Co to się dzieje w człowieku, zanim zgrzeszy? Na ile ponosi on odpowiedzialność za to, co go do grzechu doprowadza? Jak zdemaskować pierwsze objawy uleganiu złu? I jak mu się w porę przeciwstawić?
Według nauczycieli życia duchowego z pierwszych wieków, opierających się na osobistym doświadczeniu oraz obserwacji innych osób, historia z pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju nieustannie się ponawia. Każdy z nas posiada raj w postaci własnego serca. I każdy też przeżywa doświadczenie węża, który wnika do serca tylko po to, aby zwodzić. Wąż ten przybiera postać złej myśli:
„Źródło i początek wszelkiego grzechu znajduje się w myślach”
– twierdzili jednogłośnie wczesnochrześcijańscy ojcowie życia wewnętrznego. Porównywali oni serce także do „ziemi obiecanej”, w którą napastnicy wbijają swoje dzidy, czyli złe myśli. Te cielesne, diabelskie i nieczyste myśli nie mogą pochodzić wprost ze serca, albowiem wyszło ono spod ręki samego Boga. Przychodzą więc one do nas z zewnątrz. Ściśle mówiąc, nie są to myśli jako takie, lecz raczej pewne wyobrażenia czy też przedstawienia, z którymi łączy się idea uczynienia jakiegoś zła.
Św. Maksym Wyznawca, wielki teolog i mistyk z przełomu VI i VII w., ilustruje ten stan rzeczy za pomocą przykładów z życia codziennego. Otóż, nasza zdolność myślenia nie jest czymś złym ani sama myśl nie jest zła. Kobieta nie jest złem ani nie jest rzeczą złą myślenie o kobiecie; jednakże wyobrażenie kobiety w umyśle mężczyzny rzadko pozostaje czyste. Pieniądze ani wino nie są złe, jednakże mogą łatwo stać się przyczyną upadku.
Ponieważ złe myśli przychodzą z zewnątrz i nie należą w naturalny sposób do naszej zdolności myślenia, dlatego nie przenikają one do serca inaczej, jak tylko stopniowo i powoli. Ojcowie wyliczają przynajmniej pięć etapów tego procesu:
Najpierw mamy do czynienia z sugestiami. Jest to pierwsze wyobrażenie, pierwsza idea, pierwszy impuls. Oto chciwiec widzi pieniądze i zjawia mu się następująca sugestia: mógłbym przecież je zabrać i schować. Podobnie dzieje się w przypadku wyobrażeń cielesnych. Nie podejmujemy jednak jeszcze żadnej decyzji; po prostu zauważamy, że staje przed nami możliwość popełnienia zła i że ono posiada atrakcyjną postać. Dla ludzi początkujących w życiu duchowym sytuacja ta wielokrotnie staje się dramatem. Nieustannie obwiniają się z powodu posiadania złych myśli. Św. Antoni, (mnich, zmarł w połowie IV w. swej w pustelni nad Morzem Czerwonym) kazał pewnego razu swemu uczniowi wejść na dach i łapać w dłonie wiatr. Jak nie możesz schwycić wiatru, tak samo i nie zapanujesz nad twymi myślami. Chciał go w ten sposób nauczyć, że pierwsze wyobrażenia i sugestie nie powodują winy i jak długo żyjemy, tak długo nie uwolnimy się od nich. Przypominają one komary, które tym bardziej dokuczają, im bardziej próbujemy się od nich opędzić.
Następnie pojawia się rozmowa, albo wewnętrzny dialog. Przypomnijmy sobie opowiadanie z trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju: Ewa wdaje się w rozmowę z wężem. Jeżeli nie przykładamy wagi do pierwszej sugestii, to przeminie ona jak chmury na niebie. Na ogół jednak człowiek pozwala się sprowokować i zaczyna rozmyślać o nasuwającej się idei. Oto przykład: znany nam już chciwiec mówi sobie tak: Gdybym zdobył te pieniądze, to złożyłbym je w banku, lecz zaraz potem koryguje sam siebie: Albo lepiej nie, żeby sprawa nie wyszła na jaw. Jest on niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, ale ta sprawa z pieniędzmi chodzi mu po głowie cały dzień. Podobnie w przypadku kogoś, kto wpada w gniew: długo nie myśli on o niczym innym, jak tylko o tym, kto przyprawił go o wściekłość. Wyobraża sobie, że jak go złapie, to mu wleje, albo przynajmniej nie pożałuje paru przykrych słów. Nagle, w swych myślach, wielkodusznie wszystko mu przebacza, lecz za chwilę znowu się unosi. Zapomina o tym wszystkim nie wcześniej, jak dopiero po dłuższym czasie. Na czym polega wina za tego rodzaju wewnętrzne dyskusje? Ten, kto nie podjął żadnej złej decyzji, nie zgrzeszył. Lecz ileż czasu, ile wewnętrznej energii zmarnował na te wewnętrzne dialogi, zupełnie bezsensowne i nieużyteczne?
Czas na walkę duchową. Kiedy dana myśl zadomowiła się w sercu w wyniku długotrwałej dyskusji, to już nie łatwo się z nią rozstać. Człowiek zmysłowy posiada wyobraźnię tak bardzo podatną na nieczyste myśli, że nie daje rady się od nich uwolnić. Lecz może jeszcze odmówić im wewnętrznej zgody; może i powinien wyjść zwycięsko, choć za wielką cenę. Musi walczyć.
Dalszym krokiem jest wewnętrzne przyzwolenie. Kto przegrał ze złymi myślami, ten przy pierwszej sprzyjającej okazji wprowadzi je w czyn. Na tym etapie popełnia się grzech we właściwym znaczeniu tego słowa. I nawet wtedy, gdy z rożnych przyczyn nie doszło do aktu, to jednak grzech pozostaje. W teologii mówi się wtedy o grzechu w myśli, choć w istocie rzeczy idzie tutaj o namiętność. Kto często ulega złym myślom, ten staje się coraz słabszy wewnętrznie. Rośnie w nim skłonność do złego, która w końcu przybiera takie wielkie rozmiary, że trudno jej się oprzeć. Namiętność sprawia, że człowiek staje się niewolnikiem zła.
Do grzechu dochodzi dopiero w piątym stadium, czyli na etapie wewnętrznego przyzwolenia. Jak długo dyskutujemy ze złą myślą, tak długo nie ma jeszcze grzechu. Nie popełniamy go także, będąc na etapie walki duchowej. Jednak na tej wewnętrznej dyskusji straciliśmy wiele czasu i duchowej energii.
Szczęśliwy taki człowiek, który w porę potrafi zapanować nad złymi myślami. Lecz jak tego dokonać?
Mnich Ewagriusz, żyjący w IV w., napisał traktat „O rozpoznawaniu namiętności i myśli”. Zawarł w tym dziele wiele fragmentów z Pisma św., które zaleca powtarzać w momencie ataku ze strony złych myśli. Tak właśnie postępował Jezus, kiedy kuszony był przez Złego: jednym słowem odrzucił diabelską propozycję zaniechania postu na pustyni:
„Człowiek nie żyje samym chlebem, lecz każdym słowem, jakie wychodzi z ust Boga” (Mt 4, 4).
W taki sam sposób pokonał pokusę ziemskiego panowania:
„Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4, 10).
Mnisi uczyli się tych słów na pamięć, aby mieć je zawsze w zanadrzu w chwili pokusy. A niekiedy wymawiali tylko imię Jezus, które „wprawia wszystkie demony w ucieczkę” – jak sami wielokrotnie się przekonywali.
Przywołanie z wiarą imienia Zbawiciela stanowi środek na wszelkiego rodzaju złe myśli. Umiejętność opierania się złym myślom zwie się także duchową trzeźwością lub po prostu uwagą. Każdy akt prawdziwie ludzki domaga się pełnej świadomości; im bardziej świadomość jest przyćmiona, tym łatwiej człowiek staje się ofiarą fałszywych i złych wyobrażeń.
Nawet w szkole sukces w nauczaniu zależy od uwagi ucznia. Tymczasem, stanem szczególnej uwagi jest modlitwa. Ojcowie posługiwali się grą słów, której nie da się dosłownie przetłumaczyć na nasz język. Otóż, po grecku uwaga to prosoché, natomiast modlitwa – proseuché. Chcieli przez to powiedzieć, że ta pierwsza rzeczywistość rodzi drugą. W liturgii bizantyjskiej, każdy uroczysty moment rozpoczyna się śpiewanym przez diakona wezwaniem: Prosoché – bądźcie uważni!
A zatem wszyscy ci, którzy szukają pokoju wewnętrznego, nie mogą być pacyfistami. Dla doświadczonych mistrzów życia wewnętrznego nie ma innego pokoju, jak tylko ten, który płynie z nieustannej walki. Asceta jest atletą; jego moc wzrasta nie inaczej, jak tylko w miarę przeciwstawiania się duchowemu nieprzyjacielowi.
źródło: milujciesie.org.pl