“Kochać aż do bólu” – to popularne wyrażenie, jak się okazuje, dotyczy także życia duchowego. W panteonie świętych Kościoła katolickiego znajdujemy wielu takich, którzy idąc za Bożym wezwaniem, dali się całkowicie pochłonąć Bożej miłości. Można by rzec – to nic nowego, miłość do Boga to przecież cecha każdego świętego i powinność wszystkich wierzących. Tymczasem istnieli tacy, których bliska relacja ze Stwórcą wyróżniała się niecodziennymi, nadprzyrodzonymi doświadczeniami i silnym z Nim zespoleniem już za życia ziemskiego
Nie był to wynik wyłącznie ich pracy nad sobą, ale łaska i to tak niezwykła, że niektórzy, w ten sposób odczytując wolę Bożą, pozostawili po sobie zapiski własnych przeżyć, by dać świadectwo szczęścia, jakie czeka duszę miłującą Boga. W „skarbcu” duchowym Kościoła pozostały więc świadectwa życia takich wielkich mistyków, jak św. Teresy z Ávila, św. Jana od Krzyża, św. Franciszka czy też o. Pio, św. Faustyny i wielu innych. W dziełach zwłaszcza dwóch pierwszych świętych (XVI w.), którzy byli przyjaciółmi i których połączył Karmel oraz podobne doświadczenia, znalazły się zapiski, które pozwoliły Kościołowi zgłębić to, co tak niezwykłe i trudne do wyrażenia.
Boże dotknięcia
Św. Jan od Krzyża, założyciel zgromadzenia karmelitów bosych, urodził się w Fontiveros w Hiszpanii; w roku 1567 przyjął święcenia kapłańskie. W 1926 roku ogłoszony został doktorem Kościoła. Pozostawił po sobie pisma o życiu kontemplacyjnym, w szczególności o doświadczeniach mistycznych i m. in. o tym, co nazywa „pasją miłości”.
„Pasja miłości” to stan, w którym dusza do tego stopnia daje się ogarnąć płomieniem Bożej miłości, że przenika on ludzką istotę do głębi, na co człowiek daje pełne zezwolenie. Św. Jan pisze przy tym o „Bożym dotknięciu”, które może temu doświadczeniu towarzyszyć. Nie wszystkie „Boże dotknięcia” są takie same – niektóre dokonują się w woli (iluminacja, wola współdziałania z łaską), inne – i te należą do najdoskonalszych – przenikają całą duszę i są czysto duchowe, nie odnosząc się ani do zmysłów ani do woli. Także w tych ostatnich istnieje rozróżnienie – niektóre Boże dotknięcia duszę utulają i napawają ją nadzieją, inne zadają specyficzną ranę miłości.
Rany miłości
O ile możliwe jest jeszcze do zrozumienia pojęcie „Bożego dotknięcia”, o tyle problematyczne już jest sformułowanie – „rany miłości”. Czy miłość może ranić, a jeśli tak, to czy nie jest to okrutne? Święty pisze, że duszę trawi ogień, gdyż Bóg pragnie, by odczuwała podobne rozpłomienienie miłości. Powodem takiego zranienia i wywołanego przez niego cierpienia jest więc to, że Bóg daje się już duszy poznać i smakować, co przynosi jej wielką słodycz, ale pojawiające się pragnienie zjednoczenia z Nim jest zbyt wielkie i nieusatysfakcjonowana dusza nie znajduje utulenia. Słodycz i cierpienie – to właśnie cecha wszystkich ran – mieszanka ta w różnych występuje proporcjach, a uczucie zranienia nie opuszcza mistyka nawet przy zespoleniu z Bogiem, w którym dominuje już przecież radość.
Łaska widzialna
Św. Jan od Krzyża wprowadza w swoje dzieło swego rodzaju hierarchię ran miłości, które Kościół określa też mianem transwerberacji duchowej. Najwznioślejszymi są rany, którym nie towarzyszą żadne wizje. Kolejne to te, w których pojawia się wizja intelektualna Serafina przebijającego duszę rozżarzonym grotem i rozniecającego w ten sposób miłość, którą ma ona w sobie (stąd nazwa tej specjalnej łaski – „przebicie, przekłucie”). Te wizje mają na celu wyjaśnienie duszy tego, co się z nią właśnie dzieje. Natomiast łaską ran miłości najbardziej dla innych widoczną są stygmaty – wówczas to rany wewnętrzne znajdują odzwierciedlenie w ranach zewnętrznych.
Rany cielesne stają się pewnego rodzaju symboliką, znakiem łaski wewnętrznej: „Im większa jest radość i siła miłości, którą wzbudza rana duszy, tym większe również cierpienie wywołane przez ranę ciała: obie nasilają się w tej samej mierze”. Jakkolwiek stygmaty bardzo są wymowne dla przywiązanego do zjawisk i łask widzialnych człowieka, święty podkreśla, że nie są najwznioślejsze – kto zbyt dużą wagę przywiązuje do rozumowania i zmysłowego odbioru, nigdy nie będzie dość duchowy, bo nie wizje są tu najważniejsze, a łaska przebywania w szczególnej Bożej obecności.
Umrzeć z miłości
Trzy zasłony oddzielają duszę od Boga – dwie pierwsze wynikające z przywiązania do stworzenia, nie istnieją już w przypadku duszy przemienionej (âme transformée), oczyszczonej już z wszelkiego niedoskonałego przywiązania. Ostatnią jest zasłona, którą tworzy związek duszy z ciałem, a zostaje zerwana, gdy dusza się mu wyrywa. Ciało nie stawia już żadnych hamulców i nie wstrzymuje wzlotu ducha. Siła miłości rozbija kruchą powłokę ciała, a dusza umyka, by wiecznie radować się z obecności swego Oblubieńca. Taką była prawdopodobnie śmierć Marii Panny i łaski takiej dostąpili również niektórzy święci.
Serce miłością przeszyte
Kiedy matka Catalina de Angelo, karmelitanka z Alby, spojrzała na wyjęte z ciała zmarłej św. Teresy Wielkiej serce, zauważyła na nim ranę i wspominając na święte życie, jakie ta prowadziła, spontanicznie orzekła, że musi to być znamię śmierci z miłości. Niezwykłość tego zjawiska wobec braku jakiegokolwiek zranienia piersi czy boku, jak i słodki zapach unoszący się z rany, stały się zagadką dla wielu badaczy życia Teresy.
Św. Teresa od Jezusa, zwana też św. Teresą z Ávila, bądź Teresą Wielką (dla odróżnienia od innej karmelitańskiej mistyczki – Małej Tereski z Lisieux), zapisała się na kartach historii jako wielka mistyczka, reformatorka Karmelu i pierwsza w dziejach kobieta-doktor Kościoła. Urodziła się 28 marca 1515 roku, była bardzo energiczna, rozsądna i nigdy nie traciła poczucia humoru. Wstąpiła do zakonu wbrew woli ojca, jako młoda dziewczyna. Jej życie znaczyły burzliwe wydarzenia, nawet już za murami klasztoru (spowiednik odmówił jej rozgrzeszenia, jeśli nie zaniecha reformy; na klasztor, w którym przebywała nałożono ekskomunikę; jej dziełami „zainteresowała się” inkwizycja…), ale szła konsekwentnie wyznaczoną jej przez Boga drogą.
Św. Teresa kładła duży nacisk na modlitwę wewnętrzną i kontemplację, sama też starała się doskonalić w miarę ludzkich możliwości swoje życie wewnętrzne. Przełomem na jej duchowej drodze był rok 1555, który uważa się za moment jej „nawrócenia” (miała wówczas 40 lat i od 20 lat była zakonnicą!), kiedy to Teresa całkowicie oddała się do dyspozycji Bogu. 18 listopada 1572 roku jej wewnętrzne wzrastanie znalazło szczytowy punkt w duchowych zaślubinach z Chrystusem.
Doświadczenia mistyczne św. Teresy bardzo wzbogaciły przeżycie wiary i obecności Boga w Kościele. Znajdujemy u niej wszystkie stopnie i rodzaje ran miłości, o których tak obszernie pisał doktor mistyki, św. Jan od Krzyża. Było jednak coś, co wyróżniało jej przeżycia – rana serca. Podczas jednego z modlitewnych uniesień (ekstazy) św. Teresa miała wizję anioła z włócznią zakończoną płomiennym grotem w ręce. Wizja ta powtarzała się. „Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności.” Ogromnemu bólowi duchowemu, jaki odczuwała, towarzyszyła zarazem słodycz ponad ludzkie wyobrażenie. Taki zapis przeżyć mistyczki, dla wielu stał się podstawą do wyjaśnienia rany cielesnej jej serca.
Stał się też źródłem polemiki, gdyż przy opisach „łaski grotu” jaką została obdarzona, święta zaznaczała, że „nie jest to cierpienie cielesne, ale duchowe”, że nawet jeśli anioł przybiera postać ludzką i zdaje się mieć włócznię, to ona ma świadomość, że nie jest to nic cielesnego, materialnego w ziemskim tego słowa znaczeniu. Jeśli jednak nazwać tę ranę miłości stygmatem, nie trzeba uciekać się do fizycznych wyjaśnień. Czyż stygmaty naśladujące rany Chrystusa powstawały przez użycie materialnych narzędzi? Niektórzy kładą także nacisk na relacje świadków śmierci mistyczki. Teresa pod koniec życia weszła na znacznie wyższy poziom wiary, nie miała już wizji Serafina. Tuż przed śmiercią weszła w stan głębokiego rozmodlenia, który nastąpił po przyjęciu Komunii św. Twarz świętej, która była już tak słaba, że nie mogła się ruszać, ożywiła się, ona natomiast sama podniosła się z łoża i uklękła.
Z ust mistyczki popłynęły słowa płomiennej modlitwy, słowa powitania Oblubieńca: „O Panie mój i Mężu mój, nareszcie nadeszła wyczekiwana godzina; czas, byśmy się zobaczyli! … Czas, bym wyszła z tego wygnania i żeby moja dusza, tworząc jedno z Tobą, radowała się tym, czego tak pragnęła”. Następnego dnia święta nadal trwała w gorącej i radosnej modlitwie (którą nazywa się też „ekstazą 14 godzin”), a słowa zachwytu i inne znaki wskazywały, jakoby do kogoś mówiła i otrzymywała odpowiedzi. Wszystko to działo się w wielkim spokoju. Twarz świętej cała się przemieniła, promieniała wewnętrznym ogniem, zniknęły zmarszczki. Był 4 października 1582 roku, były to ostatnie wezwania Oblubieńca i ostatnie słowa miłości kochającej Go duszy wypowiedziane w ziemskim życiu. Świadectwa tych ostatnich chwil Teresy z Ávila dowodzą, że upojona miłością, umarła z zachwytu.
Późniejsze objawienie się świętej Teresy siostrze Katarzynie od Jezusa, które było badane dla potrzeb procesu beatyfikacji i kanonizacji, uświadamia badaczom, że radość spotkania Pana może serce zranić – „…serce jest tak ściśnięte przez pragnienie widzenia Boga, że ulega zranieniu” – pisze o. Jan od Jezusa-Marii.
Dziś Kościół potwierdza, że Teresa od Jezusa zmarła przebita włócznią miłości. Czy była to rana zadana kilka lat wcześniej przez Serafina, czy też rana serca, które pękło z zachwytu, dość, że spodobało się Bogu pozostawić taki, a nie inny ślad Jego miłości, który ma być świadectwem dla wszystkich wiernych. Ta niezwykła relikwia, serce z raną wciąż otwartą, nadal znajduje się w zakonie sióstr karmelitanek w Albie. Dla wszystkich, którzy wierzą i nie wierzą w miłość, dla tych, którzy kochają i dla tych, którzy tego nie potrafią, to wieczny, namacalny dowód na to, że naprawdę można umrzeć z miłości, i że oblicze Boga miłującego przewyższa nasze wyobrażenie.
Źródło: milujciesie.org.pl