News will be here

Doświadczyłem cudu, żyję dzięki Jezusowi – świadectwo

Wszystko zaczęło się od nawrócenia mojej mamy, która wcześniej wierzyła w psychomagię urodzeniową. Sądziła, że tak zabezpiecza się przed wszelkim złem.

Miałem wówczas sześć lat. Kiedy mama się nawróciła, rodzice zaangażowali się we wspólnotę charyzmatyczną.  Wtedy (jako dziecko) różnie postrzegałem tę wspólnotę.  Z jednej strony narzekałem, że znów zajmują mi dom. Czułem się pominięty, bo wciąż były ważniejsze rzeczy. Z drugiej natomiast strony podobało mi się to, że drzwi do naszego domu się nie zamykały. Poznawałem w ten sposób mnóstwo ludzi.

Zmiana szkoły – inny świat
Kiedy miałem osiem lat, przeprowadziliśmy się. Mój brat poszedł do szkoły muzycznej, a ja wylądowałem w pobliskiej podstawówce. Było to dla mnie szokujące doświadczenie. Nigdy wcześniej nie byłem bity, a tutaj dowiedziałem się, że rodzice katują moich kolegów, a ojczymowie gwałcą moje koleżanki. Nie znałem takiego świata.

Pamiętam, jak koleżanka prowokowała księdza podczas katechezy. Dzisiaj wiem, że to nie były żarty. Takie zachowania odzwierciedlały to, co te dzieciaki przeżywały w swoich rodzinnych domach.

Moi koledzy słuchali głównie disco polo. Ja w tym czasie słuchałem muzyki punkowej. W tym czasie poznałem kolegę, który „zainfekował” mnie inną muzyką – techno. Tak zaczął się mój bunt.

Rodzicom to się nie podobało. Wyrzucali mi rzeczy, zdzierali satanistyczne plakaty ze ścian mojego pokoju i niszczyli kasety. Dzisiaj jestem im za to wdzięczny, ale wtedy ich rozmowy ze mną nic nie dawały.

13 lat i narkotyki
W wieku 13 lat zacząłem palić „gandzię” (marihuanę). Uciekałem też z domu, a dwa lata później zniknąłem na dwa miesiące. Wyjechałem do Jarocina. Siedziałem u jakichś narkomanów, którzy sami robili „kompot” i wstrzykiwali go sobie. Rodzicom powiedziałem, że jadę z harcerzami. Widzieli, co się ze mną dzieje, i było to dla nich bardzo trudne.

Zacząłem handlować narkotykami, głównie amfetaminą. To były ogromne ilości.

Dzisiaj mogę z całą świadomością powiedzieć, że wytrychem, takim „otwieraczem” na narkotyki i doznania była właśnie w moim przypadku muzyka. W tym czasie żyłem imprezami. Liczyła się tylko moja przyjemność. Mój czas dzielił się na to, co przed imprezą, w jej trakcie oraz to, co następowało po niej.

Jako 16-latek chodziłem na imprezy dozwolone dla osób od 21. roku życia. Wciągnął mnie świat didżejów. Po każdej imprezie było tzw. after – impreza po imprezie, tylko dla didżejów, vidżejów i tzw. obsługi. Zainteresowałem się wtedy „vidżejką” – czyli wszystkim, co związane było z projektowaniem przestrzeni na imprezie: wystrojem, zapachem i grą ostrych świateł.

Miałem z tego dochód, zabawę i przyjemność, a w zasadzie robiłem w ten sposób straszne spustoszenie w głowach ludzi.
Nieraz w ramach rozliczeń po imprezie dostawałem sporo różnych narkotyków. Rozdawałem też wtedy bardzo duże ich ilości „dobrym znajomym”. Dzisiaj wolę podzielić się z nimi Bożą miłością.

Dziewczyny, z którymi się wiązałem, uprawiały czary i siedziały głęboko w okultyzmie. „Pomagały” mi za pomocą czarów zmieniać moje życie.

Pamiętam, jak miałem z kumplami poważną sprawę sądową, a tu nagle się okazało, że ginęły papiery i sprawa się rozmywała, bo powiedziałem o tym swojej dziewczynie…

Techno i „teki”
Muzyka punkowa zaprowadziła mnie do muzyki technicznej. Jednym z nurtów muzyki technicznej jest hard tekno – cięższa, anarchistyczna odmiana techno. Muzyka ta jest wprost demoniczna.

„Teki” (imprezy hard tekno) organizują ludzie ze środowisk punkowo-anarchistycznych, często w dredach, z tzw. tunelami i z kolczykami w różnych miejscach ciała (piercing). Są to imprezy ewidentnie nastawione na sprzedaż narkotyków. Trwają non stop trzy doby.

Lasy i pola to miejsca, gdzie odbywają się „teki”. Ich celem jest tzw. integracja duchowa, stąd z reguły odbywają się podczas pełni księżyca (tzw. full moon party).

Te terminy nie są przypadkowe. Ludzie, którzy stoją za tymi imprezami, są głęboko związani z szamanizmem, neopogaństwem (kult wicca) oraz satanizmem.

Interesy
Od 16. roku życia zacząłem prowadzić spore interesy z pewną wytwórnią muzyki technicznej. Do tego wyjeżdżałem na Love Parade’y do Berlina.

Muzyka techniczna wtedy ściśle łączyła się ze światem gejowskim, w związku z czym chodziłem na imprezy do klubu gejów.

Co dwa tygodnie z „bracią tęczową”, jak ich wtedy nazywałem, organizowaliśmy przebierane imprezy: techniczne, zamknięte, w klimacie na przykład lat 80., zawsze mocno „okraszone” narkotykami.

Przez pewien czas ubierałem się w specyficzny sposób: chodziłem w kolorowych spodniach z futra, futrzanej kurtce i w kolorowych włosach (tzw. rave).

Na tzw. fazie (nietrzeźwość pod wpływem narkotyków) byłem non stop – całe liceum. Jednorazowo potrafiłem wziąć do 30 tabletek ecstasy na imprezie.

To oczywiście odbijało się na mojej psychice: kilka razy wylądowałem na detoksie, kilka razy też w psychiatryku w wyniku przedawkowań. W szpitalu nauczyłem się palić papierosy.
Śmierć

Oprócz muzyki i narkotyków miałem na szczęście jedno normalne hobby: fotografię. Robienia zdjęć nauczył mnie dziadek.

Około siedmiu lat temu przydarzyło mi się coś niezwykłego. Mieliśmy wtedy sesję fotograficzną stylizowaną na lata 30. XX wieku w muzeum motoryzacji.

Otarcie się o śmierć
Ostatnią fotografię chciałem mieć zrobioną na parapecie z widokiem na uniwersytet. Parapet był śliski, a ja chciałem koniecznie zaszpanować. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem się pobliskiej sieci trakcyjnej.

Dociągnąłem do niej jeszcze stopę i w tym momencie zamknąłem obwód: przez moje ciało przeszło 3500 woltów. Czułem straszne pieczenie i uczucie spadania.

Nastąpił mój zgon
Jednocześnie widziałem Anię, swoją dziewczynę, która rzuciła się na kolana i zaczęła modlić się Koronką do miłosierdzia Bożego.

Widziałem ją już w momencie, kiedy leżałem na torach, na które spadłem kręgosłupem z wysokości prawie sześciu metrów. Nawet gdybym jakimś cudem przeżył porażenie, mój kręgosłup powinien roztrzaskać się na kawałki wskutek upadku.

Widziałem Anię z takiej perspektywy, jakbym był obok niej, a nie tam, na dole.

Kończąc koronkę, Ania zobaczyła SOK-istę idącego z przenośnym AED (automatyczny defibrylator zewnętrzny). Człowiek ten pierwszy raz w życiu używał AED.

Dzięki jego działaniu serce zaczęło mi bić w trybie agonalnym. Zadzwonił też po karetkę, która nie mogła przez 40 minut dojechać, bo brama prowadząca na tory była zespawana.

W międzyczasie Ania zadzwoniła do mojej mamy, mówiąc:
„Gosia, twój syn nie żyje”.

A mama na to:
„Jak to? Panie Boże, przecież tyle dla niego robisz! Chyba nie po to, żeby teraz umarł?!”.

Zawieziono mnie do szpitala, gdzie zostałem wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.

Lekarze zadzwonili do moich rodziców, mówiąc, żeby przygotowali się na mój pogrzeb, by za kilka dni nie było problemów ze znalezieniem miejsca na pochówek. Nie dawali mi żadnych szans. Mówili wprost, że jeśli jakimś cudem przeżyję, to będę „warzywem”.

Rozpoczęła się walka o moje życie. Wielu ludzi za mnie pościło, a znajomi kapłani odprawiali Msze św. w mojej intencji.

W czasie gdy byłem nieobecny na tym świecie, miałem doświadczenie zupełnie pozazmysłowe, nie do opisania w kategoriach naszego myślenia.

To tak, jakbym był niewidomy od urodzenia i nagle otworzył oczy, a ktoś spytałby się mnie, jak to jest widzieć.

W okresie tego tygodnia miałem doświadczenie totalnej Miłości, na którą nie byłem gotowy, bo cały mój wewnętrzny gnój nie pozwalał mi na to. Czułem się jak człowiek, który umierając z głodu, ma przed sobą przepyszny tort, ale nie może po niego sięgnąć, bo jego ręka jest za krótka. Tak to mogę porównać po ludzku.

Po tygodniu stał się cud. Moje wyniki nagle się poprawiły. Lekarze zdecydowali się wybudzić mnie ze śpiączki. Po 10 dniach wypisali mnie ze szpitala, choć sami nie wierzyli w to, co się ze mną dokonało. To przeczyło wszelkim prawom fizyki i medycyny.

Lekarz, będący agnostykiem, któremu poszedłem podziękować, powiedział tak:
„Chłopaku, to cud! Zasadniczo jestem agnostykiem, ale nie dziękuj mi, tylko dziękuj Bogu”.

Droga nawrócenia
Po wyjściu ze szpitala zacząłem żyć w ogromnym lęku – lęku przed śmiercią. To pchnęło mnie do spowiedzi, a w zasadzie do serii spowiedzi u egzorcysty.

Przy kolejnej Pan uwolnił mnie z palenia papierosów. Z narkotykami czekała mnie o wiele dłuższa walka.

Bardzo pomaga mi modlitwa za dusze czyśćcowe oraz Koronka do miłosierdzia Bożego. Teraz wiem, że mam wielu sprzymierzeńców i prawdziwych przyjaciół, którzy mnie wspomagają.

Wiem też, że łaska uwolnienia przychodzi i sprawia, że będę kiedyś naprawdę wolny od całej tej przeszłości i brudu, w jakim całymi latami żyłem. Zacząłem doświadczać Bożych darów: radości, szczęścia i pokoju.

Przed swoim nawróceniem, patrząc na przestrzeń wokół siebie, myślałem, jak ją zmienić, by mieszać innym w głowach. Chodziło mi tylko o więcej doznań. Dzisiaj to wszystko – dźwięk, dotyk, zapach, rytuał, gest i obraz – odkrywam podczas Eucharystii.

Wtedy szukałem pokoju serca w szamanizmie oraz duchowości wedyjskiej, gdzie o „gandzi” pisze się jako o darze demona Sziwy dla Ziemi.

Dzisiaj, kiedy walczę z pokusą zapalenia „tylko jednego blanta”, odmawiam brewiarz albo czytam Biblię.

Gdy diabeł wmawia mi, że mam „wiksę religijną” od kilku lat, przykładam słowo Boże do serca i zasypiam z nim.

Przed nawróceniem tysiące razy słyszałem kerygmat – że Bóg mnie kocha, że jestem grzesznikiem i że potrzebuję zawierzyć swoje życie Jezusowi – ale to nic dla mnie nie znaczyło.

Po tym, jak Bóg dał mi nowe życie, pojechałem na rekolekcje, które prowadziła moja mama. Tam klęknąłem przed Najświętszym Sakramentem i powiedziałem:
„Jezu, ja już tego wszystkiego nie ogarniam. Weź Ty mnie ogarnij”.

To był ten najważniejszy moment, gdy naprawdę zaprosiłem Go do swojego życia.

Wcześniej żyłem w nieczystości. Teraz cieszę się czystą relacją z dziewczyną, która bardzo się za mnie modli. Jestem cały czas w drodze i mam tego świadomość.

Dwa razy dziennie rachunek sumienia, Eucharystia i medytacja – to mój sposób na trwanie przy Jezusie.

Mam świadomość, że zły duch wciąż zastawia na mnie pułapki. On nie chce ukraść mi zegarka czy telefonu – on chce ukraść mi życie wieczne. Wiem jednak, że:
„wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13) i że większy jest Ten, który jest we mnie, od tego, który jest w świecie (por. 1 J 4,4b).
Piotr
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *