Wydzielając Jezusowi odrobinę czasu na rutynowy pacierz, poświęcając Mu może kilka myśli, lecz zarazem zważając na to, by „nie zaszkodziły” one „ważniejszym” sprawom w moim życiu – przytrzymuję Go wraz z moim zbawieniem przy drzwiach mojego serca. On nie wejdzie do środka, jeżeli nie zostanie zaproszony.
Jeden z moich współbraci kapłanów zaprosił mnie do wygłoszenia nauki wielkopostnej w polonijnej kaplicy na skraju Paryża. Podczas tego spotkania ludzie przekazywali sobie z ręki do ręki reprodukcję rysunku z Obliczem Jezusa. Każdy i każda miał(a) możliwość uważnego przyjrzenia się temu wizerunkowi i pomedytowania nad nim. Znalazł się tam również pewien mężczyzna, którego od kilkunastu miesięcy męczył palący ból w piersiach i kaszel z krwią. Szczegółowe badania lekarskie, którym go poddano, nic nie wykryły, toteż nie dało się u niego zastosować odpowiedniego leczenia. Człowiek ten przycisnął obrazek z Obliczem Pana Jezusa do piersi i chwilę się pomodlił. Ponownie spotkaliśmy się dopiero w lipcu i wówczas opowiedział mi, co się z nim stało następnego dnia po owej modlitwie. Mianowicie nazajutrz zupełnie opuściły go ataki uporczywego kaszlu (domownicy zauważyli to wcześniej od niego samego) i całkowicie powrócił do zdrowia. Mężczyzna ten bez wahania wierzy, że przełomem z walce z chorobą było dla niego właśnie tamto spotkanie z Ukrzyżowanym.
Przed wakacjami pewna osoba podarowała mi fotografię – reprodukcję obrazu Jezusa Miłosiernego. Widać na niej strużki cieczy spływającej nie pionowo w dół – zgodnie z prawem przyciągania ziemskiego – lecz wzdłuż promieni rozchodzących się z serca Jezusa. Ciecz owa jest oleista i wydaje niezwykłą, przyjemną woń. Zjawisko to po raz pierwszy zaszło 16 października 1995 r. w mieszkaniu Paula Soosa. I może nie byłoby warto o tym pisać, gdyby nie świadectwa ludzi o ich uzdrowieniach poprzez kontakt z tą ikoną. Zastanawiałem się, czy jest ona – i w jakim stopniu – znana w Paryżu. Pytanie to zadawałem sobie w Białą Niedzielę (Niedzielę Miłosierdzia Bożego). Co roku tego bowiem właśnie dnia polscy pallotyni zapraszają wiernych do Osny, miejscowości leżącej niedaleko Paryża, do sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Podczas ceremonii w tym roku siostry zakonne z Krakowa przekazały relikwie św. s. Faustyny. Rozdano także 50 ikon Jezusa Miłosiernego pobłogosławionych przez Ojca Świętego – dla kaplic i kościołów we Francji oraz krajach francuskojęzycznych. W modlitwie uczestniczyło 3 – 4 tys. ludzi; kilku kapłanów spowiadało przez parę godzin na zewnątrz wielkiej sali gimnastycznej przystosowanej do sprawowania uroczystości.
Zadawałem sobie w tym czasie pytanie:
„Dla ilu ludzi spośród tej rzeszy obraz z napisem »Jezu, ufam Tobie« stał się drogowskazem do odnalezienia żywego Chrystusa w sakramencie pojednania i Eucharystii…? Ilu z nich potraktowało serio zachętę do ufności, jaka płynie ze znaków i uzdrowień niewytłumaczalnych dla świata nauki?”.
Odpowiedź na powyższe pytania przekracza nasze możliwości. Ważniejsze jest tu jednak coś innego – świadomość, że trzymanie Jezusa na dystans niczego w moim życiu nie zmieni, że wydzielając Mu odrobinę czasu na rutynowy pacierz, poświęcając Mu może kilka myśli, lecz zarazem zważając na to, by „nie zaszkodziły” one „ważniejszym” sprawom w moim życiu – przytrzymuję Go wraz z moim zbawieniem przy drzwiach mojego serca. On nie wejdzie do środka, jeżeli nie zostanie zaproszony. Nie dlatego, ażeby brakowało Mu pokory lub wszechmocy – po prostu Jezus wie, że jako gościa nieproszonego nie potrafilibyśmy Go znieść ani pokochać, ani też przyjąć Jego darów. Daje On sygnały swojej obecności u bram serc dzisiejszych ludzi, którzy szukają znaków. Przykładem tego są Jego wizerunki pokrywające się krwawymi łzami lub wonną cieczą. Są to wszystko znaki, które nie służą pogwałceniu czyjejkolwiek wolności, ani też nie zastępują wiary empiryczną pewnością. Sprzyjają one natomiast głębszemu zastanowieniu się oraz zajęciu osobistego stanowiska w sprawach dotyczących Boga i zbawienia – a więc są źródłem twórczego niepokoju w sercach tych, którzy zadowalają się świętym spokojem bezbożnictwa albo też obojętności wobec Boga.
Przypisywanie Jezusowi zamiaru narzucania się poprzez niewyjaśnialne naukowo zjawiska byłoby kpiną zarówno z Niego, jak i z nas samych – a zwłaszcza z powagi zbawienia. Zbawienie zaś dokonuje się w ramach relacji miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga. Samo stwierdzenie nadprzyrodzoności danego znaku nie jest jeszcze wyznaniem wiary – która „działa przez miłość” – lecz w mniejszym bądź większym stopniu toruje ono ludzką drogę do wiary, usuwając rozmaite przeszkody rozumowe, które ustawiliśmy sami sobie lub które inni postawili nam na drodze.
Z tego typu nadzwyczajnych znaków stwierdzanych w sferze widzialnej może się zrodzić korzyść duchowa – większa ufność i zbliżenie się człowieka do Boga. Szatan jest świadomy tego zagrożenia, zwłaszcza że ulęgło się mu ono na terenie zjawisk widzialnych, gdzie jest mistrzem oszustw. Nie dziwi więc, że tyle razy inspirował zamachy na Całun Turyński, będący wyjątkowym znakiem zapraszającym do wiary. Bóg jeden wie, ilu ludzi znalazło drogę do nawrócenia lub ugruntowania swojej wiary, spotkawszy się z tą relikwią. Należy w tym miejscu podkreślić, że ostatni pożar w turyńskiej bazylice nie był nieszczęśliwym wypadkiem, lecz diabelską próbą skończenia raz na zawsze z nawróceniami i uzdrowieniami. Opatrzność Boża cudem doprowadziła do ocalenia Całunu. Kłamca ratował, co się dało, za pomocą informacji w mass mediach, że ocalał ten „falsyfikat” dzięki strażnikowi – „komuniście”.
Wyratowanie Całunu spośród płomieni rozpalonych bombą fosforową jest wskazaniem palcem przez Boga na nadzwyczajny, cudowny walor tej relikwii męki i zmartwychwstania Pana Jezusa. W rzeczywistości bowiem nie o Całun Turyński tutaj chodzi, lecz o świadectwo, które on składa. To nie kilka metrów tkaniny budzi kontrowersje i sprzeciw, lecz Chrystus. To strach przed Nim samym popycha niektórych do kłamstwa.
Różnorodność fenomenów, przed którymi nauka staje bezradna, mówi nam coś o specyfice naszych czasów. Jedynie Pan Bóg wie, jak bardzo ludzkość dręczona jest dziś kłamstwami przeróżnych haseł, ideologii i mód. Za pośrednictwem nadzwyczajnych znaków Stwórca daje nam sygnały swej obecności:
„Ja jestem z wami”.
Dla niektórych ludzi jest to pierwszy czytelny sygnał, jaki udało się im wychwycić w szumie i zgiełku spoganiałego społeczeństwa. Tu właśnie jest początek ich drogi do wiary, do miłości, do Boga. Jezus przychodzi najpełniej na najgłębsze wołanie serca ludzkiego:
„Przyjdź!”.
Ufność do Niego burzy wszelkie bariery i otwiera najszerszą drogę. Ufność jest aktem w pełni osobowym, najgłębszym, pochodzącym z dna serca.
Jezus sam nas uczy, jak mamy Go zapraszać. Czyni to poprzez wymowę swego wizerunku na obrazie, który polecił namalować za pośrednictwem s. Faustyny. Sensem tej ikony jest wprowadzenie nas w przestrzeń bezbrzeżnej ufności wobec Chrystusa, która umożliwia ukazanie się Jego mocy zbawczej w naszym życiu. Ufność jest bezpośrednią i jednocześnie najkrótszą drogą do zjednoczenia z Bogiem. Jest ona środkiem o natychmiastowym działaniu w sytuacji, kiedy na długotrwałe leczenie naszych serc może zabraknąć już czasu.
źródło: milujciesie.org.pl