Jedną z najczęściej powtarzających się w ciągu wieków techniką propagandową wymierzoną w Kościół była i jest próba moralnego skompromitowania duchowieństwa katolickiego, zwłaszcza tego, które przyjmuje radykalny wybór cnót i rad ewangelicznych, składając śluby ubóstwa, posłuszeństwa i czystości.
Katolickie zakony w antykatolickiej propagandzie od czasów reformacji zajmują prominentne miejsce. Henryk VIII, zaraz po tym, jak ogłosił się „głową kościoła w Anglii” (pierwszą jego decyzją było udzielenie sobie samemu rozwodu), przystąpił w 1536 roku do zamykania klasztorów w swoim królestwie i do masowej grabieży ich dóbr (nieruchomości i darów wotywnych składanych tam przez wieki). Tym masowym kradzieżom towarzyszyła pierwsza tego rodzaju w dziejach nowożytnej Europy zmasowana akcja propagandowa, posługująca się ohydnym kłamstwem.
Wynajęci za królewskie pieniądze pamfleciści – sprawnie kierowani przez Thomasa Cromwella, powiernika Henryka VIII – zalewali Albion morzem broszurek i traktatów, w których „odkrywali” niemoralne prowadzenie się mnichów i mniszek. Wtedy właśnie zaczęły krążyć pogłoski o tysiącach małych szkielecików znajdowanych przez królewskich urzędników w lochach klasztornych – rzekomych makabrycznych śladach moralnego rozpasania dokonującego się za murami klasztornymi. Tak miano chować, według propagandzistów Cromwella, dzieci poczęte w niemoralnych związkach.
Komu zawdzięczamy upadek cesarstwa rzymskiego?
Swoją cegiełkę (a właściwie: całą stertę cegieł) do zakonnych uprzedzeń dodała epoka oświecenia. W XVIII wieku elity oświeceniowe obwiniały zakonników niemal o wszystko. Brytyjski historyk Edward Gibbon, autor monumentalnego dzieła Upadek cesarstwa rzymskiego, obwiniał na przykład mnichów o… spowodowanie upadku cesarstwa rzymskiego i degrengoladę rzymskiej cywilizacji.
Ileż to nieszczęść czekało – według Gibbona – na ludzi przekraczających w IV wieku po Chrystusie mury klasztorów! We wspomnianym Upadku cesarstwa rzymskiego czytamy:
„Nieszczęsnych wygnańców ze społeczeństwa ożywiał duch mrocznego i nieprzejednanego przesądu. (…) Popularni zakonnicy, których reputacja wiązała się ze sławą i sukcesami ich zakonów, wytrwale trudzili się, by powiększyć liczbę współwięźniów. Wkradali się do szlacheckich i zamożnych rodzin i stosowali obłudne sztuczki pochlebstwa i pokus, by zapewnić sobie nowo nawróconych, którzy mogliby przysporzyć bogactw i godności stanowi zakonnemu”.
Wytłuszczone przeze mnie w powyższym fragmencie dzieła E. Gibbona wyrazy przekonują, że brytyjski historyk nie tylko napisał dzieje upadku cesarstwa rzymskiego, ale przy okazji parał się antykatolicką propagandą traktującą klasztory jako więzienia, a zakonników przedstawiającą jako ciemnych, ograniczonych, ale i przebiegłych szalbierzy.
Według oświeceniowego historyka to nie najazdy barbarzyńców w epoce tzw. wędrówki ludów położyły kres wspaniałej rzymskiej cywilizacji. Jej fundamenty zaatakowali jeszcze gorsi (jego zdaniem) barbarzyńcy aniżeli Goci Alaryka czy Hunowie Attyli, wszak
„wszelkie męskie cnoty gnębione były pod służalczym i małostkowym panowaniem mnichów. Gdyby dało się wymierzyć przepaść między pismami filozoficznymi Cycerona a świętą legendą o Teodorecie, między takimi postaciami jak Katon i Szymon Słupnik, moglibyśmy właściwie ocenić pamiętny przewrót dokonany w cesarstwie rzymskim w ciągu pięciuset lat”.
Propaganda, pornografia, antykatolicyzm
Liczne antykatolickie powieści ukazujące się w epoce oświecenia stosowały również inną „poetykę”. Tego typu literatura często ocierała się o pornografię, a parali się nią najwięksi z oświeceniowych „filozofów”. Dość wspomnieć tutaj Denisa Diderota, współtwórcę oświeceniowej Encyklopedii i autora Kubusia Fatalisty. W 1760 roku napisał on tzw. powieść filozoficzną pt. Zakonnica. Fabuła tej książki jest prosta i sugestywna (jak to w propagandzie): młoda dziewczyna wbrew swojej woli zostaje zamknięta za murami klasztoru. Tam trafia na zakonnice albo niezrównoważone psychicznie, albo zdradzające dewiacje seksualne (lesbijki). Dziewczynie w końcu udaje się uciec, ale zanim doświadczy pełnej wolności, musi jeszcze stawić czoła pewnemu benedyktynowi, który próbował ją zgwałcić.
Przekaz owej „filozoficznej powieści” jest więc jasny: klasztory to jaskinie zepsucia. Diderot był zresztą zdania, że przyjęta na przykład przez Woltera metoda walki z katolicyzmem poprzez wykazywanie „niehistoryczności” Ewangelii oraz wykpiwanie „ignorancji” księży jest metodą błędną. Według niego o wiele lepiej jest walczyć z Kościołem za pomocą oczerniania i moralnego zohydzania duchowieństwa. Nie chodzi przecież o to, podkreślał w jednym ze swoich traktatów Diderot, by duchowieństwo było na wysokim moralnym poziomie. Im bardziej ksiądz jest „święty”, tym bardziej niebezpieczny.
Nie można dopuścić zdaniem filozofa do tego, ażeby taki obraz duchowieństwa – jeśli nie „świętego”, to jednak dźwigającego się ze swoich wad i grzechów – utrwalił się w oczach opinii publicznej. Trzeba pracować nad utrwaleniem się zupełnie innego obrazu osób duchownych. Jak pisał autor Kubusia Fatalisty:
„ksiądz upodlony jest bezsilny; jego chciwość, żądza wyniesienia się, intrygi, złe obyczaje były bardziej szkodliwe dla religii niż wszystkie wysiłki niewiary”.
Nie dziwią więc wynurzenia Karola Marksa, który przyznawał, że Diderot należy do jego ulubionych pisarzy. Rzeczywiście, cytowana przed chwilą analiza dokonana przez autora Zakonnicy była – i niestety ciągle pozostaje – aktualną wytyczną dla autorów kolejnych antykatolickich kampanii propagandowych.
Nie inaczej było podczas toczonych w XIX stuleciu „wojen o kulturę”. W 1869 roku w prasie liberalnej w Niemczech, we Francji, w Italii, ale również za oceanem ukazały się niemal jednocześnie sążniste artykuły o historii „nieszczęsnej karmelitanki z Krakowa, Barbary Ubryk”. Historia chorej psychiczne zakonnicy, przebywającej z racji swego schorzenia w latach 1848-1869 w osobnej celi klasztornej, posłużyła liberalnej prasie w Europie i Ameryce do rozpętania kolejnej fali antykatolickiej histerii.
Powrócił temat klasztoru jako „więzienia dla kobiet”, a życie zakonne definiowano jako „stulecia ciemności i popełnianych w ukryciu zbrodni [na kobietach]”. Jeden z niemieckich liberalnych tytułów przekonywał swoich czytelników:
„Gdybyż to Barbara Ubryk była jedyną nieszczęśliwą kobietą więzioną w tajemnicy! Ale i tak miała ona szczęście w porównaniu z tysiącami innych ofiar życia klasztornego. Rzadko można napotkać klasztor, w którym zakonnicy lub zakonnice nie byliby grzebani żywcem i okrutnie mordowani. We wszystkich państwowych archiwach znajdują się dokumenty dotyczące dawnych klasztorów, które opisują te zbrodnie”.
Sięgano również do motywu przemocy seksualnej. Na przykład w prasie niemieckiej i w antykatolickiej beletrystyce, ukazującej się w latach 60. XIX wieku, pojawia się postać złowrogiej przeoryszy („die Oberin”), przedstawianej jako sadystyczna transwestytka („die Mänin”).
„Przemysł pogardy” w okresie Komuny Paryskiej
W okresie Komuny Paryskiej (1871), gdy masowo zamykano kościoły i domy zakonne znajdujące się w stolicy Francji, jako dowód „zbrodni” i „tortur” dokonywanych w klasztorach komunardzi pokazywali… przyrządy ortopedyczne znalezione w jednym z poddanych rewizji domów zakonnych. Trudno o lepszy dowód „skuteczności” prowadzonej przez długie lata propagandy pt. „odkrywamy mroczne tajemnice klasztorów”…
Warto zresztą zatrzymać się na dłużej przy Komunie Paryskiej, uznawanej przez Karola Marksa za pierwowzór rewolucji komunistycznej. Komunardzi od razu zadekretowali „rozdział Kościoła od państwa”, czyli wyrzucenie Kościoła ze szkół, konfiskatę majątku kościelnego, egzekucje księży z arcybiskupem Paryża Georges’em Darboyem na czele. Tej antykatolickiej polityce towarzyszyła systematyczna propaganda poniżania i ośmieszania duchowieństwa, którą dzisiaj nazywa się „przemysłem pogardy”.
Na przykład zwyczajowym określeniem używanym przez Komunę Paryską wobec duchowieństwa zakonnego były: „ignorantins” („braciszkowie ignoranci”) lub „ignorantines” („siostrzyczki ignorantki”). W klubach rewolucyjnych, stanowiących bezpośrednie zaplecze Komuny Paryskiej, całkiem poważnie debatowano nad postulatami zesłania wszystkich księży do Gujany Francuskiej, gdzie tropikalny klimat „dokończyłby dzieła”.
Często się zdarzało, że wspomniane kluby debatowały w skonfiskowanych kościołach. Wśród przedstawicieli władz Komuny pojawiały się zresztą głosy domagające się przejęcia przez komunardów wszystkich paryskich kościołów. Henri Mortier, zasiadający we władzach rewolucyjnego Paryża, kreślił w maju 1871 roku wizję przyszłej adaptacji kościołów do nowych, „wyższych” celów:
„chciałbym bowiem je widzieć otwartymi, by rozprawiać w nich o ateizmie i za pomocą nauki zniszczyć stare przesądy i zawiązki, które jezuicka czereda zdołała wepchnąć prostym umysłom”.
Stąd już niedaleko do sowieckich „muzeów ateizmu” urządzanych w cerkwiach i kościołach.
Produktem antykatolickiego „przemysłu pogardy”, realizowanego przez Komunę Paryską jako kontynuacja dawno już obecnych wątków w antykatolickim dyskursie, były wspomniane wyżej próby fizycznej eksterminacji duchowieństwa. Kogo nie udało się zamordować, tego ośmieszano.
Charakterystycznego pod tym względem przykładu dostarcza przesłuchanie jednego z uwięzionych jezuitów przez Raoula Rigaulta – szefa policji Komuny Paryskiej. Rigault:
„Jaki jest wasz zawód?”.
Jezuita:
„Sługa Boży”.
Rigault:
„Gdzie przebywa wasz pan?”.
Jezuita:
„Wszędzie”.
Rigault, zwracając się do pisarza sądowego:
„Proszę notować: X, podający się za sługę niejakiego Boga trudniącego się włóczęgostwem”.
Komuną Paryską, jako pierwowzorem państwa rewolucyjnego, zachwycali się Karol Marks, Fryderyk Engels, a później i Lenin. Zachwyty dobiegały nie tylko ze środowiska komunistycznego. Komunę bardzo szybko poparła również francuska masoneria. 5 maja 1871 roku w odezwie skierowanej „do braci z Francji i z całego świata” paryscy wolnomularze określili Komunę jako „szpadę, która w Paryżu została wyciągnięta jedynie dla obrony ludzkości”, a „braciom z Paryża” chodzi o to, „żeby sprawiedliwość z teorii zmieniła się w praktykę”.
Antykatolicyzm i antysemityzm w jednej parze
Zacietrzewienie antykatolickich propagandystów było niekiedy tak wielkie, że dla osiągnięcia swojego celu (tj. zohydzenia katolicyzmu) odwoływali się oni do obecnych w społeczeństwie antysemickich resentymentów. W XX wieku na szeroką skalę będą postępować w ten sposób niemieccy narodowi socjaliści, deklarujący równie zaciekłą walkę „przeciw Judzie”, jak i „przeciw Rzymowi”.
Na uwagę zasługuje fakt, że do podobnej linii propagandowego ataku sięgnięto już w XIX wieku. W 1867 roku Gustave Tridon, związany z radykalną lewicą francuską, napisał rozprawę zatytułowaną O molochizmie żydowskim. Główna teza książki brzmiała:
„Semici to cień na obrazie cywilizacji, zły geniusz ludzkości. Wszystkie ich podarunki są przekleństwem. Zwalczanie ducha semickiego – oto zadanie rasy indoaryjskiej”.
Jak jednak toczyć walkę z „duchem semickim?”. Tridon odpowiadał, że najlepiej zacząć od zdecydowanego odrzucenia produktu tego ducha, czyli Pisma Świętego (zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu). Stary Testament to według niego stek „żydowskich bajek” z Jehową na czele, który był niczym innym jak lokalną odmianą Molocha. Tym samym był, według Tridona, Jezus Chrystus, zatem religią Molocha było i chrześcijaństwo. Czasy Molocha to średniowiecze:
„Ofiary z ludzi, w całym tych słów znaczeniu, miały miejsce w średniowieczu. Oto rewelacja, która powinna dogłębnie odmienić historię tej epoki”.
70 lat później, w III Rzeszy Niemieckiej, podobne tezy głosić będzie w Micie XX wieku Alfred Rosenberg – urzędowy ideolog hitlerowskich Niemiec.
źródło: milujciesie.org.pl