Jezus i Maryja nie zapomnieli o mnie i nie wzgardzili mną, pomimo tego, że odwróciłem się od Boga, zerwałem całkowicie z Kościołem i kpiłem z Matki Bożej.
W latach 1967–1990 byłem etatowym pracownikiem PZPR. Chciałem być lojalny wobec swego pracodawcy, więc zerwałem z Kościołem, a dzieci wychowywałem w duchu ateistycznym.
W styczniu 1987 r. zostałem skierowany na kurs dla pracowników pionu ideologicznego do Częstochowy. W pierwszym dniu po zajęciach udałem się z kolegą na Jasną Górę. Zwiedzając sanktuarium Królowej Polski, zachowywaliśmy się jak niewierzący turyści.
Bóg jest cierpliwy, ale nie pozwala znieważać swojej Matki. W tym momencie cierpliwość Boża się wyczerpała… Następnego dnia rano miałem silny krwotok z nosa. Potrzebna była pomoc lekarska i zabiegi w szpitalu. Od tego momentu krwotoki z nosa stały się moim utrapieniem. Kilka razy w tygodniu chodziłem do szpitala na zabiegi, ale one nie przynosiły poprawy, a stan mego zdrowia uległ pogorszeniu. Powoli traciłem nadzieję na wyzdrowienie…
Tak było przez prawie rok. Miałem więc czas na zatrzymanie się, na zastanowienie się nad swoim dotychczasowym życiem, nad rzeczami ostatecznymi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli w takimi stanie umrę, mogę być potępiony. Ale łatwiej było mi się z tą myślą pogodzić, niż wrócić do Boga…
Latem 1988 r. odwiedziłem rodzinę swojej żony, mieszkającą na Mazurach. Pewnego dnia pojechałem z dziećmi do sanktuarium maryjnego w Gietrzwałdzie. W kościele modliłem się do Matki Bożej o uzdrowienie z choroby. Udałem się z dziećmi do cudownego źródełka i z cichą nadzieją na cud obmywałem wodą chore miejsca na swoim ciele.
W drodze do źródełka zatrzymywałem się przed umieszczonymi na drzewach tablicami, przedstawiającymi tajemnice różańca św. Czytałem umieszczone na nich słowa. Przy tajemnicach bolesnych doznałem wewnętrznego wstrząsu, uświadamiając sobie nagle, że tacy grzesznicy jak ja ukrzyżowali Jezusa. Odczułem ogromny ból w sercu i poczucie winy, które wycisnęły łzy z moich oczu, co starałem się ukryć przed dziećmi.
Szukając uzdrowienia ciała, doznałem najpierw uzdrowienia duszy. Było to dla mnie bardzo silne przeżycie. W Gietrzwałdzie zrozumiałem, że tak dłużej żyć nie mogę, że muszę wrócić do Chrystusa. W nawróceniu pomógł mi przykład moich dzieci. Wczesną wiosną 1989 r. nasz 18-letni syn, Leszek, zwrócił się do mnie z prośbą, bym umożliwił mu przystąpienie do pierwszej spowiedzi i Komunii św. To samo życzenie wyraziła nasza 10-letnia córka Ewa. Natomiast 20-letni syn Grzegorz nie miał takiego pragnienia.
Poprosiłem pewnego kapłana, żeby przygotował moje dzieci do sakramentów. Od kwietnia do października dzieci uczęszczały do niego na katechezy. Spotykały się z tym kapłanem raz w tygodniu przez dwie godziny. Z wdzięcznością za pomoc owego księdza do dziś proszę Matkę Bożą, by mu wciąż błogosławiła.
9 listopada 1989 r. razem ze swoimi dziećmi, po ogromnej walce wewnętrznej, przystąpiłem do spowiedzi i Komunii św.
Tego, co wtedy przeżyłem, nigdy nie zapomnę. Jest to najważniejszy dzień w moim życiu, bo byłem umarły duchowo, a ożyłem, byłem zagubiony, a poczułem się odnaleziony, stając się ponownie dzieckiem Bożym.
Przystąpiłem do konfesjonału i dostąpiłem łaski serdecznej skruchy oraz żalu doskonałego. Miałem trudności w trakcie spowiedzi, nie mogąc wprost mówić, ponieważ płakałem jak małe dziecko, które po latach zagubienia odnalazło swoich ukochanych rodziców.
Były to łzy żalu i skruchy, którymi obmyłem swoją duszę z ogromu popełnionych przez siebie grzechów. Słów kapłana: „Wróciłeś jak marnotrawny syn, a Bóg przebaczył ci twoje grzechy” – nie zapomnę nigdy.
Z żoną nie ustawaliśmy w modlitwach o taką samą łaskę dla naszego starszego syna. (Matka Boża i w tym wypadku nas wysłuchała – w czerwcu 1995 r. i on przystąpił do pierwszej spowiedzi i Komunii św., a w grudniu przyjął sakrament bierzmowania).
Po latach przyszedł też czas na uzdrowienie ciała. W listopadzie 1992 r. miałem ostatni krwotok z nosa. Mimo pesymistycznych prognoz lekarzy moje uzdrowienie było całkowite. Miesiąc później miałem natchnienie, by pojechać do Gietrzwałdu podziękować Matce Bożej za nasze nawrócenie i otrzymane łaski. W pustym prawie kościele otrzymałem łaskę łez: trwając na modlitwie przez dwie godziny, płakałem znów jak dziecko.
Tego spotkania z Matką Bożą i Jej Synem, Jezusem, nie da się wyrazić słowami. Matka Boża mimo zniewagi doznanej ode mnie przed laty w Częstochowie nie wzgardziła mną, lecz przygarnęła mnie do swego Matczynego Serca, jak swe najukochańsze odnalezione dziecko. Moje nawrócenie bez pomocy łaski Bożej nie byłoby możliwe. Nawrócenie i wytrwanie w wierze jest bowiem darem i łaską Bożego miłosierdzia. Bóg Ojciec kocha nas i zawsze na nas czeka.
Bardzo głęboko przeżywam pieśń Marnotrawny syn, bo w tej pieśni odnajduję siebie oraz kochającego Ojca, który przytulił mnie i obdarował tak hojnie. Otrzymałem tę łaskę, aby przez to także inni mogli poznać miłość Ojca, Jego miłosierdzie, Jego najczulsze ojcowskie serce: zbolałe, gdy grzeszymy, ale radosne, gdy wracamy, gdy uznajemy swoją nędzę i grzeszność, gdy pełnimy Jego wolę.
Każdy z nas jest w jakimś sensie marnotrawnym synem. Jedni marnują więcej darów Ojca, inni mniej. Jedni oddalają się od Ojca na krótki czas, inni przez lata nie wracają do niego. Są też tacy, którzy nie chcą w ogóle wrócić, dlatego musimy modlić się za nich.
Zachęcam do odmawiania Koronki do miłosierdzia Bożego, różańca św., do ofiarowywania Bogu każdej chwili swojego życia. Niech wszystko, co spotykamy na swej drodze pielgrzymowania, nabiera wartości przez zjednoczenie z ofiarą Chrystusa.
Najważniejszą modlitwą jest Msza św. Starajmy się codziennie w niej uczestniczyć nie tylko ciałem, ale całą duszą. Wraz z ofiarą Jezusa Chrystusa ofiarowujmy Ojcu Przedwiecznemu swoje ciało i duszę, swoje pragnienia, swą wolną wolę, całe swoje „ja”.
Jerzy
źródło: milujciesie.org.pl