News will be here

Aborcyjny terror – świadectwo

dziecko jest darem

Lekarze twierdzili, że Patryk nie przeżyje porodu. Później mówili, że nie dożyje 2. miesięcy, potem, z kolei – że pół roku, następnie – roku. Kiedy przeżył półtora roku, przestali w końcu mówić, że umrze.
Cztery lata temu urodziło się nam dziecko  niepełnosprawne, ale zanim przyszło na świat, stoczyliśmy walkę, żeby mogło się urodzić żywe. Obecnie toczymy następną batalię.

Jestem Żydem i katolikiem. Mieszkam razem z rodziną w Izraelu, gdzie wyemigrowaliśmy z Ukrainy. Kiedy moja żona Ania była w 5. miesiącu ciąży dowiedzieliśmy się, że nasz syn będzie niepełnosprawny. Lekarze powiedzieli, że Patryk ma tylko połowę mózgu i muszą dokonać aborcji, bo dziecko i tak nie przeżyje. Jako katolicy nie zgodziliśmy się na to. Wtedy zaczęły się naciski na Anię… Mówili jej: „Jesteś młoda. Po co ci chore dziecko?”.

Dziecko urodziło się z całym mózgiem, ale zdiagnozowano u niego agyrię (gładkomózgowie). Oznacza to, że mózg jest pozbawiony bruzd. Patryk jest w bardzo ciężkim stanie i chociaż nie jest sparaliżowany, rozwija się bardzo powoli. Lubi muzykę klasyczną, odróżnia głosy i cieszy się za każdym razem, gdy wracam po długim dniu pracy do domu. Kiedy słyszy mój głos, zaczyna się uśmiechać.

Pamiętam, jak lekarze mówili, że Patryk nie przeżyje porodu. Potem mówili, że nie dożyje dwóch miesięcy, następnie – że pół roku, w końcu – roku. Gdy przeżył półtora roku, przestali nam mówić, że umrze – a ponoć tyle najdłużej żyją dzieci z agyrią. W Rosji jedno dziecko z agyrią przeżyło osiem lat. Teraz Patryk ma cztery i pół roku i mamy w Bogu nadzieję na jego całkowite wyzdrowienie.

Mirabel i kolejny skarb
Po Patryku urodziło się nam zdrowe dziecko – córka Mirabel. Teraz Ania jest znowu w ciąży. W szóstym miesiącu lekarze zrobili badanie i trzy różne szpitale postawiły trzy różne diagnozy.

W pierwszym szpitalu zdiagnozowano mikrocefalię (małogłowie) i od razu zaczęto nas namawiać na aborcję. W drugim szpitalu w Tel Awiwie stwierdzono, że syn ma agyrię. Także i tam odmówiliśmy aborcji, a oni na to:

„Jak to? Z dwójką takich dzieci w rodzinie? Nawet wierzący obawiają się wychowywać dzieci, które są niepełnosprawne”.

Pod pozorem dodatkowych badań przewieziono nas do innego szpitala. Badanie w nim wyznaczone było na godz. 11. Przyjechaliśmy i poproszono nas, byśmy zaczekali jeszcze godzinę, chociaż nikogo oprócz nas nie było.

Poszliśmy zatem z Anią coś zjeść. Wróciliśmy po godzinie. Zrobiono Ani USG i po pięciu minutach znowu się zaczęło: „Nie możecie urodzić tego dziecka”.

A my na to: „Z jakiego powodu?”,

„Bo macie zdrową dziewczynkę. Jeśli pojawi się u Was jeszcze jedno niepełnosprawne dziecko, to nie będziecie w stanie poświęcić należnej uwagi waszej zdrowej córce”.

Zaczęli na nas coraz gwałtowniej naciskać, żebyśmy podpisali zgodę na aborcję, i grozili, że opieka społeczna nie pozwoli nam na urodzenie tego dziecka, więc od razu musimy iść na ten „zabieg”!

My jednak cały czas powtarzaliśmy, że tego nie zrobimy. Lekarze powiedzieli, żebyśmy wyszli. Zawołali jeszcze dwóch innych medyków. Potem wszyscy lekarze zaczęli nam mówić, że dzieci z taką diagnozą jak Patryk nie mają w ogóle prawa do życia. A Patryk przecież żyje już cztery i pół roku! Zaczęli na nas krzyczeć:
„Czego wy chcecie?! Chcecie jeszcze jedno dziecko z taką samą diagnozą?!”,

a my na to: „Jeśli Pan Bóg daje takie dziecko, to my nie możemy go zabić. Człowiek jest istotą ludzką od momentu poczęcia”.

A oni na to: „To jest płód. Musicie go usunąć!”.

Aborcyjny terror
Lekarze zawołali psychiatrę, który miał stwierdzić, że żona jest pod przymusem moim oraz swej matki i że my przymuszamy ją do rodzenia chorych dzieci.

Pani psychiatra okazała się Rosjanką, co bardzo mnie uspokoiło. Kiedy weszła do pokoju, lekarze zaczęli mówić, że Ania jest w depresji i nie odpowiada za swoje czyny. Chcieli, żeby psychiatra to potwierdziła, a ta lekarka odparła:

To nie jest moja pacjentka. Nie znam jej. Jak mogę postawić diagnozę w ciągu pięciu minut? O czym wy mówicie?!”.

A oni na to do Ani: „Musisz teraz pozostać w szpitalu i zrobić wszystkie badania psychiatryczne”.

Wezwali pracowników socjalnych, którzy jako ochrona pilnowali wyjścia ze szpitala, nie pozwalając nam wyjść. Trzymali nas w ten sposób na oddziale od godz. 12 do 16.

Patryk był u mojej mamy, a Mirabel była z nami. W końcu córka zaczęła płakać. Nie wytrzymałem tej nieludzkiej presji i poprosiłem o papiery, mówiąc, że na wszystko się zgadzamy.

Podpisaliśmy więc dokumenty, że godzimy się na „zabieg” 7 grudnia, i wypuszczono nas ze szpitala. Podpisałem nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że nie byłem już w stanie wytrzymać presji, która była na nas wywierana.

Zaraz po wyjściu ze szpitala zadzwoniłem do karmelitów z Hajfy, do o. Roberta i do o. Grzegorza, naszego proboszcza. Opowiedziałem im o całej sytuacji i że podpisałem zgodę na aborcję. Zakonnicy odpowiedzieli mi na to, że jeśli nie stawimy się na „zabieg”, to lekarze przekażą sprawę policji i opiece społecznej w Hajfie, która przyjdzie po nasze dzieci. Dzwoniłem do wielu osób, także do o. Eleazara z Betanii.

Ojcowie karmelici poradzili nam dwóch prawników, katolików, którzy im pomagają. Po rozmowie wiedzieliśmy, że opieka społeczna nie może nas do niczego przymuszać, a cały ten horror, który przeżyliśmy w szpitalu, był złamaniem prawa. Krótko potem proboszcz załatwił nam prawniczkę medyczną, która jest katoliczką.

Pewnego razu, gdy byłem w pracy, przyszła do domu opieka społeczna. Od wejścia do domu zaczęli wrzeszczeć, że zabiorą nam dzieci. Gdy przyszli następnym razem i zobaczyli prawnika, przestraszyli się i zaczęli z nami inaczej rozmawiać.

Prawnik zaczęła ich pouczać, że nie wolno im wywierać żadnej presji i że za to, co robią, można wnieść pozew do sądu. Teraz przychodzą do nas raz w tygodniu i sprawdzają tylko, czy jest jedzenie w lodówce…

Ostatnio z innego szpitala otrzymaliśmy jeszcze jedną diagnozę – zespół Dawna. Poród mamy wyznaczony na kwiecień. Bardzo wiele osób modli się za nas i o to, by dziecko urodziło się zdrowe.

Cierpienie
Każde cierpienie przeżywane w łączności z Jezusem ma sens. Nie ma cierpienia bez powodu i bez sensu. Pan Bóg nie chce nas karać, jak niektórzy mówią. Moja ciocia bardzo chciała, żebym został księdzem. Ona uważa, że Bóg nas ukarał Patrykiem, a my widzimy, że to dziecko jest dla nas darem.

Ojciec Jan Kanty, karmelita, przyjechał raz do szpitala do Ani, gdy straciła przytomność. Lekarze powiedzieli wtedy, że ma pas martwych neuronów, i chcieli ją operować. Wtedy o. Jan Kanty udzielił jej sakramentu namaszczenia chorych i dał warunkowe rozgrzeszenie.

Operacja nie była już potrzebna: po dwóch dniach Ania odzyskała przytomność! W ten sposób, przez sakramenty, doświadczamy niesamowitego działania Bożej łaski.

Na co dzień pracuję jako przewodnik i oprowadzam grupy pielgrzymów. Wyjeżdżam z domu o godz. 5, by dojechać do Jerozolimy, a tam opiekuję się grupą do 18.

O 18, w czasie największych korków, wracam do domu i dojeżdżam ok. 21, bo wiem, że nie mogę zostawić Ani samej z Patrykiem. Ona w nocy nie śpi i muszę ją zmieniać.

Podczas gdy inni przewodnicy nocują w hotelu razem z grupami, ja prawie każdego dnia – jeśli moja mama nie może nam pomóc – wracam do żony. Niektórzy mówią:

„Jesteś wariatem. Jedziesz z Jerozolimy do Hajfy! Każdego dnia tyle kilometrów?”,

ale ja wiem, że w domu czeka na mnie Chrystus. Kiedy wchodzę do domu i widzę, że Patryk się uśmiecha, to jestem w niebie.

Dla mnie nie ma różnicy między tym dzieckiem w łonie Ani a tym już urodzonym. Myślę, że wszyscy rodzice z niepełnosprawnymi dziećmi myślą tak samo.

Patryk w nocy płacze, często od godz. 3 do 5. Miewa też napady padaczki, a pomimo tego widzę, że to Chrystus w nim cierpi i cały czas nam pomaga. To On trzyma nas w swoich dłoniach jak najlepszy Ojciec i Przyjaciel i nie pozwoli, byśmy nieśli krzyż cięższy niż ten, który możemy nieść z Jego łaską.
Stanisław z Hajfy

Patryk odszedł do Domu Ojca 24 kwietnia 2019 roku. Pamiętajmy w modlitwach o jego rodzicach, Mirabel i małym Danielu.
źródło: milujciesie.org.pl