryja „wróciła” na swoje miejsce, a ja postanowiłem zrobić trzeci pokłon. Wychodząc z cerkwi, byłem przekonany, że mam kochającą Matkę.

Po tym niezwykłym spotkaniu powiedziałem biskupowi, że nie mogę stąd odejść, bo życie w świecie straciło dla mnie sens. Biskup się zgodził. Porzuciłem więc pracę na uniwersytecie i pozostałem w klasztorze.

Chrześcijański styl życia
W klasztorze biskup szybko spostrzegł, że tak naprawdę nie rozumiałem, na czym polega chrześcijański styl życia. Jako formę edukacji zaproponował mi więc wyjazd do Serbii i Grecji na górę Athos. Tam spędziłem dwa lata.

W Serbii po klasztorze oprowadzał mnie pewien mnich, który nie znał angielskiego. Ja zaś znałem tylko kilka słów po serbsku.

Zwiedzaliśmy klasztor, na którego bramie był fresk przedstawiający Jezusa i Maryję prowadzących ze sobą dialog. Gdy zakonnik wyjaśniał mi znaczenie słów wypowiadanych przez nich, słyszałem angielski. Nie pojmowałem każdego słowa, ale intuicyjnie wiedziałem, o czym mówił.

Maryja mówiła:
„Synu, wybacz im”, prosząc Jezusa za ludzkość, a Jezus odpowiadał:
„Nie, ich serca są zatwardziałe. Nie przebaczę im”.
Dialog ten powtarzał się trzy razy.

Gdy po raz trzeci Maryja zwróciła się z tą samą prośbą do Jezusa, dodała:
„Synu, ze względu na Mnie przebacz im”.
Wtedy Jezus odpowiedział:
„Ze względu na Ciebie przebaczę im”.
Duch Święty sprawił, że słyszałem ten dialog tak, jakby był on o mnie. Zamiast „im”, słyszałem „jemu”. To za mnie Maryja błagała swojego Syna o wybaczenie. To moje serce było zatwardziałe.

Wizyta w serbskim klasztorze dała mi łaskę odkrycia Jezusa jako mojego Pana i Zbawiciela, dzięki Maryi. Wiedziałem, że potrzebuję przebaczenia grzechów i przemiany swojego serca.

Intelektualna duma Zachodu nie zna granic. Pracując na uniwersytecie, byłem przekonany o tym, że moja wiedza jest nieograniczona. Wydawało mi się, że wiem wszystko.

Kiedy Jezus stał się moim Mistrzem i Nauczycielem, wówczas uświadomiłem sobie, że trwałem w pysze. Wcześniej nie akceptowałem ludzkich słabości, wymagając od innych przezwyciężania ich za wszelką cenę. Dopiero Pan dał mi łaskę współczucia i wyrozumiałości.

Życie na pustyni
Po moim powrocie z Serbii i Grecji pewnej soboty przyjechało do klasztoru troje młodych Egipcjan. Byli to chrześcijanie, Koptowie, należący do Kościoła założonego przez samego św. Marka Ewangelistę. Było to moje pierwsze spotkanie z koptyjskim chrześcijaństwem.

Jedna z dziewcząt z tej trójki zaczęła opowiadać mi o Piśmie Świętym. Od czasu swego wstąpienia do klasztoru byłem zainteresowany tylko Matką Bożą. Słowa Bożego nie czytałem, pomimo tego, że miałem swój egzemplarz Biblii. Był on nowiutki, a jej prawie całkiem zużyty – z ledwo trzymającymi się całości kartkami i zapiskami na każdej stronie.

Koptyjka z zapałem zaczęła opowiadać mi biblijne historie. Słuchałem wszystkiego, co mówiła, z otwartymi ustami. W postaciach biblijnych zacząłem dostrzegać odbicie swojego własnego życia.

Podczas naszych kolejnych spotkań młoda Egipcjanka opowiadała mi też o koptyjskiej tradycji monastycznej, o życiu na pustyni i mnichach. Po powrocie z klasztoru z góry Athos czułem, że czegoś zaczęło mi brakować w serbskim klasztorze.

Było tam za dużo ruchu. Wielu ludzi przyjeżdżało w odwiedziny i wyjeżdżało. To mnie bardzo rozpraszało. Pragnąłem życia bardziej odosobnionego, a nie wspólnotowego, jak do tej pory.

Moja nowa znajoma swoimi opowiadaniami wlała mi w serce pragnienie życia na pustyni, tak jak św. Antoni Wielki. Nie miałem pojęcia, że ten wielki święty był Koptem.

Sposobna okazja się nadarzyła, kiedy Australię odwiedzał Szenuda III, koptyjski patriarcha. Podczas rozmowy spytałem go, czy mogę zostać mnichem na pustyni. Szenuda III odpowiedział mi następująco:
„Jeśli masz miłość Bożą w sercu, możesz być szczęśliwy wszędzie”.
Odparłem, że nie mam teraz szczęścia w sercu i chciałbym je znaleźć w Egipcie. Wtedy patriarcha spojrzał na mnie przenikliwie i po chwili powiedział:
„Zapraszam”.
W ten sposób w 1996 roku trafiłem do Kościoła koptyjskiego. Wkrótce potem zostałem koptyjskim mnichem i pustelnikiem, a później także kapłanem.

Walka duchowa
Każdy chrześcijanin jest w stanie wojny z szatanem. Żyjąc w środowisku chrześcijańskim, masz wsparcie, pomoc wokół siebie. Jesteś jak dziecko w kolebce. Dopóki w niej jesteś, chroni cię. Możesz płakać i cierpieć, ale jesteś wśród swoich.

W wielu krajach na Zachodzie ta kolebka uległa poważnemu zniszczeniu. Żyjąc wśród ludzi, którzy nie wierzą i nie chcą uwierzyć, prowadzisz podwójną walkę – wewnętrzną i zewnętrzną.

Chrześcijanin powinien odizolować się w Boży sposób od tego świata, jak pisał św. Paweł w 2 Kor 6,17a:

„[…] wyjdźcie spomiędzy nich i odłączcie się od nich, mówi Pan […]”.

Powinien też chronić się od wpływów świata, jak napisał św. Jan w 1 J 2,15a:

„Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie!”.

Jednym z ważnych elementów tej separacji jest samoograniczenie. Spraw, by twój świat był prosty i mały. Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś.

Nie myśl, że możesz nosić nieskromny ubiór i nie wzbudzać pożądania u mężczyzn. Nie myśl, że możesz palić środki odurzające i nie być uzależnionym (uzależnioną); kraść i nie zostać złapanym (złapaną); czynić zło, które cię nie zniszczy. Ono prędzej czy później cię zniszczy, jeśli będziesz to robić.

W 2006 roku przeżyłem wypadek blisko swojej pustelni. W czasie Wielkiego Postu o północy chodziłem do Groty św. Antoniego, by modlić się psalmami. Kończyłem ok. 1:30 i wracałem do swojej groty. Wiele razy, wspinając się po górach, widziałem cienie zwierząt na skałach.

Tej nocy, kiedy spojrzałem wzwyż, ujrzałem olbrzymiego niedźwiedzia. Wyglądał jak przerażający, czarny cień. Zaczął się do mnie zbliżać. To mnie przeraziło. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie był niedźwiedź, ale szatan.

Ojcowie pustyni mówią, że gdy diabeł zbliża się do mnicha, ten powinien się modlić, a on zniknie, jak dym. Tamtej nocy nie modliłem się, ale uległem przerażeniu. Byłem wręcz skamieniały z przerażenia!

Kiedy diabeł zbliżał się do mnie, przewróciłem się; na skutek tego upadku złamałem sobie szczękę i kostkę w nodze oraz uszkodziłem kolana. Doświadczenie to było dla mnie ważną lekcją, której nigdy nie zapomnę. Pamiętajcie, że każda modlitwa, jakikolwiek akt strzelisty, krótkie wspomnienie imienia Jezus przeszyje szatana i oddali go, gdy będziecie w niebezpieczeństwie.

Dbać o pierwotny zapał
Moje życie jest dowodem na to, że Bóg ma dla nas plan: plan, by nam pomóc, uzdrowić nas i zbawić. W moim przypadku zaczął się on realizować przez wstawiennictwo Matki Bożej i św. Antoniego.

W klasztorze obserwuję braci, którzy weszli w rutynę. Gdy proszą mnie o słowo rady, mówię, by dbali o swój pierwotny zapał życia monastycznego.

Taka jest nasza ludzka kondycja, że przygasa w nas ten pierwszy żar. Spójrzmy na małżeństwa. Ile z nich rozpoczęło się pięknie: narzeczeństwo i miłość w pierwszych miesiącach i latach, narodziny dzieci. A potem walka o pieniądze, dom, sprawy codzienne… Podobnie jest z wykonywaną pracą…

W życiu duchowym to modlitwa odnawia nas każdego dnia. Nie pozwól, by stała się ona rutyną.

Nasz problem jest podobny do tego, jaki miał Kościół w Laodycei (zob. Ap 3,15-16). Nie jesteśmy zimni ani gorący, tylko letni. Stan obojętności i oziębłości jest poważnym grzechem.

W tradycji chrześcijańskiej jest coś takiego jak życie monastyczne, które jest przepełnione modlitwą i pamięcią o Bogu. Bądźcie pewni, że mnisi modlą się za Was i za cały świat, stając w Waszym imieniu przed Bogiem i ofiarowując swoją pokutę oraz wyrzeczenia na większą chwałę Bożą.
Ojciec Łazarz
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *