Moja mama jak mówi, jest „niepraktykująca”, ojciec z religii wyjmuje to, co mu pasuje do jego własnej filozofii. Moi rodzice bywali w Kościele przeważnie tylko na ślubach, chrzcinach i pogrzebach. Ja też zostałem ochrzczony.
Moje dzieciństwo
Gdy miałem zaledwie kilka lat, w mojej rodzinie działo się już bardzo źle. Ojciec nadużywał alkoholu. Wpadł w długi i stracił swoją firmę. Niestety, zamiast otrzeźwieć i wziąć się w garść, popadł w jeszcze większe pijaństwo. Mama zareagowała na to w sposób najgorszy z możliwych: złością, płaczem, histerycznym krzykiem. Codziennie słuchałem kłótni, awantur, wyzwisk, trzasku rozbijanych o ścianę przedmiotów…
Zawsze byłem dzieckiem nieśmiałym i zalęknionym. Ucieczką stała się więc dla mnie moja bujna wyobraźnia. Zamknąłem się w swoim własnym świecie, a moim najlepszym „przyjacielem” stał się telewizor.
Nowością była wtedy telewizja kablowa. Kilkadziesiąt kanałów, a w nich kreskówki od rana do nocy. Bajki pełne bezsensownej przemocy – przeważnie uczące niechrześcijańskich wzorców, wartości i postaw.
Miałem telewizor w swoim pokoju, więc włączałem go, kiedy chciałem, i oglądałem, co chciałem. Pewnej nocy trafiłem na pornografię. Poczułem lęk i wstyd, ale jednocześnie podniecenie.
Później, zwłaszcza w chwilach stresu, myślałem, żeby zobaczyć to znowu. W nocy włączałem telewizor i szukałem obrazów, które wywołają u mnie pobudzenie. Szybko wpadłem w nałóg onanizmu…
U Pierwszej Komunii Świętej byłem, z tym że nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Kazali być, to byłem. Podobnie rzecz miała się z bierzmowaniem. O bierzmowaniu wiedziałem tylko tyle, że jest potrzebne do tego, żeby ksiądz udzielił ślubu kościelnego.
Na katechezie ksiądz mówił hermetycznym językiem, pełnym specyficznych zwrotów, które dla niepraktykujących są absolutnie niezrozumiałe. Takie słowa, jak: łaska, miłosierdzie, świętość, dziewictwo, błogosławieństwo, w języku laików nie istnieją bądź mają wydźwięk pejoratywny.
Dla 15-latka, który nie chodzi co niedzielę do kościoła, wywody katechety to jak dla spawacza fizyka kwantowa. Zero „kumacji”.
Ponadto myślałem sobie:
„Po co mi ślub w kościele? Tyle par żyje bez ślubu i niczym się nie różnią od tych po ślubie”.
Do sakramentu bierzmowania przystąpiłem świętokradzko. Na spowiedzi nie wyznałem grzechu masturbacji i oglądania pornografii. Nie wyznałem, bo to był już u mnie nałóg, a ja wcale nie chciałem z nim zrywać. I wtedy zaczęły się moje problemy.
Szatan złapał mnie na smycz
Zapragnąłem poczuć, jak to jest na żywo z dziewczyną, i szukałem okazji, aby to pragnienie zrealizować. Jednocześnie miałem ogromny problem z nawiązywaniem kontaktów, co dodatkowo potęgowało moją frustrację.
Zacząłem pić, palić, wagarować, uciekać z domu. Przystałem do subkultury punków. Nosiłem irokeza i glany, słuchałem ostrej, szalonej muzyki. Wymykałem się z domu, żeby jeździć na koncerty.
Oazą wolności wydawał mi się wówczas Przystanek Woodstock. Byłem tam w sumie dziewięć razy. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, jak wiele zagrożeń duchowych (i nie tylko duchowych) czyha tam na nieświadomych niczego nastolatków.
Na pewnym etapie gorliwie wierzyłem w anarchizm. Byłem przekonany, że świat można zmienić na lepsze poprzez rewolucję. Własnymi siłami, bez Boga. I że Kościół katolicki jest główną ku temu przeszkodą.
Nienawidziłem Kościoła. Dopuszczałem się bluźnierstw i profanacji. Znieważałem symbole religijne, miejsca i przedmioty poświęcone. Ubliżałem księżom i zakonnicom, szydziłem z Jana Pawła II…
Nie było dla mnie żadnych świętości. Dokuczałem wartościowym, młodym ludziom z ruchu oazowego, którzy próbowali mi pomóc. Szydziłem z ich wiary. Wyśmiewałem to, że się za mnie modlą.
Gdy skończyłem 18 lat, rzuciłem szkołę i wyniosłem się z domu. Nie utrzymywałem żadnych kontaktów z rodziną przez następne osiem lat. I nawet nie rozumiałem, jak bardzo krzywdzę swoich krewnych.
Żyłem na ulicy jak włóczęga. Jeździłem po Polsce pociągami na gapę. Piłem, co się dało. Codziennie się upijałem. Żebrałem i kradłem, żeby mieć pieniądze na używki…
Po dwóch latach takiego życia stałem się totalnym żulem… Śmierdzący, zarośnięty, brudny, zawszawiony…
Po pewnym czasie stwierdziłem, że już dłużej tak nie chcę, że przestaję pić. Udało mi się przerwać ciąg. Nie chodziłem tam, gdzie przebywali znajomi pijacy.
Poznałem nowe towarzystwo, nałogowo zażywające amfetaminę. Oczywiście wpadłem w to. Potrafiłem nie spać i nie jeść siedem-osiem dni z rzędu…
Którejś nocy po takim maratonie poczułem, że ktoś jest obok mnie. Poczułem obecność kogoś bardzo złego. To był demon. Niewidzialna istota złapała mnie za gardło i zaczęła mnie dusić. Czułem, że umieram, że zapadam się w ciemność… Demon zabierał mnie do piekła.
Pierwszy raz w życiu zacząłem się wtedy modlić:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”.
Pamiętałem to jeszcze z dzieciństwa. Bardzo chciałem, żeby Bóg był. Wcześniej mówiłem, że Go nie ma, że to kłamstwo, legenda, bajka. A teraz bardzo chciałem, żeby był. I był! Kiedy wypowiedziałem słowa:
„ale nas zbaw ode Złego. Amen”,
demon puścił mnie i zniknął. Byłem przerażony, ale żywy. Oślepił mnie błysk światła i usłyszałem głos jak grzmot, dochodzący jednocześnie z każdej strony. Powiedział do mnie:
„Wstań!”.
Pamiętam, że to wydarzyło się w niedzielę, w kwietniu 2006 roku. Była to Niedziela Miłosierdzia Bożego… Tej nocy przestałem ćpać. Nigdy więcej nie „przygrzałem”. Znowu zapragnąłem zmienić swoje życie.
Zacząłem szukać Boga
Chciałem wiedzieć, kim On jest i dlaczego uratowała mnie Jego osobista interwencja. Przecież zasługiwałem na piekło.
Niestety, zwodzony przez złego ducha szukałem Boga wszędzie, tylko nie w Kościele.
Niedługo potem poznałem pewną dziewczynę. Oszalałem na jej punkcie. Owładnęła mną zwierzęca żądza. Szantażem emocjonalnym zmusiłem ją do współżycia. Odebrałem jej dziewictwo.
To dla mnie jeden z największych wyrzutów sumienia – do dzisiaj strasznie mnie to boli – i niestety zawsze będzie…
Po pewnym czasie poznałem nową dziewczynę. Uciekła z domu i nie miała gdzie mieszkać. Wziąłem ją do siebie, żeby nie błąkała się po ulicach. Zakochaliśmy się w sobie i żyliśmy na wzór małżeństwa.
Jak się coś buduje na grzechu, to prędzej czy później musi się rozpaść. Nasz związek przetrwał dwa lata. Rozpadł się zresztą głównie z mojej winy.
Ona lubiła wypić, a ja, kiedy za dużo wypiłem, stawałem się strasznie agresywny. Nie panowałem nad sobą. Zachowywałem się jak zwierzę. Przestawałem być sobą, jakby coś przejmowało nade mną kontrolę… Czułem wtedy jakiś rodzaj władzy nad innymi ludźmi, ponieważ okropnie się mnie bali…
Po otrzymaniu Pisma Świętego
Muszę przytoczyć tę historię, bo to jest kolejny cud. Setki razy przechodziłem obok klasztoru Karmelitów Bosych. Brama pomiędzy kościołem a cmentarzem zawsze była zamknięta. Któregoś dnia szedłem podpity, z dziewczyną pod rękę, a brama była otwarta. Stał w niej brat zakonny (a może anioł?). Powiedziałem:
„Pochwalony Jezus Chrystus!”
i zapytałem, czy mógłby podarować mi Pismo Święte, bo bardzo chciałbym je przeczytać, a nie stać mnie na to, żeby je sobie kupić. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu brat odrzekł:
„Poczekaj, zaraz ci przyniosę!”.
Wszedł do budynku i za trzy minuty wrócił z Biblią w ręku. Rozmawialiśmy chwilę. Przyznałem się przed nim, że żyję z dziewczyną bez ślubu i że utrzymujemy się głównie z kradzieży w sklepach.
Opowiedziałem mu też o swoim dawnym spotkaniu z Bogiem, o tym, że wciąż Go szukam i mam przeczucie, że w Piśmie Świętym zawarta jest prawda o Nim, dlatego pragnę je przeczytać. Zakonnik wtedy posmutniał i powiedział:
„Rzeczywiście, powinieneś to przeczytać. Proszę!” – po czym podarował mi księgę.
Pod wpływem lektury Pisma Świętego moje myślenie zaczęło się zmieniać. Obudziło się we mnie sumienie. Stwierdziłem, że nie można tak żyć. Że trzeba to zmienić. Najpierw przestać kraść.
Ale któregoś dnia znowu poszliśmy do sklepu. Niestety, przy próbie kradzieży złapano nas. Przyjechała policja i zabrali nas na komendę. Mnie wypuścili, ale mojej dziewczyny nie.
Dowiedziałem się, że zawieźli ją pod adres jej zameldowania. Pojechałem tam. Otworzył mi jej ojczym.
Okazało się, że, delikatnie mówiąc, wprowadziła mnie w błąd co do swojego wieku: 18. urodziny miała dopiero przed sobą. Udało mi się z nią chwilę porozmawiać. Zszokowany tym wszystkim wróciłem do domu.
Dużo piłem.
Było lato i pojechałem na Przystanek Woodstock. Stałem sobie przy drodze, popijając piwo, a tu drogą idzie ksiądz w purpurze. Biskup. Krzyknąłem: „Pochwalony Jezus Chrystus!”.
Biskup podszedł do mnie, aby porozmawiać. W którymś momencie ułożył ręce nad moją głową i zaczął wzywać Ducha Świętego. Mówił bardzo szybko, natchnionym głosem, z mocą. Mówił, że Duch Święty mnie prowadzi, że Maryja Dziewica zawsze jest przy mnie i że wszyscy aniołowie i święci będą mnie chronić. Przykazał mi też, żebym modlił się na różańcu, bo to będzie moja tarcza.
Na koniec nakreślił na moim czole znak krzyża. Poczułem przyjemną woń olejku. Odniosłem wrażenie, że na palcu biskupa pojawił się olejek, chociaż wcześniej ręce miał zupełnie suche. Osłupiały powiedziałem:
„Ojcze, namaściłeś mnie na wojownika”.
A on odparł: „Tak”.
Jesienią wróciła do mnie moja dziewczyna. Znowu uciekła z domu. Ucieszyłem się, że wróciła, ale nie potrafiliśmy się już porozumieć… Zbyt wiele było rzeczy, które ciężko nam było zapomnieć.
Zbyt wiele zła nagromadziło się przez te dwa lata… A ja nadal nie potrafiłem nie traktować jej instrumentalnie. Nasz dziwny związek skończył się wtedy definitywnie.
Jak już pisałem – coś, co buduje się na grzechu, musi się rozpaść. Więc się rozpadło. Tak samo się skończyło, jak się zaczęło.
Po rozstaniu ze swoją dziewczyną znowu wpadłem w ciąg alkoholowy. Piłem straszliwie. Trzy miesiące w ogóle nie trzeźwiałem, cały czas musiałem być pijany: w dzień i w nocy. A i tak nie mogłem o niej zapomnieć…
1 stycznia 2010 roku stwierdziłem, że mam już dość. Że nie mogę już pić, bo się wykończę…
Nowe życie
Powiesiłem na ścianie obrazek Jezusa Miłosiernego. Padłem na kolana i powiedziałem:
„Jezusie, raz mnie już uratowałeś. Znowu potrzebuję pomocy. Bo ja już nie mogę! Nie wiem, po co żyję. Nie wiem, co mam robić. Nie wiem, kim jestem. Zrób coś! Pomóż mi! Jezu, ufam Tobie!”.
Odstawiłem alkohol. Po kilku dniach stwierdziłem, że palenie bardzo mi szkodzi. Znowu się pomodliłem:
„Panie Jezu, daj mi siłę, żebym zerwał z tym nałogiem”.
Rano wstałem i nie chciało mi się palić. Fizyczne objawy głodu nikotynowego zupełnie znikły. Został mi tylko nawyk sięgania po papierosa z nudów. Z tym musiałem poradzić już sobie sam.
Zmusiłem się wtedy, żeby codziennie uprawiać ćwiczenia fizyczne. Rano gimnastyka, a po południu trening siłowy: sztanga i hantle.
Zacząłem też modlić się regularnie, rano i wieczorem, oraz codziennie czytać Pismo Święte. Przeczytałem je całe – od początku do końca. Potem jeszcze raz sam Nowy Testament. Później cztery ewangelie i Dzieje Apostolskie.
Przestudiowałem to, sprawdzając wszystkie odnośniki i czytając wszystkie objaśnienia. Zrozumiałem, że tym Kościołem założonym osobiście przez Jezusa jest Kościół katolicki. Że tylko Kościół katolicki kontynuuje naukę apostołów. Że tylko tutaj obecny jest Pan Jezus w całej pełni. A jeżeli tutaj jest Pan Jezus, a ja chcę trzymać z Jezusem, to muszę pojednać się z Kościołem i na powrót stać się jego członkiem.
Pomyślałem o spowiedzi. Chciałem przystąpić do spowiedzi świętej czysty, bo wiedziałem, że po tym kroku nie będę już żyć jak dawniej. Że powrót do Kościoła oznacza wyrzeczenie się wszelkiego grzechu.
Ćpanie miałem dawno za sobą. Marihuanę też. Alkohol i papierosy też. Przyszedł czas, żeby zmierzyć się z nieczystością.
Wtedy to właśnie wpadło mi w ręce czasopismo „Miłujcie się!”, a w nim świadectwa seksoholików. Ludzie opisywali w nich, jak pornografia zniszczyła im życie.
Zrozumiałem wówczas, że podobnie jest ze mną. To przez pornografię nie umiałem kochać. To przez pornografię nie ufałem kobietom, bo podświadomie wszystkie uważałem za szmaty. Nie potrafiłem zbudować związku, bo zależało mi tylko na zaspokojeniu seksualnym…
Zdałem sobie sprawę, że przyczyną tego mojego egoizmu jest właśnie pornografia i onanizm uprawiany już od wczesnych lat dziecięcych.
Zgromadziłem na jeden stos wszystkie gazety i filmy porno, jakie miałem w domu. I wrzuciłem to wszystko do pieca. Postanowiłem żyć odtąd w czystości.
Przygotowałem się też wreszcie do spowiedzi, a po długiej walce duchowej wziąłem zeszyt zapisany moimi grzechami i poszedłem do kościoła. Był 19 marca 2012 roku, Wielki Post.
Po odejściu od konfesjonału poczułem się wolny. Pomyślałem, że to dziwne. Całe życie szukałem wolności. Wolność była dla mnie najważniejsza. Zobaczyłem nagle, że to, co oferuje świat, to tylko złudzenie wolności, a tak naprawdę to zniewolenie. Tymczasem Chrystus dał mi wolność prawdziwą: wolność od grzechu, wolność do czynienia dobra.
Przed spowiedzią bałem się, że coś stracę. Tymczasem nic nie straciłem, a bardzo wiele zyskałem. I tak jest zawsze, kiedy słucham głosu sumienia. Ilekroć zaufałem Panu, nigdy się nie zawiodłem. Jezu, ufam Tobie! Jezu, kocham Cię! Amen! Alleluja!
Od czasu tej spowiedzi generalnej gorliwie uczestniczę w praktykach religijnych. Przeważnie jestem na Mszy Świętej częściej niż raz w tygodniu. Na każdej Eucharystii przystępuję do Komunii Świętej, często korzystam z sakramentu pokuty i pojednania.
Dużo się modlę – przede wszystkim na różańcu. Codziennie odmawiam Koronkę do miłosierdzia Bożego. I oczywiście nadal karmię się codziennie słowem Bożym. W każdą środę i w każdy piątek poszczę o chlebie i wodzie w intencji nawrócenia zatwardziałych grzeszników i uwolnienia osób opętanych.
Oczywiście ta moja przemiana nie nastąpiła w jednej chwili. To był proces. Na początku dłuższa modlitwa sprawiała mi ogromne trudności. Na niedzielną Eucharystię szedłem często z obowiązku, żeby nie popełnić grzechu. Teraz zawsze wyruszam na nią z radością.
Im bardziej przybliżam się do Chrystusa, tym bardziej za Nim tęsknię. Marzę o tym, żeby wreszcie spotkać się z Nim w wieczności. To nie znaczy, że ziemskie życie mi się nie podoba. Podoba mi się bardzo, ale teraz to nie ono jest na pierwszym miejscu.
Na pierwszym miejscu w moim życiu teraz zawsze już będzie Chrystus. Moja wiara wciąż wzrasta, dojrzewa, przynosi pierwsze owoce. Widzę, jak Chrystus mnie prowadzi. Ofiarowałem Mu wszystko. Wyrzekłem się wszelkiego grzechu.
Wyznałem, że Jezus jest Panem. I widzę, jak Pan oczyszcza moje serce, leczy moje dawne zranienia, kompleksy i słabości. Duch Święty odnawia we mnie swoje dary. Przywraca mi zdolności, które miałem jako dziecko, a które później zatraciłem. Uświęca mnie z każdym dniem.
Widzę, jak przemienia moje życie, ponieważ oddałem Mu je. Pozwoliłem, aby nim kierował. Poprosiłem, żeby zmieniał je zgodnie ze swoją wolą. I doświadczam wciąż nowych cudów.
Tylko Chrystus daje moc prawdziwą
Zdarzyło się kilkakrotnie, że podczas adoracji Najświętszego Sakramentu Pan napełnił mnie Duchem Świętym. Pozwolił mi na chwilę dotknąć nieba. Poczułem w sobie Jego potęgę. Tylko Chrystus daje moc prawdziwą. Moc z wysoka. Jedyne, czego wtedy pragnąłem, to słuchać Jego rozkazów i wypełniać Jego wolę.
Nie mogłem oderwać wzroku od Przenajświętszej Hostii. Ujrzałem, że to naprawdę jest Ciało Chrystusa. Nie żaden symbol. Nie metafora. Ciało Chrystusa! W sercu poczułem ogień. Ogień ten co jakiś czas powraca i wtedy słyszę w duszy głos Chrystusa. Idę za Nim.
Pan rozpalił we mnie pragnienie niesienia Dobrej Nowiny. Chcę dzielić się tym świadectwem z braćmi, którzy się zagubili. Pragnę, żeby wszyscy ochrzczeni usłyszeli i zrozumieli, co tracą, odchodząc od Kościoła. Chcę mówić światu, że Bóg jest miłością. Pragnę krzyczeć:
„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”,
bo królestwo niebieskie jest blisko, na wyciągnięcie ręki.
„Będziesz miłował Pana, Boga swego […], a bliźniego swego jak siebie samego”.
Jeżeli wszyscy będziemy tego przestrzegać, królestwo Boże stanie się naszą rzeczywistością.
Kochani! Proszę Was, nie popełniajcie moich błędów! Jeżeli macie jakieś problemy, idźcie z nimi do Jezusa. Nie lękajcie się! Jezus żyje! Jezus działa! Jezus zwyciężył!
Jezus przemienia ludzkie serca. Otwórzcie się na Jego Miłość! Oddajcie Mu swoje serce do naprawy! Módlcie się! Zaświadczam własnym życiem, że prędzej czy później dostrzeżecie zbawienne skutki modlitwy. Zauważycie, że żywy Bóg realnie działa w Waszym życiu.
Pozwólcie Mu działać.
A tych spośród Was, którzy żyją w czystości i doświadczają Bożej Miłości na co dzień, proszę – rozpowszechniajcie to świadectwo. Przekazujcie je tym, którzy oddalają się od Miłości, tym, którzy powoli zapadają się w otchłań. Niech przeczytają. Niech zrozumieją, że to, co oferuje świat, jest przereklamowane. Nic niewarte.
Nie dajcie się nabrać! Prawdziwą wolność, prawdziwą radość, prawdziwe szczęście, prawdziwą miłość może zapewnić tylko Bóg.
Adrian
źródlo: milujciesie.org.pl