Obłudą jest oskarżenie średniowiecza o ciemnotę i zabobony w naszych czasach, gdy wystarczy otworzyć pierwszą lepszą gazetę lub obejrzeć programy w telewizjach kablowych, by się przekonać, jak wielkim powodzeniem cieszą się rozmaite wróżki, układacze tarota i uzdrowiciele filipińscy…
Epoka średniowiecza nie ma dobrej prasy. Właściwie od czasów tzw. humanistycznego renesansu (XVI w.) po oświecenie (XVIII w.), pozytywizm oraz rozmaite „naukowe światopoglądy” z XIX i XX wieku (z marksizmem na czele) – trwa nieustanne rozbudowywanie „czarnej legendy” wieków średnich. Zazwyczaj przedstawia się je jako epokę regresu cywilizacyjnego, ciemnoty i zabobonów, okrucieństwa i nienawiści do inaczej wierzących.
Z pewnością wiele tutaj wyjaśnia fakt, że średniowiecze było tą epoką w dziejach Europy, która najbliższa jest określeniu „epoka chrześcijańska”. Wtedy rzeczywiście istniała christianitas – wspólnota ludów (narodów) chrześcijańskich, gdzie chrześcijaństwo istniało nie tylko w sferze prywatnej, ale i publicznej. Jak wiadomo, dla autorów odrzuconej parę lat temu tzw. konstytucji europejskiej zawarty w preambule opis cywilizacyjnych korzeni Europy ograniczał się do starożytności i oświecenia. O chrześcijaństwie (najpełniej widocznym – jako czynnik cywilizacyjny) nie było ani słowa…
Przyglądając się oskarżeniom rzucanym przez wieki na epokę wieków średnich, widzimy charakterystyczne połączenie niewiedzy z hipokryzją. Bo przecież niczym innym jak obłudą jest oskarżenie średniowiecza o ciemnotę i zabobony w naszych czasach, gdy wystarczy otworzyć pierwszą lepszą gazetę lub obejrzeć programy w telewizjach kablowych, by się przekonać, jak wielkim powodzeniem cieszą się rozmaite wróżki, układacze tarota i uzdrowiciele filipińscy…
Podobnie rzecz się ma z oskarżeniami ludzi średniowiecza o jakieś szczególne okrucieństwo. Z perspektywy XX wieku – epoki ludobójstw – jest to oskarżenie śmieszne. Pod tym względem wieki średnie w porównaniu z niedawno zakończonym wiekiem totalitaryzmów jawią się jako oaza spokoju.
Średniowieczny rozwój nauki
Nie chodzi tylko o porównania. Dochodzimy w ten sposób do problemu niewiedzy krytyków „ciemnej epoki średniowiecza”. Przypomnijmy więc, że średniowiecze to epoka systematycznego postępu wiedzy i nauki (także w znaczeniu nauk ścisłych). Do dzisiaj świat akademicki zachodniej cywilizacji opiera się na instytucji, która powstała – przede wszystkim pod patronatem Kościoła – w epoce średniowiecza, czyli na uniwersytecie.
Pierwsze uniwersytety powstały na początku XII wieku (Bolonia). Najbardziej renomowane uczelnie sięgają swoimi korzeniami wieków średnich. Dość wspomnieć Oksford i Cambridge, Salamankę i Coimbrę, Sorbonę i Montpellier, Pragę i Kraków.
Rozwój średniowiecznej nauki był uwarunkowany otwartością tej epoki na intelektualny dorobek starożytności. Renesans XVI wieku nie był bowiem pierwszym renesansem w dziejach europejskiej cywilizacji. W VIII i IX wieku mamy do czynienia z tzw. renesansem karolińskim, natomiast tzw. XII-wieczny renesans był czasem odkrywania wielkiego dorobku starożytnych filozofów, przede wszystkim Arystotelesa.
Trwałym dziedzictwem średniowiecza jest również powstanie międzynarodowego świata nauki. To właśnie w wiekach średnich regułą stały się peregrynacje uczonych po różnych ośrodkach naukowych. Łacina – powszechnie uznawany język europejskiej wspólnoty uczonych – umożliwiała wówczas bezproblemową komunikację.
Nasz Wincenty Kadłubek, kronikarz z XII wieku, studiował na Sorbonie i tworzył w Krakowie; św. Tomasz z Akwinu, Włoch, uczył się w Kolonii u św. Alberta Wielkiego, a następnie był profesorem na paryskiej Sorbonie. Takie przykłady można mnożyć.
Jedno jest pewne: średniowiecze nie było epoką barier, a raczej epoką organicznego tworzenia europejskiej wspólnoty ducha. Pamiętajmy, że mury to raczej specjalność XX wieku i czasów nam współczesnych (por. mur berliński czy najnowsze „osiągnięcie” tego typu – mur między Izraelem a Autonomią Palestyńską). Tę intelektualną otwartość i ciekawość średniowiecza najlepiej dokumentuje rozwój nauk ścisłych, który dokonał się w tej epoce. Uwarunkowany był on przede wszystkim powstaniem uniwersytetów, które z kolei były wynikiem otwartości Kościoła na naukę.
Niezmiernie ważnym czynnikiem było również przejmowanie dorobku starożytnych filozofów (ze wspomnianym Arystotelesem na czele) za pośrednictwem tłumaczeń arabskich. Walka z islamem na płaszczyźnie religijnej i politycznej nie oznaczała bowiem zamknięcia się europejskiej christianitas na kontakty intelektualne ze światem arabskim, zwłaszcza gdy chodziło o odnowienie dziedzictwa grecko-
-rzymskiego. Współcześni badacze dziejów nauki podkreślają, że to właśnie średniowiecze dało podstawy nauki nowożytnej. Zwraca się uwagę na przykład na pojawienie się na średniowiecznych uniwersytetach na przełomie XII i XIII wieku niezwykłego zjawiska, jakim byli teologowie-filozofowie przyrody. Byli to przede wszystkim reprezentanci – tak oczernianej w późniejszych wiekach – scholastyki (czyli średniowiecznej teologii katolickiej, operującej aparatem pojęciowym zaczerpniętym od Arystotelesa), którzy zajmowali się w swoich badaniach nie tylko ontologią stworzenia, ale również jego fizyczną postacią. Wyśmiewano ich później jako tych, którzy rozważali „liczbę aniołów, które mogłyby się zmieścić na czubku szpilki”, ale to z ich pism można wyczytać podstawy nowożytnej kinematyki i dynamiki, a także pierwsze rozważania dotyczące możliwości ruchu Ziemi wokół własnej osi (co zwiastowało już przewrót kopernikański). Ich rozważania dotyczące nieskończonej pustej przestrzeni w niemałym stopniu przyczyniły się do ukształtowania obrazu kosmosu, który zdominował naukę nowożytną.
Jak stwierdza współczesny brytyjski historyk, E. Grant:
„Wiele ważkich problemów, jakie pojawiły się przed uczonymi w XVI i XVII wieku i jakie często rozwiązywano, stanowiło dziedzictwo duchowe średniowiecza. Gdyby nie ono i gdyby nie długa tradycja filozofii przyrody na uniwersytetach średniowiecznych, w XVII wieku nie bardzo byłoby o czym dyskutować. A bez poparcia teologów i Kościoła uniwersytety średniowieczne nie mogłyby wprowadzić do swych programów nauczania nauk ścisłych, logiki i filozofii przyrody, co zapoczątkowało długotrwałe, nieprzerwane zaangażowanie Europy Zachodniej w naukową myśl i problemy”.
Co z tą inkwizycją?
Jednym ze sztandarowych oskarżeń pod adresem średniowiecza jest inkryminowanie panującej wówczas „głębokiej nietolerancji”. W tym kontekście wskazuje się przede wszystkim na instytucję inkwizycji. „Inkwizycja” – to słowo-symbol ucisku i prześladowań za swoje poglądy, to instytucja – wedle jej krytyków – mająca wszelkie znamiona pretotalitarnej koncepcji państwa i społeczeństwa.
Na początku należy poczynić rozróżnienie (czego wielu krytyków nie robi) i oddzielić tzw. inkwizycję rzymską, powstałą pod koniec XII wieku i podległą papieżowi czy innym biskupom, od inkwizycji hiszpańskiej, powstałej w XV wieku, i w o wiele większym stopniu od rzymskiej podległej władzom świeckim. Fakt ten stał się zresztą przyczyną kilkukrotnych upomnień papieskich (w XV i XVI wieku) nadsyłanych z Rzymu do Kościoła hiszpańskiego. Generalnie zresztą jest tak, że „czarna legenda” inkwizycji to przede wszystkim „czarna legenda” inkwizycji hiszpańskiej (por. choćby osławioną postać Wielkiego Inkwizytora Torquemady).
Trzeba pamiętać, że inkwizycja – rozumiana jako badanie przez Kościół spraw dotyczących herezji – pojawiła się w Europie w konkretnym kontekście historycznym, tzn. gdy na południu Francji, w Prowansji i w Langwedocji, zaczęła szerzyć się niebezpieczna – nie tylko pod względem religijnym, ale i społecznym – herezja katarów (albigensów).
Mówiąc językiem współczesnym, była to groźna sekta – z całą sekciarską „metodologią” podejścia do swoich adeptów (pranie mózgu, przejmowanie majątku itp.). Albigensi odwoływali się do dawnej herezji manicheizmu, która sprowadzała się do diagnozy, że stworzenie jest czymś złym, jest dziełem „złego Boga”. W konsekwencji czymś złym jest ludzkie ciało (nie jest to „świątynia Ducha Świętego”, jak uczy Kościół; stąd można, a nawet należy je niszczyć – na przykład w wyuzdanej rozpuście), ale i społeczeństwo. Iluż współczesnych rodziców, których dzieci zaplątały się w jakąś sektę, życzyłoby sobie twardej rozprawy państwa z sekciarzami.
Na tego rodzaju zapotrzebowanie odpowiadała inkwizycja. Jak zauważa współczesna francuska mediewistka Regine Pernoud:
„Instytucja inkwizycji miała też pewną dodatnią stronę w praktycznym życiu. W miejsce procedury śledztwa wprowadzała procedurę oskarżenia. Przede wszystkim jednak w czasach, w których lud nie miał ochoty pobłażać heretykom, wprowadzała regularne sądownictwo”.
Wspomniana tutaj procedura oskarżenia oznaczała na przykład (w odniesieniu do rzymskiej inkwizycji) prawo oskarżonego do przedstawienia trybunałowi listy osób, które z różnych racji mogą mu być wrogie (np. z powodów finansowych) i których zeznania z reguły nie były uwzględniane w postępowaniu inkwizycyjnym.
Druga kwestia dotyczy kar zasądzanych przez inkwizycję. Zarówno w odniesieniu do rzymskiej, jak i hiszpańskiej inkwizycji zdecydowana większość z nich miała charakter pokuty religijnej (np. polecano odbycie pielgrzymki do jakiegoś sanktuarium albo nakazywano noszenie specjalnych strojów pokutnych, zwanych w Hiszpanii sambenito).
Drugim pod względem częstotliwości występowania rodzajem kary zasądzanym przez trybunały inkwizycji było więzienie. Należy wszakże pamiętać, że wyrok skazujący na więzienie nie oznaczał faktycznego pobytu za kratkami. Na przykład w odniesieniu do inkwizycji hiszpańskiej do reguły należało raczej odbywanie kary w areszcie domowym.
Osławione „kazamaty inkwizycji” także są częścią „czarnej legendy”. W rzeczywistości w niczym nie odbiegały one surowością od więzień państwowych. A wręcz odwrotnie. Jak wskazuje współczesny badacz hiszpańskiej inkwizycji, Henry Kamen, w XVI i XVII wieku nie brakowało przypadków, gdy ludzie udawali herezje, by przenieść się ze zwykłego do inkwizycyjnego więzienia.
Wyroki śmierci były rzadkością, zwłaszcza jeśli porównać to z łatwością, z jaką najwyższym wymiarem kary szafowały sądy państwowe.
Jak stwierdza wspomniany wyżej uczony brytyjski:
„(…) stosunkowo niska liczba egzekucji przeczy legendzie krwawego trybunału [hiszpańskiej inkwizycji]”.
Jak podaje ten sam badacz, w latach 1540 – 1700 karę śmierci rzeczywiście wykonano w odniesieniu do poniżej 2 procent oskarżonych. W praktyce oznaczało to, że inkwizycja skazywała na śmierć poniżej trzech osób rocznie w całym państwie hiszpańskim (wliczając w to także kolonie zamorskie Hiszpanii).
Wbrew temu, co twierdzą autorzy „czarnej legendy” inkwizycji, inkwizytorzy nie byli żądnymi krwi przygłupkami. Przede wszystkim szereg inkwizytorów zostało po śmierci wyniesionych na ołtarze (np. inkwizytorem był XVI-wieczny papież, św. Pius V).
Po drugie, bardzo sceptycznie odnosili się oni do oskarżeń mających wszelkie znamiona dyfamacji lub prostej konfabulacji. Weźmy choćby kwestię tzw. procesów o czary, których nasilenie w Europie przypadło na XVI i XVII wiek (gdy „zabobonne średniowiecze” odeszło już do przeszłości). Otóż udokumentowanym faktem jest to, że przez cały XVI wiek hiszpańska inkwizycja z dużą rezerwą odnosiła się do oskarżeń kobiet o czary. W roku 1614 najwyższe władze inkwizycji (tzw. suprema) przyjęły oficjalną instrukcję w sprawach tzw. procesów o czary, która nakazywała daleko idącą ostrożność w tej kwestii.
Zalecała przede wszystkim, iż „najpierw należy zbadać oskarżonych, by sprawdzić, czy są przy zdrowych zmysłach, czy opanowani, czy melancholijni”.
Można powiedzieć, że stanowisko hiszpańskich inkwizytorów było powtórzeniem opinii XII-wiecznego biskupa Chartres, Jana z Salisbury, który odnosząc się do „procesów czarownic”, stwierdzał:
„Najlepszym lekarstwem na tę chorobę jest trzymanie się twardo wiary, niedawanie posłuchu kłamstwom i niezwracanie uwagi na takie godne politowania szaleństwa”.
źródło: milujciesie.org.pl