Przekonaliśmy się o tym wraz z mężem, że życie w jedności z Bogiem jest piękniejsze i zdecydowanie ciekawsze niż życie bez relacji z Jezusem. Stało się to w momencie, gdy po różnych życiowych zakrętach postanowiliśmy wszystko postawić na jedną kartę, czyli zerwać z grzechem i marazmem oraz zawierzyć się całkowicie Panu Jezusowi i Matce Bożej.
Zanim trafiłam do Ruchu Czystych Serc, żyłam tak jak większość młodych ludzi, czyli studiowałam, pracowałam, imprezowałam, w poszukiwaniu prawdziwej miłości, wchodziłam w związki z różnymi chłopakami. Wszystkie relacje, jakie w tamtym okresie budowałam, były powierzchowne, a w wyniku rozmaitych prób i konfrontacji kończyły się fiaskiem.
W głębi serca zawsze marzyłam o związku opartym na szacunku, czystości, cierpliwości i wierze, czego też nie ukrywałam przed swoimi sympatiami. Jednak pomimo początkowego zachwytu tymi wartościami na dłuższą metę żaden z moim ówczesnych chłopaków nie był w stanie nimi żyć. Pewnego razu poznałam chłopca, który zakochał się we mnie tak bardzo, że pomimo braku fundamentów wiary wyniesionych z domu, zapragnął budować ze mną związek oparty na chrześcijańskich wartościach.
Byliśmy bardzo w sobie zakochani i szczęśliwi, a po mniej więcej roku mój chłopak oświadczył mi się i zaczęliśmy wspólnie planować ślub. Jednak od momentu naszych zaręczyn wszystko zaczęło się między nami psuć; coraz częściej pojawiały się konflikty i dyskusje na temat sensu czystości przedmałżeńskiej.
Im bliżej było ślubu, tym bardziej mój narzeczony stawał się chwiejny, nerwowy i natarczywy. Wreszcie w szczerej rozmowie przyznał mi się, że jego znajomi i rodzina śmieją się z niego, a jeszcze bardziej ze mnie, że zachowujemy jakieś średniowieczne, śmieszne zasady. Przekonywali go wręcz, że bez „wypróbowania się” przed ślubem związek małżeński nie ma sensu…
Czułam się wtedy jakbym była między młotem a kowadłem… Do ślubu pozostało tylko kilka miesięcy, więc nie chciałam rezygnować ze swoich zasad, skoro tak długo już wytrwaliśmy. Jednak napór środowiska na mojego narzeczonego w połączeniu z licznymi pokusami powodował, że zamiast się do siebie przybliżać duchowo w tym ważnym dla nas czasie, coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy…
Wkrótce zaczęły do mnie dochodzić wiadomości o tym, że mój narzeczony jest widywany w towarzystwie innej dziewczyny. Kochałam go jednak na tyle mocno, że pomimo złych przeczuć, które piętrzyły się w moim sercu, nie umiałam tego związku zakończyć.
Właśnie wtedy poczułam się całkowicie słaba, bezradna i postanowiłam wszystko złożyć w ręce dobrego Boga. Poszłam do pustego kościoła i klęcząc przed ołtarzem, poprosiłam Go, aby zrobił coś w tej sprawie, jeśli chce, żebym spędziła życie ze swoim narzeczonym, a jeśli nie, to niech to zakończy, bo ja sama nie mam siły tego zrobić…
Pan Bóg zadziałał wtedy z taką mocą i prędkością, jakby cały czas tylko czekał na mój znak, że może ruszyć do akcji: w ciągu dwóch dni nasz związek rozpadł się doszczętnie… Było to na miesiąc przed ślubem, więc moja rodzina musiała zająć się odwołaniem całej ceremonii i wesela.
Ja byłam w tak dużym szoku i smutku, że nie potrafiłabym nawet zadzwonić, żeby cokolwiek w tej sprawie załatwić. Niesamowite jednak było to, że mimo doświadczenia tak wielkiego bólu i rozczarowania czułam wtedy przy sobie obecność Pana Jezusa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Uczucie to oraz łaska Boża pomogły mi unieść cały ciężar tamtego doświadczenia. Niezwykle terapeutyczna okazała się też dla mnie modlitwa w intencji nawrócenia i błogosławieństwa dla mojego byłego narzeczonego i jego rodziny, choć było to niewyobrażalnie trudne, to taka modlitwa dawała mi wiele pokoju serca.
Zdałam się na Pana Jezusa.
Postanowiłam też, że od tej pory nie będę sama sobie szukać męża, ale zdam się na Pana Boga, żeby to On doprowadził do spotkania z człowiekiem, którego dla mnie przeznaczył. W tej intencji 2 sierpnia 2012 r. wyruszyłam na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy.
Nie wiedzieć czemu w mojej głowie ciągle pojawiała się wówczas myśl, że idę się modlić za nawrócenie swojego przyszłego męża (może podświadomie dalej myślałam, że będzie nim mój były narzeczony…).
Osiem dni trudu i bólu przy każdym stawianym kroku wzbudziło we mnie pytanie: kim jest ten mój przyszły mąż, że tak wielkiej ofiary potrzebuje, żeby się nawrócić? Po powrocie z pielgrzymki regularnie się modliłam. Zmówiłam też w tej intencji Nowennę pompejańską.
W 2014 r. zaczęłam chodzić na spotkania wrocławskiego Ruchu Czystych Serc – poznałam tam wielu nowych ludzi, którzy byli radośni, łagodni, ale też inteligentni i z poczuciem humoru, a co najważniejsze, podzielali te same wartości co ja.
Nawiązałam tam wiele przyjaźni, które trwają do dziś. Tak rozpoczął się wspaniały okres w moim życiu – życie w relacji z żywym Panem Bogiem, który odpowiada na pytania, otacza opieką, wychowuje i obdarza wieloma łaskami.
Prosiłam o znak
Kiedy w moim życiu zaczęli się pojawiać mężczyźni wyraźnie mną zainteresowani, bojąc się, że znowu źle wybiorę, poprosiłam Pana Boga o znak: jeśli jest wśród nich mój przyszły mąż, to niech przyjdzie na najbliższe spotkanie ze mną w niebieskiej koszulce.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy przypadkowo wpadłam na ulicy na kolegę z RCS, który miał na sobie koszulkę w takim kolorze… Ucieszyłam się z jednej strony, bo bardzo mi się podobał ten chłopak i od początku znajomości świetnie się rozumieliśmy, ale nie byłam pewna, czy to na pewno ten, bo nie widziałam zainteresowania z jego strony.
W trakcie nabożeństwa różańcowego poprosiłam więc Boga o jeszcze jeden znak, tym razem bardziej dosadny: „Panie Boże, jeśli to naprawdę Łukasz, to niech on przyjdzie tu do kościoła w trakcie mojej modlitwy”. Po skończonym różańcu obróciłam się w stronę wyjścia i zobaczyłam za sobą Łukasza! Nie wiem, co bardziej mnie zszokowało – to, że naprawdę on jest mi przeznaczony, czy to, że Pan Bóg zadziałał tak szybko…
Matka Boża o nim nie zapomniała
Dziś wiem, że Łukasz też dwukrotnie prosił Pana Boga o znak i dwukrotnie go otrzymał. Jednak przełomem w naszych relacjach okazała się rozmowa, w trakcie której Łukasz opowiadał mi i innym znajomym swoją historię nawrócenia.
Mówił o tym, że jako dziecko był blisko Pana Boga i cieszył się szczególną opieką Matki Bożej, u której jego mama wyprosiła łaskę potomstwa po sześciu latach bezskutecznych starań o dziecko. Lekarz prowadzący ciążę nakłaniał jego mamę do aborcji, bo istniało ryzyko, że syn urodzi się niepełnosprawny, jednak usilne modlitwy rodziców zostały wysłuchane i chłopiec urodził się zdrowy.
Pomimo głębokiej wiary w okresie dzieciństwa Łukasz po bierzmowaniu odszedł od Boga, kiedy to w życiu jego rodziny zdarzyło się wiele przykrych sytuacji w krótkim czasie.
Zaczęło się od bardzo poważnego wypadku rodziców (przybyłe na miejsce wypadku służby orzekły, że jest wielkim cudem, że nikt nie zginął w zderzeniu z rozpędzonym tirem).
Następnie mama Łukasza zapadła na rzadką chorobę kardiologiczną. Potrzebna była operacja, na którą rodziny nie było stać. Po długich poszukiwaniach rozwiązania rodzina i przyjaciele pomogli w zbiórce pieniędzy na zabieg chirurgiczny.
Niedługo potem sam Łukasz zachorował na złośliwy nowotwór z przerzutami na całym ciele. Balansował na granicy życia i śmierci, ale ostatecznie cudem – jak to określili lekarze – udało się go uratować.
Pomimo wielu nadprzyrodzonych interwencji Boga ból, którego Łukasz doświadczył podczas tych zdarzeń, spowodował, że o wszystko zaczął obwiniać właśnie Stwórcę. Chłopak wszedł wtedy w grono znajomych, którzy słuchali muzyki metalowej, nadużywali alkoholu i palili marihuanę. Ostatecznie, kpiąc z wiary katolickiej, zaczęli stopniowo interesować się nurtami satanistycznymi i zatracali się w ogólnie pojętym hedonizmie.
Kiedy Łukasz opowiadał nam na spotkaniach RCS o imprezach i koncertach, w których brał udział, przejmowały nas smutek i niedowierzanie nad ilością zła i zniewag wyrządzonych Panu Bogu i Matce Bożej przez tych ludzi. Wszystko to nie przynosiło im jednak szczęścia…
Niektórzy wskutek narastającej depresji i poczucia bezsensu targnęli się na własne życie, inni zatracili się w nałogach i byli skazani na pomoc rodziny, by móc na co dzień funkcjonować, zaś kilka osób postanowiło wrócić do Pana Boga, szukając ocalenia jak synowie marnotrawni.
Łukasz na skutek grzesznego życia popadł w depresję i beznadzieję. Myślał, że w takiej sytuacji ma dwa wyjścia: albo ze sobą skończyć jak niektórzy jego koledzy, albo wrócić do Pana Boga.
Wybrał powrót do Boga przez Maryję, bo jak sam twierdzi – pamiętał, że Ona często pomagała mu, kiedy był dzieckiem, i wielokrotnie odpowiadała na jego prośby.
Decydującym dniem, kiedy postanowił zerwać ze swoim grzesznym życiem i pójść dalej drogą nawrócenia, była noc 2 sierpnia 2012 r. Kiedy usłyszałam, jak Łukasz wymienił tę datę, spontanicznie powiedziałam, że właśnie wtedy zaczęłam się modlić za swojego przyszłego męża… Popatrzyliśmy wtedy na siebie i w sumie nie trzeba było wypowiadać więcej słów.
Później się okazało, że od samego początku podobałam się Łukaszowi, ale on czuł, że musi się najpierw duchowo umocnić i przepracować naleciałości poprzedniego życia, zanim się ujawni ze swoimi uczuciami i będzie gotowy wejść w związek.
Rodzina Bogiem silna
Wzięliśmy ślub po siedmiu miesiącach znajomości. Nie miałam wątpliwości, że to jest człowiek, z którym mogę założyć piękną, Bogiem silną rodzinę, o której zawsze marzyłam. Nie zawiodłam się…
Z radością przeżyliśmy okres narzeczeństwa w czystości, dzięki czemu lepiej się poznaliśmy, a emocje związane ze współżyciem nie zakłamały nam obrazu drugiej strony.
Nasz związek opiera się na zupełnie innych zasadach niż wszystkie nasze poprzednie relacje – tu nie liczą się nasze egoizmy i „chcenia”, lecz bezinteresowna i wierna miłość.
Od ponad dwóch i pół roku staramy się nie tylko być dla siebie coraz lepszymi małżonkami, ale też troszczymy się nawzajem o swój duchowy rozwój. Kiedy jedno sobie z czymś nie radzi, drugie robi wszystko, żeby wesprzeć współmałżonka.
Ponieważ nie mamy jeszcze dzieci, swój wolny czas w dużej mierze poświęcamy osobom potrzebującym – często pogubionym i nieszczęśliwym – we wrocławskich ośrodkach opieki.
Dzisiaj mamy świadomość, że prawdziwa przygoda naszego życia zaczęła się dopiero wtedy, kiedy powiedzieliśmy Bogu „tak”.
Aldona i Łukasz
źródło:milujciesie.org.pl