Wkrótce skończę 25 lat, akurat wtedy urodzi się moje pierwsze dziecko, którego w ogóle się nie spodziewałam. Po prostu „wpadłam”. Mieszkam w Neapolu od 6 lat. Jak większość dziewczyn z Polski i ja poznałam chłopaka, który potrafił zawrócić mi w głowie. Tak byłam nim oczarowana, zaślepiona, że nic mnie nie obchodziło poza tym, żeby z nim być.
I tak pewnego dnia się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Myślałam, że cały świat wali mi się na głowę. Nie mogłam w to uwierzyć. Pytałam siebie: jak to jest możliwe? Co ja narobiłam? Co ja teraz zrobię?
Nagle świat, na który patrzyłam przez różowe okulary, rozprysnął się, jak mydlana bańka. Czułam ogromny ciężar na swoich ramionach. Wydawało mi się, że to wszystko nie jest na moje siły. Podczas pierwszej wizyty u lekarza spytano mnie, czy chcę usunąć tę ciążę. Moja odpowiedź była zdecydowana – nigdy. Nawet jeżeli wiedziałam, że nie mam najlepszej sytuacji ekonomicznej, bo do tej pory wysyłałam pieniądze mamie, jakżebym mogła pozbawić życia tę malutką, niewinną istotę? Czy potrafiłabym żyć spokojnie, wiedząc, że kiedyś zabiłam własne dziecko? Nigdy! Przede wszystkim Pan Bóg w V przykazaniu mówi: „Nie zabijaj”.
Lekarz jednak nie dawał za wygraną, mówiąc, że gdybym zmieniła zdanie, to mam tyle i tyle czasu na zastanowienie się. Opowiedziałam wszystko swojej dobrej koleżance, która nie miała wątpliwości: „nie ma mowy, musisz usunąć, bo ty sama sobie z dzieckiem nie poradzisz”…
Po tej dyskusji przez kilka dni miałam silne pokusy i już prawie się zdecydowałam na poddanie się aborcji. Dzięki Bogu te straszne myśli minęły, kiedy zaczęłam się modlić, zwierzać się Matce Najświętszej, mówić Jej o moim bólu. Po modlitwie zaczęłam czuć się silniejsza i do mojego serca przychodził pokój.
Nadszedł w końcu dzień, w którym oznajmiłam wszystko swemu chłopakowi. Początkowo myślał, że sobie żartuję z niego, ale kiedy wyciągnęłam z torebki kartkę papieru od lekarza, na której było napisane czarno na białym, w którym jestem tygodniu ciąży, to wtedy zbladł i zdecydowanie powiedział: „musisz usunąć, bo inaczej nie będziemy mieli sobie już nic do powiedzenia”. Tłumaczył, że jest zbyt młody na to, żeby zostać ojcem. Kiedy widział, że nie namówi mnie na dokonanie aborcji, wtedy uciekł się do szantażu, mówiąc, że ma chorego brata, który jest niedorozwinięty, a to może być dziedziczne. Wiedziałam, że chce mnie tylko przestraszyć, ale pomimo wszystko nie dawało mi to spokoju. W moim sercu toczyła się straszna walka: posłuchać go czy nie?…
Na szczęście dzięki znajomemu adwokatowi dowiedziałam się wszystkiego na jego temat. Okazało się, że okłamał mnie w tym, kim jest, co robi i ile ma rodzeństwa. Naprawdę jest jedynakiem, i to na bezrobociu. Po co były te kłamstwa?…
Później zaczęły się telefony od niego. Dzwonił zawsze tylko raz w miesiącu, żeby się dowiedzieć, czy usunęłam albo jak się czuję; mówił, że chce mnie zobaczyć. Ja mu wtedy odpowiadałam, żeby mi dał spokój, żeby więcej do mnie nie dzwonił. Gdyby nie codzienne modlitwy i częste Msze święte, już dawno temu bym się poddała i zdecydowała na aborcję…
Gdy byłam w szóstym miesiącu ciąży, zadzwonił, żeby mnie przeprosić i powiedzieć, jak mnie bardzo kocha, że się zastanowił, że chce być ze mną. Był bardzo przekonujący. Mówił, żebym pomyślała o naszym dziecku. Zapewniał, że się zmienił, obiecywał, że zadzwoni na drugi dzień, żeby się ze mną umówić. A ja na to, że mu nie wierzę i nie ufam! No i miałam rację: nie zadzwonił już nigdy… Za dwa tygodnie będę rodzić i pomimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa i dumna, że nie uległam pokusie, a moje dziecko żyje.
Pracowałam ciężko do ósmego miesiąca ciąży. Moja „dobra koleżanka”, która mi tak bardzo doradzała, żebym usunęła ciążę, odwróciła się ode mnie, mówiąc, że mi zazdrości, że też by chciała mieć dziecko. Tylko dzięki wierze i wytrwałej modlitwie przetrwałam ten niezwykle trudny dla mnie okres. Swojemu byłemu chłopakowi nigdy źle nie życzyłam, miałam tylko żal do niego. Dopiero parę dni temu zrozumiałam, że mogę mu przebaczyć! Jak? Odmawiając Ojcze nasz, zatrzymałam się na słowach: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Skoro Pan Bóg przebaczył mi moje grzechy, za które bardzo żałuję, czemu ja bym nie mogła przebaczyć swojemu „eks”? Nie mam prawa, aby go sądzić, niech to czyni miłosierny Bóg.
Żałuję bardzo, że od samego początku nie myślałam o konsekwencjach współżycia przed ślubem, ale jednego nie żałuję: decyzji, że urodzę moje ukochane dziecko. Zaufałam Bogu i tego nie żałuję. Współczuję tym młodym dziewczynom, które tak jak ja „wpadły” i które niestety usunęły ciążę, i modlę się za nie. Jedyna nadzieja dla nas wszystkich to nieskończone miłosierdzie Boże.
Polka z Neapolu
źródło: milujciesie.org.pl