Jesteśmy stworzeni, by wysławiać Boga i uobecniać Jego władzę na tym świecie. Wszystko, co żyje, świadczy o Jego potędze i mądrości. Gdyby jednak tego było za mało, również kamienie wołają i przemawiają do naszego rozumu: „Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego” (Pwt 4,39).
„Czy nie widzi ten, kto ukształtował oko?” (Ps 94,9)
Logika psalmisty jest prosta: ucho może zbudować jedynie ktoś, kto sam słyszy, a oko może stworzyć tylko ktoś, kto sam widzi. Jedynie osoba ogromnie inteligentna, dokładnie znająca zasady rozprzestrzeniania się fali światła (załamania i ogniskowania) oraz właściwości różnych substancji wykorzystanych w budowie oka, jak również zasady przetwarzania sygnałów elektronicznych – tylko taka osoba mogłaby wytworzyć skomplikowane urządzenie nazywane okiem. Niestety, niektórzy naukowcy udają, że wszystko zrobiło się samo, i to wielokrotnie i na wiele sposobów.
Na przykład w swoim artykule o ewolucji narządów wzroku australijski profesor A.R. Parker stwierdza:
„nagle, bez żadnej widocznej przyczyny, cały szereg różnorodnych form życia zaistniał gdzieś między 520 a 515 milionami lat temu” (On the origin of optics. „Optics & Laser Technology” 43(2011), s. 323-329).
Parker uważa, że tzw. teoria włączenia światła (The Light Switch Theory) jest dobrym wyjaśnieniem „eksplozji kambryjskiej”: żywe istoty samoczynnie i przypadkowo wytworzyły u siebie zdolność widzenia i dlatego w ciągu zaledwie miliona lat same z siebie powstały przeróżne formy życia przystosowane do odbioru, analizy i wykorzystywania wąskiego zakresu fal elektromagnetycznych, który dzisiaj nazywamy światłem. Dziwne przekonanie jak na naukowca, który przecież wie, że bez przyczyny nawet deszcz nie pada. W rzeczywistości jednak o czym świadczą skamieliny? Przyjrzyjmy się przykładowi trylobitów – żyjątek, o których wiemy jedynie z wykopalisk.
Przed 521 milionami lat w ogóle nie było żadnych trylobitów. Po prostu nie istniało nic, co można byłoby zaklasyfikować do tego rodzaju istot żywych. Nie istniał też żaden realny „przodek” trylobita, z którego ten mógłby sobie wyewoluować (pomijam wątpliwą kandydaturę Parvancorina). Najstarsze skamieniałe trylobity, datowane na okres 521 mln lat temu, pojawiają się w geologicznym zapisie nagle, bez żadnego uprzedniego rozwoju form przejściowych, i co najciekawsze, od razu z oczami. Znaleziska w Maroku, na Syberii i w USA są w tym względzie zgodne. Są też trylobity niemające oczu, ale pojawiają się one w warstwach znacznie późniejszych, co zmusza prof. Parkera do stwierdzenia, że „bezokie trylobity wyewoluowały później”.
Zatem z zapisu geologicznego wcale nie wynika ewolucyjny rozwój oczu od bezokich osobników poprzez osobniki rozróżniające kierunek światła aż do widzących. Oczy pojawiły się po raz pierwszy wraz z trylobitami; one z niczego nie ewoluowały. Co prawda, prof. Parker formułuje swoją myśl w sposób typowy dla obowiązującej nauki:
„Oczy, i prawdopodobnie drapieżniki, wyewoluowały po raz pierwszy ok. 521 mln lat temu. To jest fakt, zapisany w skamielinach”.
Jednak bądźmy logiczni: jeśli nie było przed 521 milionami lat nic, z czego te oczy mogłyby wyewoluować, to jak można twierdzić, że one wyewoluowały? Co więcej,
„od tego momentu wszystkie zwierzęta musiały dostosowywać się do światła, czyli do wizji” (tamże).
Chciałbym tylko usłyszeć odpowiedź na pytanie: skąd nowo pojawiające się zwierzęta wiedziały, że inne je widzą? Bo jeśli wzajemne pożeranie się było podstawowym sposobem selekcji korzystnych mutacji, to trudno oczekiwać, by wymusiło ono powstanie oczu, pancerzy oraz obronnego zabarwienia u tych ślepców, którzy byli natychmiast bez oporu pożerani przez widzącego drapieżnika lub u ich potomstwa. Jeżeli ewolucyjny rozwój wszelkich istot to proces zupełnie przypadkowego działania genów, to dlaczego we wczesnym okresie formowania się życia nie ma skamielin potwierdzających takie działanie? Zatem fakt zapisany w skamielinach to zaistnienie całkowicie funkcjonalnych i dobrze rozwiniętych istot żywych bez uprzednich form, z których one mogłyby stopniowo ewoluować.
Jak ewoluowały oczy u trylobitów?
Powszechnie uważa się, że przypadkowe mutacje są motorem ewolucji. Naukowcy Th. Lenormand, D. Roze, F. Rousset wyjaśniają:
„W znacznej mierze mutacje są przypadkowe: one pojawiają się niezależnie od ich efektu fenotypowego, nie są ukierunkowane i nie występują częściej, kiedy są korzystne. Ważne, że przypadkowe pojawianie się mutacji w tym sensie nie oznacza, jakoby korzystne i szkodliwe mutacje były jednakowo prawdopodobne: zostało dobrze ustalone, że nowe mutacje w większości są szkodliwe” (Stochasticity in evolution. „Trends in Ecology and Evolution”, vol. 24, nr 3-2009, s. 159-165).
Popatrzmy na to logicznie. Mutacja korzystna, mająca doprowadzić w dalekiej przyszłości do powstania na przykład oka, w żaden sposób nie spowodowałaby korzystnych zmian w organizmie indywidualnego niewidomego osobnika aż do czasu, kiedy oko będzie już w pełni ukształtowane i funkcjonalne. Gdyby został on pożarty przez innych lub zdechł z powodu zmian klimatycznych, w żadnym wypadku jego geny nie zostałyby przekazane potomstwu w celu kontynuowania rozpoczętej serii mutacji, mogącej doprowadzić do wytworzenia się oczu.
Musimy więc uwierzyć, że korzyści z przypadkowego łańcucha mutacji musiałyby nastąpić w krótkim czasie – wręcz w czasie kilku pokoleń, lub nawet w życiu jednego tylko osobnika. Tak naprawdę prowadzi to do wniosku, że ten jeden osobnik został stworzony w „gotowej” postaci, a nie wyewoluował z jakiegoś zupełnie innego organizmu prostszego, bardziej prymitywnego. Skamieliny potwierdzają, że tak właśnie było.
Jak do tego faktu ustosunkowuje się na przykład prof. A. R. Parker? Autor po prostu udaje, że gwałtowne samoczynne (przypadkowe) pojawienie się oczu u jednych gatunków spowodowało lawinę równie samoczynnych i przypadkowych zaawansowanych technicznie konstrukcji optycznych oraz narzędzi wizualnych u mnóstwa innych istot żywych. Jest to niezwykłe jak na naukowca wyznającego ewolucjonizm. W założeniu bowiem samego Darwina gatunek, który „wytworzył sobie” jakiś korzystny organ dający przewagę, zaczyna dominować nad innymi, a nie prowokuje u innych wypracowania podobnych systemów.
W zapisie kambryjskim mamy jednak do czynienia z całą masą różnorodnych konstrukcji oka, które nagle pojawiły się u przedstawicieli nawet tej samej rodziny (przykładowo skamieliny poświadczają istnienie co najmniej trzech różnych konstrukcji oka u różnych gatunków trylobitów: oczy holochroalne, schizochroalne oraz abathochroalne), nie mówiąc już o różnych rodzinach zwierząt. Sam prof. A.R. Parker w cytowanym wyżej artykule powiada obrazowo, że różnica pomiędzy niewidzącymi a widzącymi była taka, jak między człowiekiem z zamkniętymi oczami a człowiekiem, który oczy otworzył. Jeden co najwyżej mógłby wiedzieć, czy jest dzień czy noc, ewentualnie stwierdzić, z której strony znajduje się źródło światła. Drugi natomiast miałby dokładną orientację w terenie i pełną identyfikację zarówno wroga, jak i ofiary.
Widzimy więc, że wobec widzącego drapieżnika niewidząca zdobycz nie ma żadnych szans – a przede wszystkim nie ma czasu na to, by w procesie przypadkowych mutacji „wytworzyć sobie” jakiś organ widzenia. Zatem skamieliny świadczą, że jednocześnie, w bardzo krótkim czasie zostały stworzone rozmaite istoty mające zdolność przetwarzania i wykorzystywania sygnału świetlnego – nie tylko trylobity różnych gatunków, ale całe mnóstwo istot żywych z soczewkami, reflektorami, przetwornikami światła, a nawet z siatkami dyfrakcyjnymi na powierzchni pancerzy oraz bogatą pigmentacją o szokującej wręcz kolorystyce. Jest to fakt naukowo stwierdzony.
Ile czasu musiałoby ewoluować oko?
Ja nie jestem pierwszym, który zadał to pytanie. Już w roku 1994 profesorowie Dan-E. Nilsson i Susanne Pelger z uniwersytetu w Lund (w Szwecji) podjęli próbę oszacowania czasu potrzebnego do ewolucji oka. W swoim artykule A pessimistic estimate of the time required for an eye to evolve („Proceedings of Royal Society: Biological sciences”, Vol. 256, nr 1345, 1994, s. 53-58) podają oni liczbę 363992 pokoleń, w ciągu których mogłaby zajść pełna gama zmian od niewidzącego osobnika do osobnika mającego w pełni ukształtowane oko na drodze doboru naturalnego. Autorzy uważają, że liczba ta jest zgodna z zapisem geologicznym, i inni naukowcy chętnie cytują ich pracę jako dowód w sprawie.
Jeśli jednak popatrzymy na te obliczenia krytycznie, zauważymy, że stwarzają one poważny problem dla teorii ewolucji jako takiej. Prowadzą one bowiem do wniosku, że ponad 300 tysięcy pokoleń jedno za drugim w sposób znaczący różniło się od siebie nawzajem, tzn. potomstwo miało tak znaczące zmiany w organizmie, że nie sposób byłoby ich nie zauważyć. W otaczającym nas świecie widzimy raczej coś innego: potomstwo ma kombinacje cech swoich przodków, a nie wytwarza z pokolenia na pokolenie nowe cechy. Co więcej, ktoś musiałby przez cały ten czas pieczołowicie selekcjonować osobniki o korzystnych zmianach i dbać o to, by w następnym pokoleniu zaszła kolejna, konkretnie określona i ukierunkowana zmiana. Z punktu widzenia zdrowego rozsądku łańcuch składający się z 300 tysięcy różnych zdarzeń następujących po sobie w ściśle uporządkowanej kolejności po prostu nigdy nie może nastąpić samoczynnie.
Ponadto Amerykanin Dov J. Rhodes z Instytutu Fizyki (Indiana University), stosując algorytmy genetyczne, oszacował, że liczba tych pokoleń jest znacząco zaniżona. Z jego obliczeń wynika, że musi ona być co najmniej 5 razy większa, co z punktu widzenia geologii w sposób konieczny musiałoby doprowadzić do utrwalenia poszczególnych etapów ewolucji oka w skamielinach. Jak już wspomniałem, takich skamielin z rozwijającymi się oczami po prostu nie ma.
Badania genetyczne i matematyczne wykazują, że zmiany w genach nie zachodzą na tyle często, by w czasie zaledwie miliona lat doprowadzić do powstania jakiegokolwiek organu, narządu lub tym bardziej systemu. Nowojorscy matematycy Rick Durrett i Deena Schmidt (Cornell University) na podstawie danych eksperymentalnych szacują, że w przypadku muszki owocówki (Drosophila) około 10 milionów pokoleń musiałoby minąć, by nastąpiła sekwencja dwóch mutacji prowadzących do „przełączenia” w genach z jednego miejsca wiązania czynnika transkrypcyjnego na drugi (artykuł pt. Waiting for Two Mutations: With Applications to Regulatory Sequence Evolution and the Limits of Darwinian Evolution, „Genetics”, 2008 November; 180(3): 1501-1509). Chyba nie muszę wykazywać, że jedna taka zmiana w genach jeszcze nie doprowadzi do powstania skomplikowanego aparatu wizyjnego…
Notabene prof. M. Behe (Lehigh University) zwraca uwagę, że jeśli ta druga, odpowiednia dla danego ciągu zdarzeń mutacja nie nastąpi natychmiast po pierwszej, to jakakolwiek inna mutacja doprowadzi do zniszczenia białka, a nie do rozwoju pożytecznego narządu. Biorąc też pod uwagę liczbę nukleotydów (powyżej tysiąca) w jednym genie, czas „oczekiwania” na korzystne zmiany wydłuża się miliony razy (zob. Waiting Longer for Two Mutations, „Genetics” 2009 February; 181(2): 819-820). Nie ma zatem żadnych podstaw do wiary w samoczynne powolne powstawanie narządów wzroku u istot żywych. Z jednej strony mamy bowiem zapis skamielin, zawężający czas ewolucji oka do kilku milionów lat, a z drugiej prawa genetyki, które domagają się milionów lat, by zaistniały przynajmniej dwie korzystne mutacje jedna po drugiej.
Dowody na ewolucję?
Pan Bóg dał nam rozum i wolną wolę, byśmy analizowali fakty, zbierali dowody i wyciągali wnioski. W roku 2011 profesor Alan R. Rogers (University of Utah) napisał książkę pt. The Evidence for Evolution, by przekonać nas o prawdziwości teorii Darwina. Autor jest znanym ewolucjonistą, więc możemy się spodziewać, że przytoczył wszystkie ważniejsze dowody na poparcie teorii ewolucji. Rozdział trzeci jest poświęcony skamielinom, które według prof. Rogersa są dowodem na samoczynne przeistoczenie się czworonożnych ssaków lądowych w wieloryby żyjące w morzu.
Nie jest to jednak takie proste, jak to ukazują w szkolnych podręcznikach lub filmach popularnonaukowych. Nie wystarczy po prostu wrzucić ssaka do wody i poczekać parę milionów lat, aż on się „dostosuje” do nowych warunków życia. Z punktu widzenia funkcjonowania organizmu takie przeistoczenie wymaga całej serii poważnych zmian, zaczynając od „wytworzenia” powierzchni skóry odpowiedniej do poruszania się w wodzie i kończąc na strukturze tkanek nerkowych zdolnych do filtrowania wody morskiej.
I znowu: jak wiele czasu mamy na takie samoczynne „dostosowanie się” ssaka lądowego do życia w morzu? Według prof. Rogersa, kilkadziesiąt milionów lat, czyli o wiele za mało. Według danych paleontologii nawet jeszcze mniej: argentyński paleontolog Marcelo Reguero odkrył w lutym 2011 roku skamieniałą szczękę w pełni wodnego wieloryba żyjącego ok. 49 mln lat temu, w czasach kiedy, według dotychczas uznawanej skali paleontologicznej, hipotetyczny przodek morskich ssaków (Ambulocetus) dopiero miał zamiar zamieszkać w wodzie.
Podobnie ma się sprawa z rybami, które według teorii ewolucji wyszły na ląd. W roku 2006 odkryto skamieliny Tiktaalika, którego płetwy piersiowe były zbudowane w sposób umożliwiający zginanie ich w połowie, czyli zwierzę mogło mieszkać zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Grupę elpistostegidów, do których należy Tiktaalik, uznawano powszechnie za przodków wszystkich płazów, gadów, ssaków i ptaków. Tymczasem polscy naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiego Instytutu Geologicznego odkryli ślady w pełni czworonożnych zwierząt o 10 mln lat starsze od najstarszego znanego elpistostegida (G. Niedźwiedzki i in., Tetrapod trackways from the early Middle Devonian period of Poland, „Nature” 463/2010, s. 43-48). Profesor Rogers nie uwzględnia tego faktu, przedstawiając swoje dowody za ewolucją, tak samo jak nie ustosunkowuje się do „eksplozji kambryjskiej”, o której była mowa wyżej. Jaka jest wartość takich „dowodów”?
Jest więcej rzeczy, których prof. Rogers nie uwzględnia. Prawdziwym dowodem na to, że żywe istoty potrafią wytwarzać na drodze przypadkowych mutacji jakieś nowe organy i narządy, byłyby skamieliny istot na przykład z pięcioma nogami, z jednym okiem umieszczonym na boku, z niesymetrycznie rozłożonymi płetwami itp. W początkowym okresie, gdy nie było jeszcze drapieżników, takie kalekie formy mogły z powodzeniem egzystować i wydawać liczne potomstwo. Tymczasem wszystko jest zadziwiająco symetryczne; widać rękę potężnego i mądrego Stwórcy, a nie przypadkowe działania genów, na oślep produkujących jakieś nowe formy. Profesor też nie wyjaśnia braku skamielin między jurą a kredą, które potwierdzałyby ewolucję gadów do ssaków łożyskowych, jak również braku skamielin między sylurem a dewonem wskazujących na istnienie form poprzedzających owady. Owady, jak i trylobity, nie mają przodków i pojawiają się w zapisie geologicznym od razu w gotowej postaci, co jest dowodem na to, że nie powstały samoczynnie.
Zatem skoro prof. Rogers nie był w stanie zebrać przynajmniej kilku przekonujących dowodów na powolne przekształcanie się jednych form życia w inne, musimy przyjąć, że skamieliny nie świadczą na korzyść teorii ewolucji. Sugerują one raczej coś innego: w pewnej chwili Stwórca wypowiedział Słowo i pojawiło się wszystko, co istnieje (J 1,1). Rozmaite istoty żywe o bardzo skomplikowanej strukturze z zaawansowanymi i w pełni rozwiniętymi narządami pojawiły się w tym samym czasie, a nie rozwijały się od prymitywnych form do wyższych.
Wołające kamienie
Mówiąc do Żydów, że kamienie będą wołać, Pan Jezus nie żartował. Dla nich bowiem od wieków kamienie mogły stanowić świadectwo pewnych wydarzeń: np. usypany z kamieni kopiec miał świadczyć o zgodzie między Jakubem i Labanem (Rdz 31,46-50), a 12 kamieni ułożonych na dnie Jordanu potwierdzało, że rzeka się zatrzymała, kiedy Izrael wkraczał do Ziemi Obiecanej (Joz 4,1-10). Chodziło Mu jednak przede wszystkim o to, by świadectwo kamieni przyczyniło się do zmiękczenia serc ludzkich, na których miało być wypisane Prawo Boże, jak napisano:
„mówi Pan: Prawa moje włożę w ich serca i na umysłach ich wypiszę je. A grzechów ich i ich nieprawości nie wspomnę więcej” (Hbr 10,16-17).
Bo przecież sam Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, oddał swoje życie za nasze grzechy, zwyciężając szatana i otwierając nam jedyną drogę do zbawienia.
„Wielokrotnie i na wiele sposobów” przemawia Bóg do każdego z nas (Hbr 1,1). Przemawia również za pomocą kamieni, które świadczą o Nim i przekonują nasz rozum o Bogu Stwórcy i Zbawicielu, godnym zaufania, pewnym jak skała. Pozwólmy więc Mu wyjąć z naszego wnętrza „serce kamienne” i zamienić je na „serce z ciała” (Ez 36,26), które pragnęłoby kochać Boga i służyć Mu według Jego zamysłu.
źródło: milujciesie.org.pl