Chcę podzielić się z Wami łaską, którą otrzymałam od Jezusa. Warto zaufać Bogu!
Pochodzę z niewielkiej miejscowości niedaleko Łodzi. Po skończeniu liceum postanowiłam studiować we Wrocławiu. Nim się obejrzałam, byłam już na V roku. Czerwiec 2001 r., obrona pracy magisterskiej, krótka chwila radości, że się ma wreszcie tego magistra w kieszeni i pytanie – co dalej?
Wiedziałam, że z pracą jest ciężko, szczególnie, gdy nie ma się żadnego doświadczenia. Myślałam jednak, że może mnie się uda, że nie będzie tak źle, jak mówią. Niestety, myliłam się.
Całe wakacje spędziłam na poszukiwaniu pracy – bez skutku. Modliłam się codziennie, jednak powoli zaczynałam tracić już nadzieję. We wrześniu wzięłam jeszcze udział w seminarium organizowanym przez Biuro Karier dla absolwentów wyższych uczelni, żeby podnieść choć trochę swoje kwalifikacje.
Ostatecznie jednak zdecydowałam się wrócić do domu, aby tam odbyć staż absolwencki organizowany za pośrednictwem urzędu pracy. Nie miałam zresztą innego wyjścia, ponieważ kończyły mi się pieniądze i wynajem mieszkania.
Nie chciałam wyjeżdżać z Wrocławia. Bałam się, że jeśli raz wyjadę, to już nie uda mi się tu powrócić.
Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że Pan Bóg chciał mnie nauczyć pokory i cierpliwości, a przede wszystkim zaufania. Pokazał mi, że dla Niego nie ma nic niemożliwego, tylko trzeba wierzyć i pozwolić Mu działać.
Po ukończeniu stażu postanowiłam, że jeszcze raz spróbuję poszukać pracy w mieście moich studiów. Mama sprzeciwiła się temu, mówiąc, że na próżno będę marnować czas i pieniądze.
Byłam jednak zdecydowana. Miałam jakąś cichą nadzieję, że może tym razem mi się uda. Z niewielkimi oszczędnościami przyjechałam w środku zimy do Wrocławia. Szczęśliwie miałam już gdzie zamieszkać.
I znów zaczęło się roznoszenie i wysyłanie kolejnych dokumentów, wciąż bez skutku. Mimo tego, byłam jednak spokojna, wciąż modliłam się do Jezusa Miłosiernego i nie traciłam wiary. Rodzice prosili, żebym wróciła; podobno w naszych rodzinnych stronach szykował się etat.
Trochę już zrezygnowana usiadłam przed komputerem, spojrzałam jeszcze na obraz Jezusa Miłosiernego, myśląc sobie, że skoro taka jest wola Boga… – i napisałam jeszcze jedno, ostatnie podanie.
W tej samej chwili zadzwonił telefon; w słuchawce usłyszałam głos mojej koleżanki (poznanej na owym wrześniowym seminarium)
– Cześć Agnieszka! Czy ty nadal szukasz pracy?
Odpowiedziałam, że tak. Ona mi na to, że jest pewna oferta pracy za nieduże pieniądze, ale firma jest pewna. Zostawiła mi numer telefonu. Szybko tam zadzwoniłam.
Obiecałam Jezusowi, że jeśli dostanę tę pracę, napiszę o tym świadectwo. I Pan Bóg mnie wysłuchał – oto ono. Tydzień później zaczęłam swoją pierwszą pracę! Bogu niech będą dzięki!
Wdzięczna za okazaną łaskę
Agnieszka