To Łaska, że możemy zobaczyć Boga twarzą w twarz. Chrześcijaninie nie bój się śmierci. Dziękuj Bogu za śmierć bliskiego.
Krzysztof, mój szwagier, zachorował 3,5 roku temu na zwłóknienie płuc. Od tamtego czasu był bardzo chory, płuca miały coraz mniejszą pojemność i cały czas musiał być podłączony do tlenu. Jego stan był bardzo zły przez cały czas choroby. Coraz bardziej cierpiał. Zanim zachorował, zawsze z żoną praktykowali pierwsze piątki i soboty miesiąca. W sobotę 10.05.2014 wysłał swoją żonę do Warszawy na pierwszą Komunię św. w rodzinie. Przed jej wyjazdem o 5 rano wręczył jej prezent, malutki złoty medalik, szkaplerz MB. Czyż nie jest to najpiękniejsze pożegnanie z przekazaniem żony pod opiekę Maryi na resztę życia? Tego dnia do niego przyjechała matka, by się nim opiekować. Był to dobry dzień, gdy razem bardzo dużo się modlili. Tego dnia był wyjątkowo spokojny i mówił o swoich planach, że w końcu zabiera się do życia, wszelkie jego słowa mówiły o nadziei. Tymczasem tuż przed powrotem swojej żony około 21-wszej w obecności mamy oddał ostatnie tchnienie. Moja siostra już wchodziła do mieszkania. Zadzwoniła szybko do mnie, gdzie jestem, bo Krzysiu nie żyje. Myśmy wtedy stali na światłach na Matecznym. Zanim dojechaliśmy pod blok, zmówiliśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Kiedy znalazłam się w ich mieszkaniu, zobaczyłam niedające śladów życia ciało szwagra i zadzwoniłam na numer 112 informując, że ciężko chory mężczyzna umarł lub umiera. Dyżurująca kobieta zaproponowała podjęcie reanimacji pod jej dyktando. Mój mąż momentalnie rozpoczął sztuczne oddychanie, ja podtrzymywałam głowę Krzysztofa i uciskałam skrzydełka nosa. Pani dyżurująca mówiła, że pogotowie już jedzie. Byli na miejscu po kilkunastu minutach i podłączyli Krzysia do aparatów, które pokazały, że serce zaczęło pracować. Dalej już oni reanimowali, a my z jego mamą w głos odmówiłyśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego przy ekipie reanimującej, następnie zapaliłyśmy gromnicę. Przyjechało jeszcze jedno pogotowie z następnymi czterema osobami do ratowania.
Serce słabo pracowało. Zdecydowano o przewiezieniu Krzysztofa do szpitala, gdzie podłączono go do aparatów podtrzymujących życie, o 8 rano przyszedł do niego ksiądz z sakramentem chorych. Krzysztof nie odzyskawszy przytomności odszedł o 8.27. Wieczorem i rano po 6 – tej wysłałam jego imię do Koronki za Konających, modliło się wiele osób tej nocy, a w ostatni pierwszy piątek miesiąca podczas Adoracji w intencjach tych, którzy w najbliższym czasie odejdą, jego imię całą dobę leżało w koszyczku z modlitwami za konających. Dziękuję Panu Bogu, że pozwolił nam być w godzinach odchodzenia Krzysia i jeszcze coś dla niego zrobić. Dziękuję, że przyjechaliśmy w sam raz, by w tych godzinach być przy nim. Dziękuję, że choć już nie żył, gdy przyjechaliśmy, Pan pozwolił mu powrócić na te kilka ostatnich godzin i czerpać z modlitw i praktyk obiecanych konającym.
Barbara
Źródło: cudajezusa.pl