Ida Kopecka z Krynicy od kilku lat cierpiała na osteomalację (rozmiękczenie kości). „Leczono mnie naświetlaniami promieniami Roentgena, sięgającymi głęboko poprzez oponę brzuszną” – opowiadała.
Było lato 1922 r. Pod koniec trzeciego tygodnia terapii kobieta poczuła lekkie swędzenie i zaróżowienie w naświetlanych miejscach. Wkrótce skóra przybrała czarny kolor. Podczas wizyty lekarskiej stwierdzono ciężkie poparzenie promieniami Roentgena. Skierowano ją do specjalisty.
„Któż to panią tak urządził? Przecież to oparzenie bardzo groźne. Cóż ja pani mogę poradzić? Widziałem podobne rany, ale uleczonych nie widziałem nigdy. Natomiast widziałem, jak odpadała naprzód skóra, potem ciało i mięśnie aż do kości. 0 ile to chodzi o rany skóry jedynie, to wprawdzie nie goją się, ale można żyć z taką raną, ale tutaj – przecież tu wewnętrzne organy muszą być zaatakowane” – stwierdził dr Przybylski. Lekarz nie był w stanie jej pomóc – zapisał tylko maść i kazał zabandażować ranę.
„W piątek rana otwarła się lekko i poczęła się sączyć ropa ciemna, cuchnąca” – opisywała Ida Kopecka.
Wracając z kolejnej konsultacji kobieta wstąpiła na pocztę. Zatelefonowała do specjalisty w Krakowie, do córki i do znajomego jezuity o. T. z Sącza, prosząc go, aby przyjechał ją wyspowiadać. Przyjechał. Rozgrzeszył i przygotował na śmierć.
„Tymczasem proces chorobowy rozwijał się szybko, rana powiększała się. W niedzielę rano po powrocie z kościoła i śniadaniu, poszłam znów z siostrą do dr J. Wyjechał, był tylko jego asystent dr K. Chciałbym zobaczyć ranę – powiedział mi. Oglądnął i mówi jakby do siebie: Rana otwarta, 15 cm długa, 12 cm szeroka, głęboka, ropa gęsta, cuchnąca, strzępy skóry i ciała. (Dr Przybylski rozmawiając z nim w tej sprawie dnia poprzedniego, wyraził się: To kwestia najwyżej tygodnia, musi umrzeć). Wyszedłszy od lekarza, siostra moja poszła do domu, ja zaś jeszcze do kościoła. Usiadłam na ławce przed kościołem, bo mi trudno było wejść – właśnie kończyła się suma. Nadszedł 0. Hortyński TJ” – relacjonowała Kopecka. Jezuita zapytał ją, jak się czuje, pocieszył, poradził modlić się o zdrowie, dał relikwie bł. Andrzeja Boboli i przyrzekł odprawić nazajutrz Mszę św. o uzdrowienie za przyczyną Błogosławionego.
„Przyłożyłam relikwie do ciała obok rany, przyklękłam i pomodliłam się krótko: Bł. Andrzeju Bobolo, uproś mi uzdrowienie, o ile to jest zgodne z wolą Bożą” – opisuje Kopecka.
Wieczorem poczuła się znacznie lepiej, nazajutrz bóle ustąpiły. „We wtorek po przebudzeniu znów zdejmuję opatrunek – zupełnie czysty! Ani śladu ropy, szybko przesuwam ręką po ciele – skóra zupełnie sucha, nie bolesna, gładka, wyskakuję z łóżka – rany nie ma, skóra narosła o normalnym wyglądzie, na niej tylko lekko brązowe punkty, zupełnie zagojone!”.
Poszła do kościoła, potem do lekarza. Zapytała go, czy może się kąpać.
– Kąpać z taką raną? Przecież pani dostanie zakażenia krwi – wykrzyknął lekarz. – Rany nie ma – odpowiedziała. – Jak to nie ma? Czary czy co? – Czary nie, ale cud.
„Oglądnął i mówił w podnieceniu, wzburzony, rozkładając ręce i gestykulując żywo: Nie ma – no, nie ma, zupełnie zagojona – a była taka wielka, czarna, cuchnąca, głęboka!… Widziałem przecież przedwczoraj dopiero! Naturalnie, że może się pani kąpać, ani śladu rany nie ma!”.
Specjalna komisja uczonych uznała to uzdrowienie za cud. Był jednym z dwóch potrzebnych do kanonizacji św. Andrzeja Boboli.
źródło: cudajezusa.pl