Kiedy byłam w liceum w moim życiu nastąpiły zmiany. Budynek znajdował się naprzeciwko kościoła i tak jak większość uczniów rozpoczynałam każdy nowy dzień od modlitwy w domu Boga, później razem szliśmy na lekcje. Wcześniej jednak godzinę spędzoną na Mszy św. traktowałam jako czas na bujanie w obłokach.
Tak więc rano klękałam w pełnym uczniów kościele, mówiłam Jezusowi „dzień dobry”, prosiłam i dziękowałam. Przede wszystkim jednak po prostu byłam z Nim.
Kiedy zdarzały się dni, których nie mogłam rozpocząć w kościele, jakoś źle się czułam. Czegoś mi brakowało. Te cztery lata liceum były czasem przemyśleń, wątpliwości i poszukiwań.
Pamiętam rekolekcje, które prowadził młody ksiądz, zafascynowany świętą Tereską od Dzieciątka Jezus. Zaprzyjaźnione zakonnice zrobiły nawet dla niego przedstawienie obrazujące życie tej niesamowitej świętej.
Największym przeżyciem tamtego czasu była jednak wizyta w Karmelu i rozmowa z siostrami zza krat. Teraz dochodzę do wniosku, że był to jeden z najważniejszych momentów w całym okresie liceum. Od czasu tych właśnie rekolekcji zaczęłam czytać książki religijne, żywoty i dzieła świętych.
W tym momencie mojego fantastycznie zaplanowanego i ułożonego życia pojawiła się choroba. Jestem gitarzystką. Do grania niezbędne są sprawne ręce. Tymczasem zapalenie ścięgien spowodowało totalną niemoc. Nie byłam w stanie utrzymać nawet szklanki.
Problem był o tyle poważny, że działo się to przed wszystkimi najważniejszymi egzaminami (matura, recital kończący szkołę muzyczną, egzaminy wstępne na studia). MÓJ ŚWIAT SIĘ CAŁKOWICIE ZAWALIŁ!
Bóg, którego dopiero zaczęłam poznawać, który miał być wspaniałym, troskliwym, dbającym o mnie Ojcem, pozwolił, by zdarzyło się coś tak okropnego!
Nastąpił czas pytań (wręcz „podręcznikowych”): dlaczego ja?! Od tego pytania niedaleko już do stwierdzeń, że życie nie ma sensu (bo przecież nie wyobrażałam sobie życia bez gitary).
Przestałam słuchać muzyki, chodzić na koncerty. Miewałam nawet myśli samobójcze.
Pamiętam do dziś pewną sytuację. Siedziałam w fotelu użalając się nad sobą i myśląc o bezsensie życia. Prawdę pisząc, zastanawiałam się wtedy, w jaki sposób zakończyć swój żywot. I tak zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, nie wiedziałam kim i gdzie jestem. To było jak powrót z zupełnie innego świata; jak pierwszy w życiu poranek po wiecznych ciemnościach.
Do dziś jestem wdzięczna mojemu Aniołowi Stróżowi za tamto „uśpienie” i niesamowitą pobudkę. Tamtego dnia wszystko zaczęło się powoli zmieniać.
Ostatecznie udało mi się w terminie zdać wszystkie egzaminy (nawet egzamin wstępny do Akademii Muzycznej).
Dziś mogę szczerze powiedzieć, że Choroba, która wydawała mi się czymś strasznym, BYŁA JEDNĄ Z NAJLEPSZYCH RZECZY, KTÓRE MI SIĘ PRZYDARZYŁY. Gdyby nie tamto zapalenie ścięgien, studiowałabym teraz w Warszawie, co, jak się okazuje, nie byłoby dla mnie wcale takie dobre.
Od tamtego czasu wiem, czego chcę, ale pamiętam ciągle o tym, że to, co mnie się wydaje dobre, niekoniecznie musi takie być.
Tylko BÓG WIE, CO JEST DLA NAS NAPRAWDĘ DOBRE!!! Codziennie trzeba się uczyć akceptowania woli Bożej. Nie jest to wcale proste, ale naprawdę WSZYSTKO MA SENS.
Naszym problemem jest tylko to, że zwykle ten sens dostrzegamy za późno i po raz kolejny okazuje się, że tak naprawdę to my wcale nie ufamy Bogu. Szkoda, że tak uporczywie chcemy polegać tylko na sobie…
Na koniec pozwolę sobie podać dwa cytaty, które pomagają mi w trudnych momentach:
„Jedynie gdy będziesz szukał obecności Pana i oddasz ster w Jego ręce, ocalejesz wśród burz i raf życia. Złóż wszystko w ręce Boga. Niechaj twoje myśli, piękne wzloty twojej wyobraźni, twoje szlachetne dążenia, twoja czysta miłość – przechodzą przez Serce Chrystusa” ( św. Josemaria Escrivá de Balaguer).
Gdy św. Piotr próbował chodzić po wodzie
„…przeląkł się. I kiedy począł tonąć, zawołał: Panie ratuj mnie! Natychmiast wyciągnął Jezus rękę i uchwycił go…” (Mt 14,30-31).
Anna B.
źródło: milujciesie.org.pl