News will be here

Historia wojen o kulturę cz. 2

Liberałowie wznosili hasło „rozdziału Kościoła od państwa”, jednak w istocie rzeczy realizowana przez nich polityka nie zmierzała do rozdziału, ale do podporządkowania państwu („nowoczesnemu” – czyli laickiemu) Kościoła…
Silna władza – stara miłość liberałów

Opracowany i wdrażany przez francuskich rewolucjonistów projekt stworzenia „nowego człowieka” znalazł w XIX w. kontynuację w „wojnach o kulturę”, które przetaczały się przez Europę – od Niemiec po Portugalię.

Nazwa pochodzi od rozpętanego w latach 70. XIX w. przez Bismarcka w Niemczech kulturkampfu (w dosłownym tłumaczeniu: „wojna o kulturę”), który był mocno wspierany przez niemieckich liberałów. Nie tylko w Niemczech pojęcie wolności w rozumieniu ówczesnych liberałów było równoznaczne z budowaniem tzw. nowoczesnego państwa. Jednak podstawową miarą tej „nowoczesności” była bezwzględna wojna wypowiedziana Kościołowi katolickiemu, postrzeganemu jako ucieleśnienie „obskurantyzmu i zacofania”. Dla „nowoczesności”, a tym samym dla wolności konieczna była więc żelazna ręka państwa, które zresztą przy kolejnych odsłonach „wojny o kulturę” stale poszerzało zakres swoich kompetencji. Doszło więc do tego, że w XIX-wiecznych – podobnie zresztą jak w obecnych – „wojnach o kulturę” takie kategorie, jak wolność wyboru własnej drogi życiowej (np. obranie drogi powołania zakonnego) lub też nieskrępowane prawo rodziców do wychowania własnych dzieci na sposób, który oni uważają za zgodny z ich sumieniem (np. w szkołach prowadzonych przez Kościół), były traktowane przez rządzące liberalne elity jako nieistotne z punktu widzenia wyższego celu, którym było zaprowadzenie – za pomocą wyjątkowego ustawodawstwa oraz patroli żandarmerii – „nowej, lepszej kultury”. Liberałowie wznosili hasło „rozdziału Kościoła od państwa”, jednak w istocie rzeczy realizowana przez nich polityka nie zmierzała do rozdziału, ale do podporządkowania państwu („nowoczesnemu” – czyli laickiemu) Kościoła.
Niemiecki kulturkampf – sojusz Bismarcka i liberałów

Proces zjednoczenia Niemiec wiódł przez zwycięstwa w większości protestanckich Prus nad krajami katolickimi: Austrią (1866) oraz Francją (1870). To zaś spowodowało, że w wielu środowiskach liberalnych oraz protestanckich pojawiło się twierdzenie, iż nowa Rzesza Niemiecka nie tylko udowodniła wyższość pruskiego oręża, ale także wyższość kultury protestanckiej nad zacofaną, przestarzałą kulturą katolicką. Pisali o tym najwięksi ówcześni historycy niemieccy (np. G. Droysen, H. Sybel, H. Trei­tschke), dla których zwycięstwa Prus pod Sadową i Sedanem były jednocześnie zwycięstwem „ducha 1517 roku” (czyli ducha reformacji) nad „duchem rzymskim”. W prasie liberalnej i protestanckiej mówiło się o tym, że w roku 1871 powstało „ewangelickie cesarstwo narodu niemieckiego”, w odróżnieniu od istniejącego do 1806 r. katolickiego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.

Logika liberałów była więc prosta: skoro państwo pruskie (niemieckie) udowodniło na polach bitewnych swoją wyższość nad „rzymczykami” (jak pogardliwie nazywano w tych kręgach katolików), trzeba zrobić wszystko, ażeby uchronić niemiecką ojczyznę od zagrożenia „zdeprawowanym duchem rzymskim”, i dodatkowo przepoić zjednoczone Niemcy „wyższą” (czytaj protestancką i liberalną) kulturą. Jak mówił w 1872 r. w pruskim parlamencie autor pojęcia „kulturkampf” Rudolf Virchow – jeden z ojców niemieckiej fizjologii, a jednocześnie jeden z liberalnych deputowanych: „temu, co nieniemieckie, rzymskie i ultramontańskie, musimy się przeciwstawić […]; traktuję to jako rzeczywiste zadanie stojące przed obecnymi czasami, by przezwyciężyć tę obcą istotę, która wciska się do nas, która jawi się w postaci tej frakcji [katolickiego „Centrum” – przyp. mój: G.K.] jako odrębne ciało w naszym parlamencie”.

Ideologiczne zacietrzewienie liberałów zbiegło się z całkiem konkretnym politycznym interesem Bismarcka, któremu zależało na możliwie znacznym osłabieniu tzw. politycznego katolicyzmu w Niemczech oraz samego Kościoła. Cała seria praw o charakterze wyjątkowym uchwalana w dekadzie lat 70. XIX w. przez sejm pruski oraz niemiecki Reichstag dekretowała systematyczne usuwanie Kościoła z systemu edukacyjnego przy jednoczesnej głębokiej ingerencji państwa w wewnętrzną autonomię Kościoła (począwszy od kasacji większości zakonów, po wtrącanie się w seminaryjną formację kleryków).

Pod koniec lat 70. XIX w. w Prusach – największym państwie Rzeszy, rozciągającym się od Renu do Pregoły – większość biskupów katolickich była albo uwięziona, albo została wygnana, a setki parafii pozostawało bez duszpasterza (to zaś oznaczało na przykład odebranie obywatelom prawa do ślubu kościelnego czy do kościelnego pogrzebu).

W latach 80. XIX w. Bismarck częściowo wycofał się z najbardziej restrykcyjnych represji wymierzonych w Kościół, jednak trudno tu mówić o całkowitym odejściu od logiki antykatolickiej „wojny o kulturę”. Na przykład aż do 1917 r. obowiązywało na terenie całej Rzeszy prawo zakazujące przebywania na jej obszarze członkom Towarzystwa Jezusowego – nawet jeśli byli to obywatele niemieccy.

Na ziemiach zaboru pruskiego kulturkampf przybrał dodatkowo formę kolejnego rozdziału w polityce germanizowania ludności polskiej. Władze pruskie (Bismarck osobiście) zdawały sobie sprawę, że Kościół nad Wartą i Wisłą pełni rolę depozytariusza polskich tradycji narodowych, języka oraz kultury. „Żelazny kanclerz” mógł się jednak przekonać, że „mówiący po polsku Prusacy” – jak nazywał Polaków zaboru pruskiego – zdecydowanie opowiedzieli się po stronie prześladowanego Kościoła. Wytrwali zarówno przy swoich proboszczach, wyganianych z parafii przez pruskiego żandarma, jak i przy aresztowanym arcybiskupie poznańsko-gnieźnieńskim Mieczysławie Ledóchowskim. Porażka Bismarcka w kulturkampfie w zaborze pruskim – jak podkreślają zgodnie znawcy tej tematyki – w dużym stopniu przyczyniła się do obudzenia polskiej świadomości narodowej we wszystkich warstwach społeczeństwa polskiego żyjącego w obrębie Prus.
Antykościelne kampanie III Republiki

Bismarckowski kulturkampf bardzo szybko znalazł swoich naśladowców we Francji, która od roku 1875 była ponownie republiką. W 1876 r. większość we francuskim parlamencie zdobyli liberałowie różnych odcieni – złączeni w ramach jednej, wielkiej „diecezji bez granic” (czyli w lożach masońskich), którzy niezwłocznie przystąpili do uchwalania antykatolickich praw. Na przełomie lat 70. i 80. XIX w. przede wszystkim dotyczyły one – wzorem niemieckim – pozbawienia Kościoła jakiegokolwiek wpływu na edukację młodych Francuzów. Zadekretowano, że szkolnictwo będzie odtąd powszechne, bezpłatne i laickie (czyt. antykatolickie).

W odpowiedni sposób modyfikowano również podręczniki szkolne. Miały one odtąd odzwierciedlać ideologię przyświecającą twórcom forsownego programu laicyzacji Francji. Opierała się ona na tzw. teorii istnienia dwóch Francji. Pierwszej – zacofanej, „tkwiącej w kruchcie kościelnej”, Francji wypraw krzyżowych, nocy św. Bartłomieja oraz Króla Słońce – oraz drugiej, postępowej i cywilizowanej, dla której aktem założycielskim była rewolucja francuska i ogłoszenie I Republiki w 1792 r.

Dla realizacji tego ideologicznego celu warto, a nawet trzeba było, poświęcić podstawowe swobody obywatelskie. „Nauczycielem nie może być osoba, która z własnej woli oddziela się od społeczeństwa i składa ślub, że nie będzie miała z nim nic wspólnego. (…) W momencie gdy osobowość obywatelska zanika, zanikają również obywatelskie prerogatywy” – taką opinię prezentował urzędujący w latach 1902 – 1905 francuski premier Justin Louis Émile Combes, który patronował szczególnie drastycznie realizowanej polityce laicyzowania Francji. Masowo zamykano wówczas szkoły katolickie, a zakony przymusowo usuwano z Francji. W wielu wypadkach „antykościelny bzik pana Combes’a” (jak określano jego politykę we współczesnej prasie polskiej) przybierał formę masowego użycia policji i żandarmerii bądź regularnych oblężeń klasztorów i domów zakonnych, bronionych przez wiernych świeckich, którzy otaczali te budynki żywym murem. Wymowny był również okrzyk „Niech żyje wolność!”, który nieodmiennie towarzyszył odprowadzanym przez wiernych zakonnikom udającym się na banicję.

Jak już jednak zauważyliśmy, postęp i cywilizacja miały być wprowadzane „krwią i żelazem”. A także za cenę inwigilowania „nieprawomyślnych” obywateli. Combes odszedł z urzędu w 1905 r., w atmosferze skandalu wywołanego tzw. aferą fiszkową. Chodziło o to, że premier rozpoczął gromadzenie poufnych danych o oficerach armii francuskiej. Ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa laickiego państwa były informacje o tym, czy oficerowie ci chodzili na Mszę św., czy posyłali swoje dzieci do szkół kościelnych, czy mieli duchownych w rodzinie. Żeby było smaczniej – zadanie zbierania tych danych, umieszczanych na specjalnych fiszkach, zostało powierzone lożom masońskim. Ci oficerowie, którzy zostali na podstawie tych fiszek określeni jako „klerykalni” (bo na przykład co niedzielę chodzili do kościoła), nie mogli liczyć na awans służbowy.

Już po odejściu Combes’a, w roku 1905, liberalna większość we francuskim parlamencie przeforsowała ustawę o rozdziale państwa od Kościoła. Zatwierdzała ona dotychczasowe „zdobycze” laickiej republiki, postanawiając dodatkowo, że cała własność kościelna (w tym budynki sakralne) przechodzi na własność państwa. Świątyniami odtąd miały administrować specjalne „stowarzyszenia kultowe”, w skład których mogli wchodzić wszyscy obywatele (także ateiści). Zanim stowarzyszenia te miały przejąć kościoły, laickie państwo przeprowadziło w latach 1906 – 1907 tzw. akcję inwentaryzacji majątku kościelnego. Urzędnicy – w towarzystwie żandarmów – chcieli inwentaryzować wszystko w kościele, także zawartość tabernakulum. W wielu miejscowościach Francji wierni tworzyli wówczas żywe mury wokół swoich świątyń, którym wskutek tak pomyślanej „inwentaryzacji” groziło po prostu zbezczeszczenie. Wśród obrońców kościołów przed funkcjonariuszami laickiego państwa były ofiary śmiertelne.
Antykatolickie oblicze „risorgimento”

W krajach romańskich liberalna „wojna o kulturę” była procesem rozłożonym na kilkadziesiąt lat, począwszy od połowy XIX w. Na Półwyspie Apenińskim rozgrywała się ona równolegle z procesem politycznego jednoczenia Włoch, tzn. aneksji kolejnych państw (w tym istniejącego ponad tysiąc lat państwa kościelnego) przez Piemont. Temu przedsięwzięciu patronował od lat 50. XIX w. premier Piemontu Emilio Cavour. Ten liberalny polityk (i zarazem wolnomularz) był nie tylko autorem udanej strategii powiększania wpływów swojego kraju w obrębie Italii. Ukuł on również hasło „wolny Kościół w wolnym państwie”, które miało być jego dewizą w odniesieniu do stosunku państwo – Kościół. Patrząc jednak na konkretne decyzje polityczne, które Cavour oraz jego następcy – już po ostatecznym zjednoczeniu Włoch w 1871 r. – podejmowali w tej sferze, należy stwierdzić, że było to tylko propagandowe pustosłowie. Oto bowiem pod rządami Cavoura – w latach 1850 – 1855 – przeprowadzono w Piemoncie szeroko zakrojoną kasatę zakonów oraz akcję przejmowania przez państwo kościelnej własności. Jak zawsze w przypadku zwolenników rozdziału Kościoła od państwa chodziło przede wszystkim o przeprowadzenie rozdziału Kościoła od jego własności.

Taką politykę, jak wspomniałem, kontynuowano również po zjednoczeniu Włoch. W latach 70. XIX w. kolejne rządy włoskie bacznie przyglądały się niemieckiemu kulturkampfowi i przeszczepiały jego „dorobek” za Alpami, wprowadzając na przykład obligatoryjne śluby cywilne oraz usuwając Kościół z systemu edukacji. Program risorgimento (czyli politycznego zjednoczenia Włoch) był więc głęboko naznaczony antykatolicyzmem, a przede wszystkim niechęcią do papiestwa. Pod adresem kolejnych XIX-wiecznych papieży przywódcy risorgimento – często o proweniencji węglarskiej lub wolnomularskiej – wysuwali zarzuty antypatriotycznej postawy, tzn. braku chęci kolejnych papieży do przyłączenia się do wojny o zjednoczenie, co w praktyce musiałoby na przykład oznaczać, że biskup Rzymu wzywałby do wojny przeciw katolickiej Austrii lub katolickiej monarchii sycylijskich Burbonów. Rzecz, co zrozumiałe, dla żadnego papieża nie tylko nie do pomyślenia, ale i nie do wykonania.

„Wojna o kulturę” na Półwyspie Iberyjskim

Za Pirenejami początek odgórnie realizowanej laicyzacji nastąpił w Portugalii, począwszy od roku 1910. Obalenie monarchii w tym kraju na drodze zbrojnego zamachu stanu oddało rządy w ręce antykatolicko nastawionych polityków republikańskich, którzy krótko po przejęciu władzy przystąpili do realizacji własnej wersji „walki o kulturę”. W Portugalii jej głównym architektem oraz wykonawcą był Alfonso Costa, nie kryjący zresztą swojej fascynacji osobą i polityką francuskiego premiera E. Combes’a (stąd też był zwany „małym Combes’em”, z którym łączyła go również przynależność do wolnomularstwa).

Jeszcze w 1910 r. wypędzono z Portugalii większość zakonów (na pierwszy ogień poszli jezuici, prawdziwa bête noire dla wszystkich laicyzatorów), skonfiskowano kościelne majątki, usunięto kapelanów z armii oraz ze szpitali, a krzyże ze wszystkich budynków publicznych.

Pod karą więzienia zakazano nawet „ostentacyjnego kultu”. Pod ten paragraf podciągano wszelkie procesje (np. z okazji Bożego Ciała), ale również publiczne odmawianie różańca. W roku 1911 – wzorem francuskim – zadekretowano formalnie rozdział Kościoła od państwa. Protesty Kościoła były brutalnie łamane. Pod koniec 1911 r. nie było w Portugalii żadnego biskupa. Wszyscy – z patriarchą Lizbony na czele – zostali wygnani przez władze republikańskie. Objawienie się więc w 1917 r. Matki Boskiej w Fatimie było, można powiedzieć, cudem podwójnym; choć, jak wiemy, Matka Boża, zachęcając do modlitwy różańcowej, wzywała do czynu zabronionego przez władze laickiego państwa. To zresztą tłumaczy usiłowania władz państwowych, dążących do zminimalizowania, wyśmiania, wreszcie zakłamania wydarzeń, które miały miejsce w Fatimie.

W Hiszpanii polityka radykalnego antykatolicyzmu rozpoczęła się z chwilą ogłoszenia republiki w 1931 r. Wzorzec nie różni się od innych wymienionych tutaj przykładów (usuwanie zakonów, konfiskata kościelnych majątków, laicyzacja szkolnictwa). Od roku 1936 „polityka rozdziału” weszła jednak w nową fazę – fizycznej eksterminacji ludzi wierzących (począwszy od biskupów i księży; w sumie w latach 1936 – 1939 zginęło ok. 7 tysięcy osób duchownych). Prześladowania Kościoła hiszpańskiego w latach 1936 – 1939 należy jednak traktować jako rozdział w komunistycznej wersji polityki laicyzacyjnej. Do dziedzictwa republikańskiej „wojny o kulturę”, jeszcze sprzed wybuchu wojny domowej w Hiszpanii, nawiązuje obecnie polityka tzw. zapateryzmu.
Źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *