Jestem zdrowiejącą alkoholiczką. Urodziłam się w rodzinie inteligencji pracującej. W domu panowała wojskowa dyscyplina i rygor. Ojciec był lotnikiem, wymagał całkowitego podporządkowania się jego zasadom, a mama nadużywała alkoholu. To, czego chciała ode mnie lub od mojej siostry, egzekwowała krzykiem lub fizyczną przemocą…
Zawsze marzyłam o tym, że założę swój dom, który będzie pełny ciepła i miłości, że swoje dzieci wychowam bez krzyku i przemocy. Niestety, tak się nie stało… Mało tego, coraz częściej zaczęłam nieświadomie zachowywać się w stosunku do swoich dwóch synów tak samo jak moja mama wobec mnie i mojej siostry, choć wydawało mi się, że wszystko, co robię, wynika tylko z miłości do nich. Kiedy mój mąż mi o tym powiedział, nie chciałam go słuchać i nie mogłam w to uwierzyć.
Coraz częściej, zmęczona nawałem obowiązków, zaczęłam w pracy towarzysko wypijać drinka lub piwo. Byłam po tym wyluzowana i wesoła; odpuszczałam sobie też trochę obowiązków, tłumacząc sobie, że mam prawo odreagować i że coś mi się należy od życia. Sama nie wiem, kiedy przekroczyłam barierę i wpadłam w uzależnienie.
Na pozór niby wszystko było dobrze: zdrowe, zadbane dzieci, piękny, lśniący dom, ja – pracująca na stanowisku, dobrze zarabiająca. A w środku… wrak człowieka. Bałam się własnego cienia, byłam roztrzęsiona i znerwicowana, nie miałam chęci do życia. Coraz częściej myślałam o tym, żeby ze sobą skończyć… Nienawidziłam się za to, jaka byłam, jak się zachowywałam i co robiłam. Mimo że pragnęłam żyć bez alkoholu, mimo próśb synów i gróźb męża nie potrafiłam już żyć bez swojej pocieszycielki – wódki.
W domu były awantury, bójki, interwencje policji… Nie widziałam w tym jednak żadnej swojej winy. Ponosiłam konsekwencje swego picia – wypadek samochodowy, zabrane prawo jazdy, rozbite dwa samochody… Byłam też niejednokrotnie okradana – a mimo to dalej żyłam z alkoholem…
Po kolejnej próbie samobójczej, kiedy to odratował mnie mój starszy syn, który miał zaledwie dziesięć lat, obiecałam rodzinie, że zacznę się leczyć. Uczęszczałam na terapię oraz na mityngi Anonimowych Alkoholików. Pragnęłam być trzeźwa, ale nie udało mi się wytrwać dłużej niż kilka miesięcy. Nie wiedziałam dlaczego. Właśnie wtedy jeden ze znajomych alkoholików zaprosił mnie na rekolekcje dla ludzi z problemem alkoholowym i ich rodzin. Z mieszanymi uczuciami wzięłam w nich udział. Prawie całe je przepłakałam, ale zapamiętałam z nich, że Bóg bardzo mnie kocha taką, jaką jestem, i że pragnie mojego dobra. Uwierzyłam w to.
Zaczęłam się modlić tak, jak potrafiłam. Klękałam do modlitwy porannej i wieczornej, ale mimo to nie czułam więzi z Bogiem. Wyruszyłam nawet na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy z intencją o łaskę trzeźwości, ale miesiąc po niej znowu zapiłam…
I kiedy myślałam, że to już koniec, że nie dam sobie rady, dowiedziałam się o rekolekcjach drugiego stopnia dla alkoholików, które miały się odbyć w domu rekolekcyjnym Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusowej w Siedlcu. Zapragnęłam na nie pojechać, choć nie przysługiwała mi ta łaska, bo przerwałam abstynencję. Pojechałam.
Doznałam tam cudu uzdrowienia ze swojej choroby. W nocy każdy miał półgodzinne czuwanie i modlitwę przed cudownym obrazem Najświętszej Duszy Chrystusowej. Nie zapomnę tej chwili, kiedy pełna obaw i lęku szłam do kaplicy. Weszłam, uklękłam i po raz pierwszy w życiu tak z głębi serca zaczęłam się modlić oraz prosić Chrystusa o pomoc i opiekę. Patrzyłam na obraz i czułam wielkie ciepło; pomimo chłodnej nocy oblał mnie pot. Wydawało mi się, że otulają mnie i mocno ściskają promienie wychodzące z Duszy Chrystusa. Bardzo się przestraszyłam, miałam wrażenie, że Chrystus schodzi do mnie z tego obrazu. Tak bardzo się bałam, że chciałam uciec z kaplicy. Jakaś siła mnie jednak w niej zatrzymywała.
Wtedy to po raz pierwszy – i do dnia dzisiejszego ostatni – usłyszałam, jak sam Chrystus do mnie mówi. Lęk ustąpił, a ja w ciszy i pokoju modliłam się dalej. Nie potrafię opisać tego, co przeżyłam tej nocy. Kiedy przyszedł czas zmiany w czuwaniu, to chociaż nie miałam ochoty przerywać swego cudownego spotkania z Jezusem, wróciłam do swojego pokoiku i przepłakałam całą noc. To były łzy szczęścia…
Czułam, że wydarzyło się coś wielkiego. Jezus odebrał mi obsesję picia, zabrał przymus, który sprawiał, że piłam, choć nie chciałam.
Teraz moje życie wygląda inaczej. Od tamtej pory nie miałam alkoholu w ustach. Zaczęłam się uczyć żyć w miłości i przyjaźni z Bogiem. Dzisiaj wiem, że Bóg bogaty w miłosierdzie przez cały okres mojej choroby czuwał nade mną i nad moją rodziną. Nigdy mnie nie opuścił. Dawał mi namacalne dowody swojej miłości, choć ja nie byłam w stanie ich dostrzec.
Uleczył nie tylko mnie – moja mama po czterdziestu latach picia dostała łaskę trzeźwości. I chociaż kilka razy w stanie upojenia alkoholowego połamała się tak, że medycyna nie dawała jej najmniejszych szans na przeżycie, choć miała dwukrotnie złamane stawy biodrowe, a dziś ma sztuczne, to jednak chodzi o własnych siłach. Czy to nie cud? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Wysłuchał nasze modlitwy i prośby.
Już nie muszę się bać. Kiedy Bóg jest ze mną, wszystko jest dobrze. Z wielką radością Go uwielbiam. Kocham Go. Wiem, że z Nim wszystko jest możliwe. Dzięki Niemu nie tracę wiary, miłości ani nadziei, choć życie jest trudne i codziennie zaskakuje mnie różnymi problemami.
Pracuję nad swoim duchowym rozwojem, zmienił się mój świat wartości: dziś już nie chcę posiadać – chcę być. Chcę być Bożym dzieckiem. Chcę swoim życiem, zachowaniem, czynami świadczyć o Jego miłości i miłosierdziu. Uczę się tego każdego dnia.
Codziennie rano proszę Boga, abym umiała odczytywać Jego wolę wobec mnie, wieczorem dziękuję Mu za okazane łaski, a w czasie rachunku sumienia przepraszam Go za swoje błędy i winy. Do takiego życia uzdalnia mnie częste przystępowanie do sakramentu pokuty i pojednania. A Jezus umacnia mnie, kiedy posilam się Jego Ciałem w częstej Komunii św. Za wszystko chwała Panu!
Ewa
źródło: milujciesie.org.pl