Wielu z nas czytając o tym, jak jest zbudowane ludzkie ciało, ogarnia zdumienie i zachwyt. Czy zdajemy sobie sprawę, ile miłości włożył Bóg w zaplanowanie naszego organizmu, z jaką fachową wiedzą i precyzją wszystko zostało zrobione! Aż się chce zawołać za psalmistą: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz?” (Ps 8,5).
Profesor Werner Gitt pisze:
„Czy wiedzieliście, że ludzki organizm składa się ze 100 bilionów komórek, a każda z nich z cząsteczek, których liczba jest 10 000-krotnością gwiazd Drogi Mlecznej?
Trzeba przy tym pamiętać, że Droga Mleczna składa się z co najmniej 100 miliardów pojedynczych gwiazd. Najmniejszymi jednostkami konstrukcyjnymi organizmu ludzkiego, podobnie jak roślin i zwierząt, są komórki” (Człowiek – fascynująca istota, CLV, Bielefeld 1999).
Na wszelki wypadek wyjaśnię, że bilion to milion milionów, czyli mamy 1014 komórek – małych klocków, z których zbudowane jest nasze ciało. I to nie jest tak, że człowiek ma po prostu więcej komórek niż żyjątka „prymitywne” – wszystkie komórki naszego ciała są do siebie dopasowane, ściśle ze sobą współpracują i większość z nich nie mogłaby istnieć bez pozostałych.
Zastanówmy się nad tym: gdybyśmy mieli jakieś puzzle składające się ze 100 fragmentów, które należy dopasować jedne do drugich, by uzyskać obraz, ile czasu by nam to zajęło?
Jeśli ktoś od razu wie, jak układać, to mógłby to zrobić w ciągu 100 sekund, układając kolejno co sekundę jeden fragment. Gdyby jednak wsypał te fragmenty do betoniarki i oczekiwał, że po jakimś czasie same się one ułożą, to czas ten wydłużyłby się znacznie.
Z pewnością do końca życia nie doczekałby gotowego obrazu, a podejrzewam, że obraz nie ułożyłby się nawet w ciągu 14 mld lat (= 1018 sekund), czyli od momentu zaistnienia naszego Wszechświata do dziś. Można to łatwo wyliczyć za pomocą teorii prawdopodobieństwa.
Tu jednak mamy nie sto „cegiełek”, lecz 100 000 000 000 000. Układanie takiej liczby puzzli po jednym fragmencie co sekundę zajęłoby nam ponad 3 miliony lat, natomiast oczekiwanie, że ułożą się one same z siebie w odpowiedniej kolejności jest niewyobrażalnie dłuższe niż wiek Wszechświata, szacowany na 14 mld lat.
Geny – zaawansowane oprogramowanie
Najciekawsze jednak jest coś innego. Każda komórka rozwija się, funkcjonuje i zajmuje właściwe miejsce w organizmie tylko dlatego, że w jej jądrze znajduje się niezwykły „program” zakodowany w postaci genomu. Od treści genów zależy to, z czego i w jaki sposób jest zbudowana komórka oraz cały organizm.
Genom człowieka składa się z trzech miliardów bitów informacji, które można porównać z literami. Profesor Gitt zauważa, że gdybyśmy poprosili maszynistkę o napisanie tekstu o takiej liczbie liter, praca ta zajęłaby jej 95 lat i powstałoby wówczas 5 tys. 200-stronicowych książek.
I teraz uwaga: czy mógłby powstać przypadkowo, na drodze stopniowych przemian, taki zapis? Ile czasu by to zajęło? Jak dotąd naukowcy nie stwierdzili żadnego genu, w którym informacja samoczynnie by się dodawała – wszelkie mutacje są związane jedynie z powielaniem lub zniekształcaniem już istniejących zapisów w genach.
Nie ma jednak żadnego procesu, który sugerowałby uzupełnianie istniejącej w genach informacji o nowe treści, związane z wytwarzaniem jakiejś nowej funkcjonalności komórek, narządów, organów lub całego organizmu.
Teoria stopniowej samoczynnej ewolucji rozsypuje się w tym miejscu, ponieważ gdyby powstanie genomu ludzkiego wiązało się z dodaniem co roku przynajmniej jednego bitu informacji, musiałoby ono trwać 3 mld lat – tymczasem kilkadziesiąt lat badań nie wykryło takiego procesu.
Badania natomiast dowodzą, że możliwość wystąpienia u człowieka jednej korzystnej mutacji zdarza się średnio raz na 60 tys. lat, zaś sekwencja dwóch korzystnych mutacji jedna po drugiej może mieć miejsce raz na 160 mln lat (R. Durrett, D. Schmidt, Waiting for Two Mutations, „Genetics” 2008, No. 180 (3), s. 1501-1509).
Popatrzmy na to jeszcze inaczej. Załóżmy, że jakimś dziwnym trafem molekuły genów mogłyby się ułożyć w jakiś porządek. Jednak jest to dopiero początek większej sprawy, gdyż „oprogramowanie” zawarte w genach jednoznacznie kształtuje komórki, ich wzajemne powiązania i funkcje.
Mniej więcej tak, jak gdybyśmy mieli na przykład komputer, w którym wpisanie słowa powodowałoby pojawienie się odpowiadającego mu obrazu. Napiszę słowo „dom” – mam na ekranie dom, napiszę „czerwony” – dom staje się czerwony, napiszę „dwupiętrowy” – dom staje się dwupiętrowy.
Zadaję pytanie każdemu, kto wierzy w teorię ewolucji: w jaki sposób samoczynny, bezmyślny przypadek (czy „niewidomy zegarmistrz” Dawkinsa) miałby doprowadzić do wpisania konkretnych „słów kodu genetycznego” w konkretnym porządku, odpowiadających konkretnym obrazom w postaci 100 bilionów komórek, doskonale do siebie dopasowanych i ściśle z sobą współpracujących?
I drugie pytanie: czy wystarczyłyby 4 miliardy lat istnienia naszej planety, by ten proces zdążył zajść i doprowadzić do „powstania” ludzkiego organizmu?
Sieci neuronowe
Kolejna kwestia to połączenia między komórkami i ich współdziałanie. Na przykład mózgowie składa się z około 100 miliardów komórek nerwowych, a każda z nich ma od 10 tys. do 50 tys. połączeń. Ile zatem jest połączeń między komórkami naszego mózgu?
Wynik ten zapiera dech: aby zarejestrować wszystkie połączenia istniejące w ludzkim mózgu, potrzebna byłaby biblioteka zawierająca 10 miliardów 400-stronicowych tomów.
Zazwyczaj jedna komórka nerwowa otrzymuje informacje od setek lub tysięcy innych neuronów i przekazuje je swym partnerom, których liczba jest równie wielka. Znowu zacytuję prof. W. Gitta:
„Długość wszystkich włókien nerwowych mózgu ułożonych jedno za drugim wyniosłaby 500 tys. kilometrów; niektórzy autorzy uważają, że jest to nawet 1 milion kilometrów.
Centrala dowodząca mózgu byłaby jednak bezrobotna, gdyby ludzki organizm nie był okablowany przewodami przewodzącymi rozkazy. Poza naszym mózgiem znajduje się jeszcze 380 tys. kilometrów włókien nerwowych. Przebiegają one przez ludzkie ciało, lecz ułożone jedno za drugim utworzyłyby drogę równą tej z Ziemi do Księżyca”.
Chodzi o to, że parę białek zebranych razem nie stanowi jeszcze żywej komórki, a dwie przypadkowo sklejone komórki nie przekształcą się w organizm. To wszystko musi być odpowiednio połączone i sterowane – co jest raczej niemożliwe bez uprzedniego zaprojektowania.
Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób mogłyby powstawać setki miliardów połączeń i setki tysięcy kilometrów włókien nerwowych metodą „prób i błędów”. Przecież sieć neuronów w naszym mózgu jest bardziej skomplikowana niż sieć połączeń telefonicznych na całej Ziemi, a liczba połączeń jest większa niż liczba atomów we Wszechświecie!
Krzepnięcie krwi
Ale to jeszcze nie koniec. Oprócz tego, że mamy 100 bilionów komórek, zbudowanych i ułożonych według zadanego „oprogramowania”, i około miliona połączeń pomiędzy samymi tylko komórkami mózgowymi, w naszym organizmie cały czas zachodzą niewyobrażalnie skomplikowane procesy biochemiczne.
Kłopot polega na tym, że każda reakcja biochemiczna jest reakcją łańcuchową, przebiegającą etapami w ściśle określonej kolejności, i każdy etap wymaga obecności kolejnych skomplikowanych czynników.
Podam jako przykład proces krzepnięcia krwi, którego mechanizm z punktu widzenia ewolucji nie miał prawa nigdy zdążyć się „wytworzyć” metodą prób i błędów (czyli doboru naturalnego), gdyż niekrzepliwa krew po prostu cała wycieknie z organizmu, a zbyt krzepliwa odwrotnie: zatka cały układ krwionośny i doprowadzi do śmierci osobnika.
Profesor M. Behe w swojej książce Darwin’s Black Box (Czarna skrzynka Darwina) na kilku stronach opisuje biochemiczny proces krzepnięcia krwi. W ten proces zaangażowane są 34 substancje, a ich wzajemne oddziaływanie jest niesłychanie skomplikowane.
Spróbujmy sobie uświadomić złożoność tego procesu, zapamiętując tylko ich nazwy: fibrynogen, protrombina, tromboplastyna (czynnik tkankowy), zjonizowany wapń Ca2+, proakceleryna, akceleryna, prokonwertyna, globulina przeciwkrwawiączkowa (czynnik antyhemofilowy), czynnik antyhemofilowy*, czynnik Christmasa, czynnik Christmasa*, czynnik Stuarta-Prowera, PTA (plasma thromboplastin antecedent), PTA*, czynnik Hagemana, czynnik Hagemana*, czynnik stabilizujący fibrynę, czynnik von Willebranda, prekalikreina, wielkocząsteczkowy kininogen (HMWK), fibronektyna, antytrombina III, kofaktor heparyny II, białko C, białko S, białko Z, inhibitor proteazy związany z białkiem Z (ZPI), plazminogen, alfa 2-antyplazmina, tkankowy aktywator plazminogenu (tPA), urokinaza, inhibitor aktywatora plazminogenu-1 (PAI1), inhibitor aktywatora plazminogenu-2 (PAI2), prokoagulant nowotworowy.
Gratuluję każdemu, kto jest w stanie za pierwszym razem zapamiętać te wszystkie nazwy w podanej kolejności; a tym bardziej komuś, kto potrafi z pamięci odtworzyć schemat ich wzajemnego oddziaływania.
Jeśli więc nawet zapamiętanie nazw jest trudne, to jak można wierzyć, że to wszystko powstało samoczynnie metodą prób i błędów sterowaną przez dobór naturalny? A przecież struktura tych substancji jest o wiele bardziej skomplikowana niż ich nazwy.
Zatem ciężko mi uwierzyć w przypadkowe powstanie przynajmniej jednego z wymienionych skomplikowanych związków, nie mówiąc już o przypadkowym samoczynnym powstaniu 34 dokładnie tych, a nie innych substancji, oddziałujących na siebie nawzajem dokładnie w ten, a nie inny sposób, co w rezultacie doprowadza do zatamowania krwi dokładnie tam, gdzie ona ma być zatamowana – i nigdzie więcej.
Metoda prób i błędów ewidentnie się tu nie sprawdza, gdyż niezatamowanie krwi oznacza wykrwawienie się organizmu i śmierć – a zatamowanie jej w niewłaściwym miejscu oznacza zakłócenia krążenia krwi i ostatecznie również śmierć. A przecież cały ten niezwykle skomplikowany system nie zadziała, jeśli zabraknie przynajmniej jednego składnika lub jeśli zostanie on wytworzony w niewłaściwych proporcjach, w niewłaściwej kolejności lub w niewłaściwym miejscu.
Trudno się zatem nie zgodzić z profesorem M. Behe, który pisze:
„Kiedy Karol Darwin wspinał się na skały wysp Galapagos, badając zięby, którym później nadano jego imię, musiał przypadkowo rozciąć sobie palec lub skaleczyć kolano. Młody poszukiwacz przygód zapewne nie zwrócił uwagi na cienką strugę krwi, która wypłynęła. […]
W końcu przecież krew się zatamowała, a rana się zagoiła. Gdyby jednak Darwin zwrócił na to zjawisko uwagę, niewiele by mu pomogły spekulacje na temat tego, jak to się dzieje. Nie miał wystarczającej wiedzy i nawet nie byłby w stanie przypuszczać, jakie mechanizmy leżą u podstaw tworzenia skrzepu” (tamże, s. 77).
I dalej stwierdza:
„Najpoważniejszym i najbardziej oczywistym zastrzeżeniem [wobec darwinizmu] jest nieredukowalna złożoność. Podkreślam, że dobór naturalny ewolucji Darwina działa tylko wtedy, gdy jest z czego dobierać – z czegoś, co jest użyteczne w tym momencie, a nie w przyszłości”.
Innymi słowy, cały system musi być skonstruowany za jednym razem tak, by funkcjonował – stopniowe powstawanie elementów tego systemu w dowolnej kolejności nie zapewnia jego funkcjonowania, więc nie jest korzystne z punktu widzenia doboru naturalnego.
Zresztą jak dotąd naukowcy nie odkryli jeszcze żadnego zwierzęcia, które miałoby mechanizm krzepnięcia krwi rozwinięty na przykład w 50% lub 95%. Jak już ktoś ten system ma, to ma go w całości.
Prosty wniosek
Mamy więc do czynienia z piramidą, a raczej z kruchym domkiem karcianym, na dole którego są geny z pełnym oprogramowaniem (3 mln elementów); na nich z kolei „ustawione są” komórki o konkretnych funkcjach i zadaniach (100 bln elementów) połączone w ciało (liczba połączeń samych tylko komórek mózgu większa jest od liczby atomów we Wszechświecie), które wytwarzają wszystkie niezbędne substancje w odpowiednich proporcjach do przeprowadzania skomplikowanych łańcuchowych reakcji chemicznych (1,25 bln samych tylko trombocytów odpowiedzialnych za proces krzepnięcia krwi).
Nie chodzi mi tylko o to, że ta cała konstrukcja jest zbyt skomplikowana i zbyt mądrze zbudowana jak na samoczynny produkt przypadkowej ewolucji sterowanej metodą prób i błędów (mutacji i doboru naturalnego).
Chodzi o to, że jej stopniowe powstawanie jest niemożliwe, gdyż bez genów nie ma komórek, bez komórek nie ma połączeń, bez połączeń nie ma funkcjonowania organizmu, a bez funkcjonowania organizmu nie ma możliwości przekazywania dalej informacji zapisanej w genach. Kółko się zamyka i pozostaje nam tylko jedna możliwość: uznanie potęgi i inteligencji Boga Stwórcy, który mądrze wszystko zaplanował i swoją wielką mocą zrealizował.
To uznanie nieuchronnie prowadzi do pytania:
„Kim jest człowiek, abyś go cenił i zwracał ku niemu swe serce?” (Hi 7,17).
W sposób oczywisty zatem nasza wiedza naukowa prowadzi do pewności, że Bóg uczynił to wszystko w jakimś konkretnym celu i byłoby z Jego strony bardzo nieładnie, gdyby nam tego celu nie objawił.
Wychodząc z tego założenia, poszukiwałem prawdy objawionej w różnych religiach i systemach filozoficznych, aż w końcu odkryłem ją w Kościele katolickim, który zachował i przekazał nam Objawienie Boże przez Tradycję i Pismo Święte (czyli objawienie spisane przez ludzi Kościoła).
Jest to prawda o Bogu, który stworzył człowieka z miłości i dla miłości, a kiedy człowiek popełnił fatalny błąd (nazywany grzechem), wziął na siebie wszystkie konsekwencje tego grzechu w postaci cierpienia i śmierci, byleby uratować człowieka i dać mu możliwość realizowania miłości i jedności z sobą.
Tak wielka bowiem jest wartość człowieka stworzonego „na obraz Boga” (Rdz 1,27), że Bóg nie zawahał się przyjąć ciała ludzkiego i przez mękę, śmierć oraz zmartwychwstanie odbudować w nim ten obraz.
Cóż więc mamy odpowiedzieć? Jak mówi tekst modlitwy porannej:
„A człowiek, który bez miary obsypany Twymi dary, coś go stworzył i ocalił, a czemuż by Cię nie chwalił?”.
Wychwalajmy więc Boga, również w naszym ciele, zachowując je w poszanowaniu, godności i w świętości.
źródło: milujciesie.org.pl