Po gwałtownej wymianie zdań z pewnym wiejskim proboszczem na temat istnienia szatana Ewa Lavallie`re, utalentowana francuska aktorka komediowa przełomu XIX i XX wieku, powiedziała: „Ma rację – diabeł istnieje. A jeśli istnieje, to musi istnieć i Bóg. A jeśli istnieje Bóg, to co ja tu robię? Co ja robię z życiem, które od Niego otrzymałam?”
Po gwałtownej wymianie zdań z pewnym wiejskim proboszczem na temat istnienia szatana Ewa Lavallie`re, utalentowana francuska aktorka komediowa przełomu XIX i XX wieku, powiedziała: „Ma rację – diabeł istnieje. A jeśli istnieje, to musi istnieć i Bóg. A jeśli istnieje Bóg, to co ja tu robię? Co ja robię z życiem, które od Niego otrzymałam?”.
Miała 51 lat i na swoim koncie błyskotliwą karierę w paryskiej „Variété” oraz ciężki bagaż osobistych dramatów i rozczarowań…
Eugenia Fenoglio przyszła na świat w wielkanocny poranek 1866 roku w Tulonie, w niezbyt zamożnej rodzinie krawieckiej. Z dzieciństwa zapamiętała przede wszystkim awantury wszczynane przez pijanego ojca, który bił i terroryzował swoją żonę oraz dwoje dzieci – Leona i młodszą o rok Eugenię, ucieczki z przerażoną matką do krewnych i wreszcie, gdy miała 18 lat, dramat podwójnego zabójstwa. Na jej oczach rozszalały ojciec zastrzelił matkę i zaraz potem popełnił samobójstwo. Dziewczyna przez pewien czas przebywała u krewnych i znajomych w Marsylii, Perpignan i Nicei.
Czuła się nikomu niepotrzebnym podrzutkiem bez ojca i matki. Zaczęły dręczyć ją myśli samobójcze i pewnego wieczoru usiadła zupełnie załamana nad brzegiem kanału w Nicei. Zauważył ją jakiś nieznajomy mężczyzna i zabrał na kolację. Okazał się uczciwym człowiekiem i widząc bezradność, ale i nieprzeciętną urodę Eugenii, skontaktował ją z dyrektorem wędrownej trupy teatralnej. Tam, za namową niejakiego markiza de la Valette, dziewczyna zaczęła posługiwać się pseudonimem Ewa Lavallie`re. Nazwisko to nosiła kiedyś jedna ze słynnych kochanek króla Ludwika XIV, która pod koniec życia nawróciła się i zamieszkała w klasztorze karmelitańskim.
Na podbój Paryża
Po czterech latach nauki Ewa postanowiła opuścić wędrowną trupę i, nikomu nie zdradzając swoich planów, wyjechała do Paryża. Znalazła pracę w chórze muzycznym teatru „Variété”. Przez dziesięć lat pięła się na szczyty scenicznej kariery. Gwiazdę uczynił z niej dyrektor teatru Ferdynand Samuel zwany w świecie paryskiej estrady „Samuelem Wspaniałym” ze względu na swoją inteligencję i talent do dyplomacji, a także rzadko spotykaną w tych kręgach prawość charakteru. Ferdynand zakochał się w 22-letniej Ewie Lavallie`re i wkrótce ożenił się z nią. W 1895 roku przyszła na świat ich córka Jeanne.
Około roku 1900 sceniczne sukcesy Ewy nawet ją samą przyprawiały o zawrót głowy: entuzjastyczne recenzje, zainteresowanie ze strony Akademii Francuskiej, koronowane głowy Europy na widowni przedstawień, w których grała główne role. Pieniądze i sława wcale nie pomogły jednak Ewie odzyskać równowagi utraconej na skutek dramatycznych przeżyć z dzieciństwa. Nie umiała dać miłości ani mężowi, ani swojemu dziecku. Stawała się coraz bardziej kapryśna, zmienna i nieczuła. W jej życiu zaczęli pojawiać się kolejni mężczyźni, którzy mieli dla niej znaczenie na tyle, na ile zasobne były ich portfele. Zerwała z poczciwym Ferdynandem i związała się z niemieckim producentem aspiryny – baronem Georgiem von Lucius. Gdy ten wyjechał na dłuższy czas do Sztokholmu, pisała do niego w liście: „Kocham cię bardzo. Jesteś fascynującym mężczyzną. Tylko nie zapomnij o czeku”.
Na podbój duszy
Ani w jej najbliższym otoczeniu, ani wśród oklaskującej ją publiczności nikt nie domyślał się, jak bardzo cierpiała. Promienna i uśmiechnięta w blaskach scenicznych świateł, nosiła w sercu wciąż wzbierającą gorycz. „Nigdy i nigdzie nie jest mi dobrze – powiedziała kiedyś. – Gdziekolwiek się znajdę, zawsze zamykam się w sobie, chyba że jestem na scenie”. Jej dorastająca córka Jeanne coraz wyraźniej schodziła na złą drogę. Mężczyźni, którzy otaczali Ewę, zawsze ją rozczarowywali i zadawali ból. Kilkakrotnie chciała popełnić samobójstwo.
W 1911 roku podczas jednej z prób w teatrze Ewa została zraniona w głowę przez spadający zwój ciężkiej liny i trafiła do szpitala. W rozmowie z opiekującą się nią siostrą zakonną po raz pierwszy od wielu lat przypomniała sobie doświadczenie swojej I Komunii świętej. Przed laty przeżyła ten dzień bardzo głęboko. Zapamiętała, że ogarnęło ją wówczas uczucie spokoju i zdolność przebaczenia krzywd wyrządzanych na co dzień przez ojca. W sercu 45-letniej aktorki na krótką chwilę rozbłysło światełko łaski.
Niestety, po wyjściu ze szpitala Ewa powróciła do dawnego stylu życia. W 1914 roku umarł Ferdynand i chociaż Ewa już dawno go opuściła, wpadła w ciężką depresję. Prasa pisała: „W jej płomiennych oczach dostrzec można cień smutku. Człowiek czuje, że duszę jej pali jakiś ogień”. Życie Ewy Lavallière stawało się coraz bardziej chaotyczne. Tuż po wybuchu pierwszej wojny światowej zaczęła podróżować po Francji i Anglii, dając przedstawienia, z których dochód przeznaczała na pomoc dla szpitali polowych. Odwiedzała rannych, lecz sama była bliska nerwowego i fizycznego załamania. Wówczas to pewna kobieta w Paryżu zaprosiła ją do udziału w seansach spirytystycznych: „Chciałam być młoda – wyzna później. – Prosiłam diabła jeszcze o dwadzieścia lat młodości. Odpowiedział mi, pukając w stół. Później nawet nam się ukazał… Zawarłam z nim umowę. W zamian za zdrowie i młodość obiecałam przyprowadzić do niego jak najwięcej ludzi. Ale on nie dał mi ani zdrowia, ani młodości”.
„To dzięki diabłu przyszłam do Boga!”
Lato 1917 roku Ewa Lavallière spędziła we francuskiej wiosce Chanceaux-sur-Choiselle, gdzie wynajęła niewielki pałacyk. Zarządcą nieruchomości był miejscowy proboszcz, ks. Chasteigner i to on pierwszy skierował rozmowę z Ewą na temat wiary. „Wiara, wiara! Jaki sens ma wiara?” – odparła dumna i zagniewana kobieta. Zaintrygowany wiejski proboszcz poczuł, że znalazł się w swoim żywiole. Nie zwykł omijać drażliwych tematów ani zostawiać rozmówcy samego ze swoimi problemami. Nazajutrz po pierwszym spotkaniu, podczas którego dowiedział się między innymi o spirytystycznych doświadczeniach Ewy, przyniósł jej żywot Marii Magdaleny pióra księdza Lacordaire’a. „Niech pani przeczyta tę książkę na kolanach!” – wrzasnął.
W trakcie tej niespodziewanej lektury serce Ewy zostało dotknięte łaską. W jej oczach pojawiły się pierwsze łzy, potem zaczęła szlochać i wreszcie zerwała się, aby pobiec do księdza i wyznać mu grzechy swojego życia. „Niech pani zaczeka, nie trzeba tak krzyczeć” – uspokajał ją coraz bardziej przejęty całą sprawą ksiądz Chasteigner. Tym razem nie był to już teatr. Ewa, choć nadal zachowywała się zupełnie jak na scenie, po raz pierwszy w życiu zagrała samą siebie. Błagała roztrzęsionego proboszcza o rozgrzeszenie. W odpowiedzi usłyszała: „Zabawiała się pani w spirytyzm, a to jest grzech specjalny. Aby udzielić pani rozgrzeszenia, muszę najpierw uzyskać pozwolenie arcybiskupa”. Natychmiast wsiadł na rower i obiecał wrócić tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Ewa wspomni później, że kilkugodzinne czekanie na powrót księdza Chasteigner z miasteczka było jednym z najgorszych momentów w jej życiu. Ogarnęło ją potworne przerażenie na myśl, że Bóg odrzuci ją na zawsze, a tymczasem sama nie mogła nic zrobić. Czuła się jak nędzny robak, nad którym zawisł nieruchomo but olbrzyma. Zbawienie jej duszy wisiało na włosku. Kiedy w oddali zobaczyła zbliżającą się sylwetkę księdza Chasteigner, który radośnie machał swoim czarnym beretem, stało się jasne, że Bóg okazał jej miłosierdzie.
„Skończyłam z teatrem!”
Ksiądz Chasteigner na próżno przekonywał Ewę, aby tego nie robiła: „Można być zarazem dobrą chrześcijanką i dobrą aktorką”. Zaczęła myśleć o wstąpieniu do klasztoru. Czyżby była pod wpływem postaci z przeszłości, pod imieniem i nazwiskiem której ukryła na początku swej aktorskiej kariery prawdziwą tożsamość? Niestety, wysiłki Ewy Lavallière, aby wstąpić do Karmelu, spełzły na niczym. Wszędzie znano jej wcześniejszą sceniczną popularność oraz chwiejny i depresyjny charakter. Ewa odczuła ból odrzucenia. Dopiero kilka lat później napisała, że w tym doświadczeniu dane jej było poznać gorycz, jakiej zaznał też odrzucony przez ludzi Zbawiciel. Wciąż czuła przygnębienie, które ze względu na zbyt liczne niezagojone rany nękać ją miało do końca życia.
W 1918 roku Ewa sprzedała większość swojego paryskiego majątku, a pieniądze przeznaczyła na cele dobroczynne. Ze względu na poważne kłopoty ze zdrowiem oraz nieznośny rozgłos, jaki wywołany został w kręgach paryskich jej nagłym i tajemniczym odejściem ze sceny, Ewa Lavallière kilkanaście razy musiała zmieniać miejsce pobytu. W 1920 roku, dzięki pomocy księdza Chasteigner, kupiła niewielki domek w Wogezach, gdzie zamieszkała ze swoją wierną przyjaciółką Leoną. Nazwały to miejsce Betanią. W swoim duchowym dzienniku Ewa napisała: „Betania jest domem, który poświęciły ręce Matki Bożej i oddały Najświętszemu Sercu Jezusa. Dzięki Ci, Boże, że dałeś mi pod Twoim sklepieniem to schronienie. Moje hasło – to oddanie, miłość i ufność. O Najświętsze Serce Jezusa, przyjdź Królestwo Twoje! Mój Panie i Boże!”
Tercjarka św. Franciszka
W tym samym roku Ewa Lavallière przyjęła habit III Zakonu św. Franciszka i otrzymała imię siostry Ewy Marii od Najświętszego Serca Jezusa. Pragnęła resztę życia poświęcić działalności misyjnej. Wyjeżdżała nawet kilkakrotnie do Kartaginy w Tunezji, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Niestety, stan jej zdrowia nie pozwalał już na intensywną pracę ani na zmaganie się z niesprzyjającym klimatem. Arcybiskup Lemaitre, duszpasterz Kartaginy, powiedział jej w 1924 roku: „Będzie pani odtąd wspomagać tę misję nie pracą, lecz cierpieniem. Pani rola dopiero się zaczyna”. Ewa Lavallière wróciła więc do Betanii, gdzie rytm jej życia wyznaczała odtąd przede wszystkim modlitwa. W ciągu pięciu następnych lat żyła z dala od świata i coraz bliżej Boga.
W swoim dzienniku duchowym, który zatytułowała „List do mojego Jezusa” napisała między innymi: „Jaki jest mój najpiękniejszy kwiat? Ciernie z korony Jezusa. Jaki jest mój ulubiony sport? Klękanie. Moje najmilsze miejsce? Kalwaria. Mój najmilszy klejnot? Różaniec. Mój najdroższy majątek? Grób. Czym ja jestem? Robakiem. Kto jest moim szczęściem? Jezus”. W sierpniu 1928 roku 62-letnia Ewa poważnie zachorowała na zapalenie otrzewnej. Lekarz opiekujący się chorą polecił wezwać jej córkę. Wiedział, że Ewa kochała swoje dziecko tym bardziej, im bardziej było ono pogubione i zdeprawowane. Jeanne rzeczywiście przyjechała, lecz nie po to, aby opiekować się umierającą matką. Ukradkiem zaczęła podawać jej kokainę, licząc na to, że od uzależnionej matki łatwiej wyciągnie pieniądze na pokrycie swoich kolosalnych długów. Doktor Grosjean odkrył zabójczą „kurację” po ośmiu dniach i osobiście wyrzucił Jeanne z domu. Ewa była już jednak uzależniona i do końca życia musiała przyjmować narkotyk.
Ostatni rok Ewa Lavallière przeżyła w wielkim cierpieniu. Twarz spuchła jej nie do poznania, wypadły jej wszystkie zęby, a lekarz musiał zaszyć jej powieki. Ewa była przytomna i zdawała sobie sprawę, że bezpowrotnie utraciła urodę, której kiedyś zawdzięczała sławę i pieniądze: „Dobry Panie, grzeszyłam tymi darami. Teraz zaś dzięki Ci, że przez te cierpienia pozwalasz mi odpokutować moje grzechy”. Do ostatnich chwil myślała o innych. Modliła się o dobrego męża dla swojej wiernej towarzyszki Leony (Leona znalazła dobrego męża i było to dla Ewy wielką radością). Eugenia Maria Fenoglio, Ewa Lavallière, siostra Ewa Maria od Najświętszego Serca Jezusa umarła 11 lipca 1929 roku. Na kilka lat przed śmiercią kazała wykuć na swoim nagrobku słowa: „Panie, który mnie stworzyłeś, zmiłuj się nade mną!”.
źródło: milujciesie.org.pl