„Pan Callo jest zbyt katolicki” – brzmiało oskarżenie, które padło 19 marca 1944 roku i zaprowadziło 23-letniego francuskiego robotnika z Rennes do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Ten świecki chłopak zakochany w swojej narzeczonej zmarł tam z wycieńczenia dokładnie rok później. W swoim rodzinnym kraju porównywany jest ze św. Maksymilianem Kolbem. Dokonywał podobnych wyborów, za które w podobny sposób zapłacił życiem.
Ażeby w wieku 23 lat zasłużyć sobie na takie uzasadnienie wyroku, trzeba było dawać świadectwo już wcześniej. Marcela Callo skazano bowiem nie za jakiś jeden czy drugi czyn, za pojedynczą akcję czy dzieło. Skazano go za postawę, a tej nie osiąga się w ciągu jednego dnia. I chociaż nie był nikim ważnym, nie dokonał niczego „wielkiego”, zasłużył sobie na jeszcze jeden wyrok, który zapadł 4 października 1987 r., kiedy to sługa Boży Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych.
SYN I BRAT
Marcel Callo urodził się 6 grudnia 1921 r. w ubogiej rodzinie bretońskich rolników, którzy zostawili ziemię i osiedlili się w Rennes. Jego ojciec znalazł pracę w fabryce chemicznej. Marcel miał starszego brata Jeana, który został później księdzem, i siedmioro młodszego rodzeństwa (jedna z sióstr zmarła niedługo po urodzeniu). Był harcerzem, a w wieku 12 lat podjął pracę pomocnika w drukarni, żeby pomóc rodzicom finansowo.
W drużynie harcerskiej nauczył się służby i odpowiedzialności. Matka w domu nauczyła go wiary, która bardzo wcześnie otworzyła jego serce dla Jezusa. Kiedy dzieciak wracał z pracy i z goryczą opowiadał o sprośnych dowcipach i rozmowach, jakie prowadzą jego starsi koledzy, o tym, jak próbują „uświadamiać” nowego, mama Marcela nauczyła go krótkiej modlitwy zawierzenia się Matce Bożej:
„Dobra Matko, pamiętaj, że należę do Ciebie. Opiekuj się mną i broń mnie jak swojego dobra i własności”.
Od ołowianych drukarskich matryc jeszcze cięższe do zniesienia były dla Marcela docinki kolegów, którzy za jego sprzeciw wobec ich postępowania wyśmiewali go i przezywali „Jezusek”. Całego siebie powierzył więc opiece Niepokalanej, a Ona go odtąd ochraniała. Tak uzbrojony szedł do pracy i już się nie bał ani nie gorszył.
W swojej parafii przyłączył się do Krucjaty Eucharystycznej, ruchu dzieci i młodzieży, którego dewizą było hasło:
„Módl się, przystępuj do Komunii św., ofiaruj się i bądź apostołem”.
Nieco później, gdy skończył 14 lat, wstąpił do prowadzonego przez jezuitów ruchu Robotniczej Młodzieży Chrześcijańskiej (Jeunesse Ouvrière Chrétienne). Uczynił to nie bez wewnętrznej walki, ponieważ zaangażowanie w JOC wymagało od niego rezygnacji z przewodniczenia zastępowi harcerskiemu, z którym bardzo się zżył i gdzie dobrze się czuł. Rozumiał jednak, że trzeba mu być przede wszystkim apostołem w środowisku pracy, a to wymagało solidniejszej formacji chrześcijańskiej.
Wieczorami studiował więc katolicką naukę społeczną oraz organizował zebrania JOC-istów, wśród których szybko stał się cenionym liderem. W drukarni zaczęto też dostrzegać jego zdolności oraz uczciwość i prawość pomimo przeciwności i krytyk. Był przy tym normalnym młodym chłopakiem – lubił organizować z kolegami zawody sportowe, wspólne wyjścia do kina czy wieczorki taneczne w siedzibie JOC.
Kiedyś zgorszył nawet zacnych parafian, proponując kolegom spotkanie w kinie w uroczystość Wszystkich Świętych. Zaczęto szemrać, że młodzież powinna być tego dnia raczej w kościele na liturgii nieszporów za zmarłych. Poszli do kina, a potem wszyscy zwartą grupą weszli do kościoła tuż przed rozpoczęciem nieszporów, tak żeby wszyscy widzieli, że się nie spóźnili.
NARZECZONY
Przyszła wojna i Bretania podzieliła los ziem okupowanych przez Trzecią Rzeszę. Marcel nadal działał w podziemnych strukturach JOC. Młodzi czuli się trochę jak pierwsi chrześcijanie z rzymskich katakumb. Wtedy też Marcel, w wieku 20 lat, zakochał się z wzajemnością w koleżance Margueritte Derniaux. Po kilku miesiącach młodzi się zaręczyli.
Przyrzekli sobie, że przez czas narzeczeństwa będą się modlić w intencji swej przyszłej rodziny, będą codziennie uczestniczyć we Mszy św. i przystępować do Komunii św. tak często, jak to będzie możliwe. Marcel wyznał później, że czekał aż do skończenia 20 lat, aby wyznać swoją miłość dziewczynie, ponieważ jest to tak ważne wydarzenie w życiu człowieka, że musiał być do niego dostatecznie dojrzały i dobrze przygotowany.
„Wiedziałem, że muszę czekać na prawdziwą miłość. Trzeba doskonalić serce, zanim się je ofiaruje komuś, kogo wybrał mi sam Chrystus” – zwierzył się kolegom.
W marcu 1943 r., podczas bombardowania Rennes, zginęła jedna z sióstr Marcela. Poznał ją po wystającym spod gruzów bucie. Niedługo potem jego rodzina przeżyła kolejny wielki cios: Marcel został wezwany na roboty przymusowe do Niemiec. Miał udać się do miejscowości Zella-Melhis, do fabryki produkującej rakiety. Bił się z myślami przez długich osiem dni. Chciał uciekać i się ukrywać. W końcu jednak postanowił nie narażać na niebezpieczeństwo reszty rodziny.
„Jadę tam nie jako robotnik, ale jako misjonarz” – oświadczył swoim bliskim.
Mimo strasznego cierpienia, jakie powodowało w nim rozstanie z ukochaną Margueritte, zdobył się na męstwo takiej decyzji, ponieważ wiedział, że w środowisku robotników przymusowych w Trzeciej Rzeszy jego apostolstwo będzie również potrzebne.
Kiedy na dworcu w Rennes żegnał się ze swoją narzeczoną, usłyszał od niej, że zostanie męczennikiem. On jednak z niedowierzaniem zaprzeczył:
„Nigdy na to nie zasłużę”.
Oboje przeczuwali, że już więcej się nie zobaczą. Margueritte została wierna swemu narzeczonemu. Kontynuowała swoje zaangażowanie w JOC, a później była urzędniczką na poczcie. Zmarła w roku 1997.
DEPORTACJA I WIĘZIENIE
Obóz pracy przymusowej w Zella-Melhis w Turyngii niewiele różnił się od więzienia. Deportowani robotnicy mieszkali tam w zatłoczonych barakach, pracowali po kilkanaście godzin dziennie i dostawali głodowe racje żywnościowe. Mieli jednak nieco więcej swobody niż w obozach koncentracyjnych. Mogli spotykać się po pracy i wspólnie organizować sobie wolny czas.
Przez pierwsze dwa miesiące Marcel przeżywał ciężki kryzys. Popadł w depresję, pisał do swojej narzeczonej pełne goryczy listy, nie mógł jeść i coraz bardziej opadał z sił. Po tym okresie załamania spotkał w obozie księdza, który zgodził się odprawiać Mszę św. w baraku, gdzie mieszkali młodzi Francuzi. Marcel odzyskał nadzieję, a do swojej Margueritte napisał:
„Pewnego dnia Chrystus zareagował i uzmysłowił mi, że nie wolno mi poddawać się rozpaczy. Pokazał mi, że mam się zająć kolegami, i wtedy wróciła mi radość”.
Mieszkańcy baraku szybko stali się małą wspólnotą; jedli skromne posiłki przy wspólnym stole, razem się modlili i uczestniczyli w comiesięcznej Mszy św. Marcel znów był liderem, jak za czasów renneńskich zebrań JOC-istów. Sam kardynał Suhard, arcybiskup Paryża, przysłał im list:
„Dziękuję Wam za dobro, jakie czynicie wśród swoich kolegów. Błogosławię Wasz trud i modlę się za Was”.
Chłopcy starali się zachowywać ostrożnie, żeby zbytnio nie zwracać na siebie uwagi. Jednak światła nie sposób trzymać pod korcem… 19 marca 1944 r. Marcel Callo został aresztowany i oskarżony o zbyt katolickie działania, szkodzące Trzeciej Rzeszy. Świadectwo młodego, wątłego chłopaka okazało się niebezpieczne dla potężnego totalitarnego reżimu…
Przewieziono go najpierw do więzienia w Gocie, a stamtąd do obozów koncentracyjnych we Flossenburgu i w Mauthausen.
OSTATNIE SPOJRZENIE
Z więzienia w Gocie Marcel napisał do brata, który został właśnie wyświęcony na kapłana:
„Na szczęście jest On Przyjacielem, który ani na chwilę mnie nie opuszcza, który mnie wspiera i pociesza. Z Nim można znieść wszystko, nawet te straszne godziny pełne udręki. Jakże jestem wdzięczny Chrystusowi, że wyznaczył mi drogę, którą teraz idę”.
Tam też, po ponad stu dniach od aresztowania, ktoś przyniósł mu potajemnie ostatnią w życiu Komunię św. W swoim dzienniczku Marcel zanotował wówczas:
„16 lipca… Komunia… wielka radość”.
Matka Boża, której w dzieciństwie zawierzył swoje życie, przyszła z góry Karmel, by raz jeszcze umocnić swoje dziecko tym, co najlepsze.
Po przewiezieniu do Mauthausen Marcel coraz bardziej chorował na żołądek. Cierpiał też z powodu przygnębienia. Jednak współwięźniowie zaświadczyli, że znosił to wszystko cierpliwie, podtrzymywał innych na duchu i zachęcał do ufnej modlitwy.
19 marca 1945 r. o świcie cierpiący na dyzenterię Marcel nie miał już sił, żeby samodzielnie skorzystać z latryny, która była specjalnie tak skonstruowana, aby osłabieni więźniowie do niej wpadali. Marcel też tego doświadczył. Pomógł mu pułkownik Tibodo, który przeniósł umierającego chłopaka na pryczę, a potem wspominał:
„Miał spojrzenie świętego. Nigdy przedtem nie widziałem nikogo, kto by tak patrzył”.
Marcel Callo został aresztowany w uroczystość Świętego Józefa i w tę samą uroczystość rok później odszedł – z błota ziemi prosto do nieba. Tego też dnia przypada jego liturgiczne wspomnienie.
WYROK KONGREGACJI
Był zgoła inny od wydanego przez nazistów ponad 40 lat wcześniej. 4 października 1987 roku, na placu Świętego Piotra w Watykanie, sługa Boży Jan Paweł II ogłosił Marcela Callo błogosławionym. Jego „zbytnia katolickość” nie została tym razem potępiona, a wręcz przeciwnie – pokazana jako wzór współczesnym młodym, którzy nierzadko wahają się i obawiają, że ich wybór Chrystusa zostanie wyśmiany przez środowisko, w którym żyją – środowisko tak często podobne duchowo do tego z drukarni w Rennes, gdzie pracował mały Marcel.
„Do nas wszystkich, świeckich, zakonników, kapłanów i biskupów, [Marcel Callo] kieruje powszechne wezwanie do świętości: świętości i młodości ducha, której nasz stary zachodni świat tak bardzo potrzebuje, by nadal głosić Ewangelię »w porę [i] nie w porę« (2 Tm 4, 2)”
– powiedział Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, kiedy to oprócz Marcela Callo ogłosił męczennicami także dwie włoskie świeckie dziewczyny: Pierinę Morosini i Antonię Mesinę. I dodał:
„Marcel nie od razu osiągnął doskonałość ewangeliczną. Utalentowany i pełen dobrej woli, musiał stoczyć długą walkę z duchem świata, z samym sobą, z ciężarem rzeczy i ludzi. Był jednak w pełni otwarty na łaskę i pozwolił, by Pan stopniowo prowadził go aż do męczeństwa. Jego miłość do Chrystusa osiągnęła dojrzałość pośród prób. (…)
Osiągnąwszy wieczną radość w Bogu, Marcel Callo świadczy, że wiara chrześcijańska nie oddala ziemi od nieba. Niebo przygotowuje się już tutaj, na ziemi, w sprawiedliwości i miłości. Kiedy kochamy, jesteśmy »błogosławieni«” (L’Osservatore Romano, wyd. polskie, nr 9-10/1987).
Marcel Callo był świadkiem do końca. Do ostatniego spojrzenia – czystego i pięknego jak jego miłość do Margueritte i do Chrystusa.
źródło: milujciesie.org.pl