Oto relacje Anny, Polki obdarzonej szczególnym charyzmatem rozmawiania ze zmarłymi.
„Spisane rozmowy mają po części charakter osobisty, niemniej liczne ich fragmenty, w których wyjaśniano mi pewne sprawy z zakresu wiary, m.in. dotyczące świętych obcowania, mają charakter ogólny, jak gdyby przeznaczony dla większej liczby osób. Niekiedy byłam wręcz zachęcana przez swoich rozmówców do dzielenia się niektórymi tekstami. Udostępniane znajomym wywoływały rozmaite reakcje: od odrzucenia poprzez powątpiewanie do – zachwytu.
Ci, którzy akceptowali te teksty, podkreślali, że umacniają ich one w wierze, zmniejszają ich lęk przed śmiercią, a przede wszystkim budzą głęboką ufność do Boga, pewność Jego miłości i miłosierdzia, pragnienie bliższego obcowania z Nim, odpowiedzenia na Jego miłość do nas. Twierdzili ponadto, że obecnie bardziej doceniają wymianę darów pomiędzy niebem, czyśćcem i ziemią: życzliwą bliskość zmarłych, ich pomoc dla nas i opiekę nad nami, jak również naszą możliwość wspomagania modlitwami i uczynkami miłosierdzia oczyszczających się, a nawet świadomość, że możemy wspólnie z naszymi zbawionymi braćmi i siostrami radośnie uczestniczyć we Mszy świętej. Ogólnie mówiąc, twierdzili, że czują się bardziej cząstką Kościoła powszechnego. Podkreślali właśnie to, a nie samo zaspokojenie ciekawości, jak tam jest, czy podekscytowanie nadzwyczajnym charakterem tekstów. Czasami wyrażali pragnienie, by teksty te mogli poznać ich bliscy. Niekiedy wręcz przekonywali, że warto je upowszechnić, gdyż mogą pomóc wielu osobom.
Przekonana w ten sposób, zdecydowałam się udostępnić swoje zapisy. Zachęcił mnie do tego także obecny kierownik duchowny (teolog, jezuita). W zamiarze tym ponadto zostałam utwierdzona przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Pan nasz nie tylko życzył sobie udostępnienia zapisanych już rozmów, ale wskazywał także wybranych rozmówców. Nasi przyjaciele z nieba, wiedząc o życiu Pana, składali swoje świadectwa o spotkaniu z Nim w śmierci i o przejściu do królestwa niebieskiego”.
Do każdego w chwili jego śmierci przychodzi Pan Jezus. Mówi niewidomy o swej śmierci: „Śmierć jest najważniejszym momentem życia. Może to brzmi dziwnie, ale dla nas jest narodzinami do życia w wieczności, w które wchodzimy w pełni naszej – różnej dla każdego – możliwości rozumienia. Powinna to być – w zamierzeniu Boga – dojrzałość duchowa, ale jakże rzadko to się zdarza.
Jedno jest pewne: każdy, kto umiera, wie, że to jest śmierć, chociażby był dla oczu ludzkich nieprzytomny. Natomiast zdarza się, że ludzie niezmiernie do życia przywiązani i kurczowo trzymający się życia ze względu na lęk przed utratą – według ich pojęć – wszystkiego, nie chcą uwierzyć, tłumacząc sobie, że to jest sen, majaczenie gorączkowe czy złudzenie. Bóg nikogo nie zmusza do pozbycia się złudzeń, jeśli tak kurczowo jest się do nich przywartym.
I w czyśćcu istnieje czas, ale w innym znaczeniu; można go nazwać w przybliżeniu – czasem psychologicznym. Tak jest, że każdy ma dość czasu, aby będąc w drzwiach, postanowić o sobie, bo myśl jest poza czasem, i jeśli Pan nasz, Jezus Chrystus (nasz Zbawca, Odkupiciel, a zatem Ten, który nabył – swoją ofiarną śmiercią – prawo do nas), jeśli Pan uznaje, że potrzeba komuś z nas czasu na decyzję, daje go nam tyle, ile jest niezbędne. Przecież Jemu chodzi o nasze (!) szczęście. On jest przy każdym, który Go wzywa, chociażby był żydem, mahometaninem czy ateistą, a za tych, których przez chrzest przyjął do swego Kościoła, jest odpowiedzialny, bo tak postanowił. On jest Prawodawcą – sam. Kiedy zrozumiałem, że umieram, a może, że umarłem – zobaczyłem Jezusa, Pana naszego. Zrozumcie! Ja, niewidomy, zobaczyłem Pana wyciągającego do mnie ręce, uśmiechającego się cudownym uśmiechem, wzruszonego i szczęśliwego na mój widok! Usłyszałem: Mroki przeminęły na zawsze. Mój synu, oczekiwałem cię z tęsknotą. A ty – czy chcesz być ze Mną?.
Czy chcę? Pan nasz, Jezus Chrystus jest samym światłem! Samą miłością! Zachwytem! Olśnieniem!… Brak tu słów. Czy chcę? On na mnie czekał! Na mnie! On – sama czystość! Słońce wieczności! Matka i ojciec! Brat i przyjaciel! – WSZYSTKO!
To się czuje, nie rozumie, ale wie z całą pewnością, że to jest Ten, który był naszym celem, spełnieniem naszych marzeń, końcem poszukiwań i trudów, zaspokojeniem tęsknoty, odpoczynkiem, ochłodą, uciszeniem łez i najgłębszym pokojem spragnionego serca.
A ja… I tu widzi się nagle siebie takiego, jakim się jest: niegodnym, brudnym, małym i lichym, niewdzięcznym, bezrozumnie marnotrawiącym Jego nieustanną miłość, narzekającym, niezadowolonym, pełnym pretensji i żalów – absolutnie niegodnym. I wtedy, kiedy całe serce wyrywa się, aby paść do nóg, przylgnąć na zawsze do tych przebitych – za mnie – stóp i nigdy, nigdy już odeń nie odejść – sumienie mówi: nie jesteś godny!
W oczach Pana jest zrozumienie, współczucie i usprawiedliwienie. On nas tłumaczy: nie chciałeś tego, nie rozumiałeś, nie wiedziałeś, jak bardzo jesteś kochany, cierpiałeś, było ci trudno i ciężko, byłeś sam, krzywdzono cię… Jezus wie o mnie wszystko, bo nigdy nie pozostawił mnie samego. On usprawiedliwia i tłumaczy, ale ja wiem, że wiedziałem – byłem ochrzczony, uczyłem się religii, słyszałem Jego słowa, mogłem w każdej chwili sięgnąć po nie (po Ewangelię), podczas gdy miliony ludzi tej pomocy nie miało. Ja miałem ogromny skarb, z którego nie korzystałem, który zlekceważyłem. To jest stanięcie twarzą w twarz z prawdą o sobie!”.
Oto wypowiedź kolejnej duszy: „To, co nazywaliśmy piekłem, istnieje i jest czymś, co przekracza granice wyobraźni ludzkiej. Dane mi było ujrzeć lub pojąć je, aczkolwiek z zewnątrz, abym zrozumiał, przed czym mnie Chrystus uratował. Mnie i nas wszystkich. Wiem też, że miłosierdzie jego trwa na wieki i że to On walczy o każdego z nas do ostatniego naszego tchu. Straszne jest też spotkanie się ze sprawiedliwością Pana ludzi okrutnych, bezlitosnych, obojętnych na cierpienia innych. Ojciec nasz ujmuje się za każdą łzą ludzką, nie mówiąc już o odebraniu życia innemu człowiekowi. Straszliwe jest położenie zabójców, gdyż weszli w prerogatywy Boże: siebie mianowali sędziami bliźniego!
Bóg nikogo na piekło nie skazuje. Ono istnieje dlatego, że są byty stworzone, które uciekają od swego Stwórcy, bo nie są w stanie żyć w świetle prawdy o sobie. Aby nadal istnieć, muszą odejść w ciemności zewnętrzne, dalej od blasku prawdy, od ognia miłości. Ten, kto prawdzie zaprzeczał, nie może znieść jej mocy. Ucieka.
Ale Bóg do ostatniej sekundy życia człowieka oczekuje na jeden błysk żalu, jedno: zgrzeszyłem przeciw Tobie, przebacz. Dlatego piekło jest skutkiem świadomego wyboru człowieka, który znał prawdę, lecz ją odrzucał, gardził nią i szkodził jej – nienawidził Boga lub Jego odbicia w bliźnich swoich. Ale są tu, u nas, i wielcy zbrodniarze, ci, nad którymi ulitował się Bóg, bo nie wiedzieli, co czynią.
Wie pani, gdybyśmy się więcej w życiu modlili, ofiarowywali swoje cierpienia za innych ludzi, gorliwiej prosili za nich Maryję i Chrystusa Pana, można by uratować – chociaż w ostatniej godzinie – bardzo wielu tych, którzy giną na wieczność. Oni nas nienawidzą, ale my żałujemy ich, bo wiemy, czym jest istnienie poza Miłością, i wiemy, że zbyt mała była nasza miłość bliźniego, nasze miłosierdzie, nasza dobroć i współczucie. Nie umieliśmy przebaczać tak, jak Jezus, ani tak się ofiarowywać. Nie umieliśmy kochać naszych katów, a wobec ich nieustannej tragedii nasze przejściowe cierpienia były niczym”.
Kolejna dusza mówi: „Chrystus Pan, nasz Zbawca, cel naszych uczuć, miłości, wdzięczności i uwielbienia. Całe niebo jest zwrócone ku Niemu (jak słoneczniki ku słońcu), zgadujemy Jego pragnienia, żeby móc w jakiś sposób okazać Panu ogrom naszej miłości do Niego. Takiej miłości, jaką jest On, nie ma na ziemi. Nie ma skali porównawczej. Człowiek w ogóle nie wyobraża sobie, że mógłby być tak szczęśliwy, jak my tu jesteśmy wszyscy. Mamy świadomość, iż ta miłość jest trwała, wieczna. Jej udzielanie się – bo Pan udziela się stale swojemu stworzeniu – owa ogarniająca nas miłość, nie znajdując już w nas oporów, jak to było na ziemi, wypełnia nas i poszerza, czyni zdolnymi do przyjęcia jeszcze większej mocy miłości. To są porównania, ale wyobraź sobie, że oddychasz, a każdy oddech jest głębszy, każdy daje ci więcej życia, więcej sił, zdolności zrozumienia, poznawania, po prostu wzrostu.
Tu zrozumiałam, że człowiek, aby naprawdę żyć, potrzebuje miłości, ale duch potrzebuje miłości prawdziwej, nie zaś jej namiastki – potrzeba mu miłości Boga, swego Stwórcy i Ojca. Gdybyśmy potrafili tak kochać ludzi na ziemi, jak Bóg kocha nas, znikłyby nieszczęścia, rozpacz i łzy. Dlatego tak ważną, zasadniczą sprawą jest więź osobista każdego człowieka z Bogiem. Bo jak możemy kochać własnymi siłami, z własnej mocy… Przecież my nic nie mamy”.
źródło: milujciesie.org.pl