News will be here

Tylko ufaj – mój synek przeżył sepsę

Miałam bóle porodowe, zadzwoniłam do szpitala, usłyszałam, mogę przyjeżdżać, bo jest sporo miejsc. Odczekałam, by skurcze się nasiliły i pojechałam do szpitala (oddalonego o 30 km).
Po przyjeździe na miejsce, poinformowano mnie, że nie zostanę przyjęta, ponieważ nie ma już miejsc. Miałam skurcze już co cztery minuty. Lekarka chciała przewieźć mnie do najbliżej położonego szpitala, ale nie zgodziłam się, ponieważ nie było tam sprzętu ratującego życie noworodka w razie takiej konieczności. Po prostu była tam porodówka, ale nie było oddziału OIOM.

Postanowiłam więc pojechać do bezpieczniejszego szpitala, który jednak był oddalony o 40 km. Nie było jednak wyboru i choć nie spodziewałam się niczego złego, wyruszyłam w tę długą trasę. Jak się potem okazało, była to zbawienna decyzja. Na porodówkę trafiłam w ostatniej chwili.

Urodziłam pięknego synka. Były zachowane wszystkie jego funkcje życiowe, sam oddychał i był ruchliwy. Dostał 9 na 10 punktów w skali Apgar. Odjęto mu tylko jeden punkt za bladość skóry. Z tego powodu, a przede wszystkim dlatego, że zgłosiłam, iż mam grypę, wykonano u mojego dziecka bardziej szczegółowe badania krwi.

Początkowo wydawało się, że wszystko jest dobrze, ale z każdą godziną synek był coraz słabszy. Nie miał już siły pić mleka. Nie zasnęliśmy ani na chwilę w nocy po porodzie. Rano, po otrzymaniu wyniku przesiewowego badania krwi, natychmiast zabrano moje dziecko na intensywną terapię. Okazało się, że ma ono zaawansowaną sepsę. Synek mój trafił do inkubatora i zaczęła się walka o jego życie.

Lekarze nie mogli mnie zapewnić, że dziecko przeżyje. Szukałam nadziei u lekarzy i pielęgniarek, ale ci, chcąc być uczciwi, nie mogli mnie pocieszyć. Synek dostał w ciemno antybiotyki, bo czekając na wyniki antybiogramu, moglibyśmy go już stracić. Zresztą lekarze mówili, że w ostatnim możliwym momencie się zorientowali, jak bardzo moje dziecko jest chore. Później okazało się, że dobrze trafili z lekami, ale zanim się tego dowiedzieliśmy, czekały nas dni pełne niepokoju o jego życie.

Lekarze przygotowywali mnie na najgorsze. Mówili, że jeśli nawet mój synek by przeżył – a nie widzieli jeszcze, aby noworodek w tak ciężkim stanie ocalał – to będzie upośledzony prawdopodobnie psychicznie i/lub fizycznie. Bakteria dotarła wszędzie. Była we krwi dziecka, dotarła do jego mózgu, wywołała zapalenie opon mózgowych, objęła jego narządy wewnętrzne, które – gdyby mój synek przeżył – nigdy nie miały działać prawidłowo.

Czekaliśmy i modliliśmy się. Wiele rodzin, przyjaciół, zakonów i księży szturmowało niebo. Odprawiano Msze Święte, nowenny i posty w intencji synka. Po pierwszym szoku – bo przecież dbałam o badania w ciąży – uświadomiłam sobie, że musi być dobrze, bo przecież już w ciąży rozpoczęłam Nowennę pompejańską w intencji szczęśliwego rozwiązania i zdrowia dziecka. Po porodzie kontynuowałam część dziękczynną tej nowenny. Więc czegóż się bać? Tylko zaufać…

Codziennie modliliśmy się Koronką do miłosierdzia Bożego i różańcem oraz rozważaliśmy Pismo Święte. Modliliśmy się do Najświętszej Panienki, którą nasi przebywający w Fatimie znajomi prosili o uzdrowienie naszego synka. Czułam modlitewne wsparcie z każdej strony. Ratunku szukaliśmy również u o. Pio i u Świętego Michała Archanioła.  W pewnym momencie stan synka zaczął się trochę poprawiać. Po kilku dniach znów się jednak pogorszył, co bardzo zdziwiło lekarzy.

Nie znaleźli przyczyny tego nagłego pogorszenia, które niestety zaczęło się pogłębiać. Nie wiedzieli, co jeszcze mogą zrobić. Powiedziałam wtedy do Świętego Michała Archanioła: „Mój synek spada. Jeśli chwycisz go chociaż za piętę i uratujesz – jest już Twój, nie mój”. Mówiąc „chociaż za piętę”, miałam na myśli jakikolwiek ratunek. Chciałam, by mój synek żył, nie martwiłam się o jego niepełnosprawność. Tylko chciałam, by żył…

Następnego dnia przyszedł do mnie lekarz i powiedział: „Coś drgnęło. Jest lepiej”. Od tego dnia następowała niczym niezakłócona poprawa stanu zdrowia synka. Do naszej izolatki przychodzili lekarze i pielęgniarki z całego oddziału, żeby zobaczyć cud. Mój synek spędził miesiąc w szpitalu.

Pod koniec tego pobytu odwiedził nas ordynator, około 60-letni lekarz. Powiedział mi, że w całej swojej karierze nie widział takiego przypadku, by noworodek w stanie krytycznym, z poważną sepsą (240 CRP) i zapaleniem opon mózgowych, nie tylko przeżył, ale wychodził ze szpitala w stanie całkowitego zdrowia! Pielęgniarki też potwierdzały, że nie widziały czegoś podobnego. Jedna stwierdziła:

„Musicie mieć mocne wsparcie tam u góry”.

Złożyliśmy ufność w Maryi. Siłą modlitwy i zaufaniem w Boże miłosierdzie wyprosiliśmy kompletne i stałe uzdrowienie mojego dziecka. Przez cały ten trudny czas całkowicie ufaliśmy Jezusowi. Mówiłam Mu, że przyjmę każdą Jego wolę, ale ufam, że mój synek będzie żył. I on nie tylko żyje, ale dostaliśmy jeszcze więcej: jest zdrowy – i jest Michała Archanioła…

Bóg nie pozwolił mi urodzić w szpitalu, do którego najpierw pojechałam, bo tam nie wykonywano przesiewowych badań krwi, z których lekarze dowiedzieli się o sepsie u mojego dziecka. Pan zawrócił mnie do szpitala z salą intensywnej terapii dla noworodków, ze świetnym sprzętem medycznym i z doskonałą kadrą medyczną. Dał mi czujność i upór, by nie jechać do blisko położonego szpitala (choć miałam skurcze co cztery minuty), lecz do tego, w którym szybko rozpoznano, że z dzieckiem dzieje się coś złego.

Gdybym urodziła w innym szpitalu, mój synek umarłby w ciągu dwóch dób od narodzin. Nie wykazywał bowiem typowych objawów sepsy. O jego chorobie można było się dowiedzieć tylko ze szczegółowego badania krwi. Bóg nas prowadził. Po wyjściu ze szpitala musieliśmy wykonać szereg specjalistycznych badań.

Proces ten trwał dwa lata. Wszystkie badania potwierdziły, że synek mój jest w 100% zdrowy. Nie ma śladu choroby! Jest sprawny psychicznie i fizycznie. Nawet cechuje się wyjątkową radością życia i zdrową energią. Gdy robiliśmy mu USG mózgu i narządów wewnętrznych u światowej (!) sławy lekarza, ten stwierdził, że z wypisu szpitalnego i innych zdjęć USG (z czasu pobytu w szpitalu) wynika, że synek powinien być „popsuty” (to słowa lekarza) – jego nerki, wątroba i mózg nie powinny wcale działać. Tymczasem on widzi na swoim aparacie USG wzorcowo zdrowe narządy.

Uzdrowienie mojego synka nie było jedynie chwilową poprawą – to stała zmiana wymazująca wszystko, co było chore w jego ciele. Dziś jest on pięcioletnim chodzącym dowodem na Boże miłosierdzie.  Wiem, że dobry Bóg wysłuchał nas, bo uprosiła Go Maryja i inni święci, a szczególnie opiekował się naszym dzieckiem Święty Michał Archanioł. Wiem również, że dostałam synka tylko w swoisty depozyt. Naprawdę jest on Jego – Archanioła Michała. Ciekawe, jakie ma On względem naszego synka plany…

Dziś syn upodobał sobie postać tego Świętego. Któregoś razu (jako czterolatek) miał do wyboru jeden obrazek z całego stosu obrazków ze świętymi. Przebierał, wybierał, ale gdy natrafił na Świętego Michała – nie miał wątpliwości. Z uśmiechem wziął ten obrazek i go przytulił.

Jeśli wydaje Ci się, że nie ma już nadziei, bo każdy Ci tak mówi – nam mówili tak lekarze; jeśli się boisz, że stracisz coś najcenniejszego – ja też się bałam; jeśli wydaje Ci się, że nie podołasz sam/sama (to jest ułuda – nas wspierało dużo osób, a o niektórych dowiedzieliśmy się dużo później) – to nie masz wyjścia: ufaj wbrew wszystkiemu: Bóg jest większy od Twojej choroby, nałogu, kłopotu, od Twojego strachu. Uwierz, miej odwagę prosić o wiele, o najwięcej. Zaufaj Panu. Dziękuję Panu, Maryi i wszystkim świętym, a szczególnie Świętemu Ojcu Pio, Świętemu Janowi Pawłowi II i Świętemu Michałowi Archaniołowi, za niezliczone łaski, którymi wciąż nas obdarzają.

Nowenną pompejańską wymodliłam wiele łask w swoim życiu: pracę dla siebie i męża, zdrowie i życie naszego synka i wiele innych. Bóg dwukrotnie uratował mnie z wypadku i ciągle daje mi znaki swej opieki. 
Maria
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *