Jesteśmy młodym małżeństwem, i jak wszyscy ludzie rozpoczynający życie we dwoje, marzyliśmy o wspólnym szczęściu – oczywiście o stworzeniu rodziny i posiadaniu dzieci, którym bylibyśmy w stanie zapewnić odpowiednie wychowanie, szczęśliwe dzieciństwo oraz godziwy byt materialny.
Uważaliśmy, że na pewno nam się to uda i nawet nie przypuszczaliśmy, że cokolwiek może stanąć na przeszkodzie w realizacji tych marzeń. Byliśmy wtedy dość daleko od Boga, choć uważaliśmy się za dobrych chrześcijan. Nasza wiara, która ograniczała się do uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. i wieczornej modlitwy wkrótce została wystawiona na próbę, a Bóg tak pokierował naszym życiem, by doprowadzić do jej umocnienia.
Szybko okazało się, że nasze marzenia mogą się nie ziścić. Mijały kolejne miesiące, a my zaczęliśmy powoli wątpić w to, że upragnione potomstwo pojawi się na świecie, że stworzymy rodzinę. Dał o sobie znać strach, potem bunt i frustracja – dlaczego ten problem miałby spotkać właśnie nas? – potem wizyty u lekarzy specjalistów oraz badania diagnostyczne.
Wszystko to potęgowało stres oraz pogłębiało rozpacz. U żony pojawiła się depresja polegająca między innymi na tym, że nie potrafiła odwiedzać znajomych posiadających potomstwo, nie mogła uczestniczyć we Mszy św. dla dzieci, widok dziecka wywoływał u niej płacz. Często potrafiła tkwić w takim stanie całymi wieczorami, a poprawy nastroju trwały bardzo krótko, po czym znów powracała rozpacz.
Wtedy też dowiedzieliśmy się od znajomej o Wieczernikach Modlitewnych „Królowej Pokoju” w Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach i – z ogromnym dystansem – postanowiliśmy uczestniczyć w jednym z nich. Jak się okazało, doświadczenie to stało się dla nas wielkim duchowym przeżyciem i punktem zwrotnym w naszym małżeństwie. Przyjęliśmy szkaplerz i oddaliśmy się opiece Maryi. Zrozumieliśmy, że z naszym problemem nie jesteśmy sami, że zawsze możemy liczyć na Miłosiernego Boga, który pragnie tylko naszego zaufania i wiary, który powiedział „proście a otrzymacie”.
Zaczęliśmy się modlić codziennie i – co wcześniej się nie zdarzało – razem. Poprzez wspólną modlitwę zbliżyliśmy się do Boga i do siebie, w naszych sercach zagościł pokój i nie dochodziło już do nieporozumień między nami. Ofiarowywaliśmy również Msze św. błagalne w naszej intencji. Na pewno duże znaczenie miała też modlitwa naszych znajomych, którzy wstawiali się do Boga za nami, prosząc o nadzieję, wytrwałość i zaufanie.
Kolejne wyjazdy do Obór umacniały nas w wierze. Bóg zasiał w naszych sercach ziarno nadziei i realizował swój plan wobec nas. Dlatego też nie od razu dostaliśmy to, o co prosiliśmy – wydarzenia najbliższych miesięcy miały najpierw posłużyć pogłębieniu ducha wiary. W tym czasie spadł na nas straszny cios. Badania wykazały, że szanse na poczęcie dziecka teraz równają się zeru. Potrzeba co najmniej roku, dwóch, a nawet kilku lat leczenia – mówili lekarze i dodawali, że nawet po tym czasie nie dają gwarancji sukcesu. Jak bardzo bolesne były te słowa, mogą chyba zrozumieć tylko te małżeństwa, które doświadczyły podobnego problemu. Znów pojawiła się rozpacz, bunt i pytanie – czym zasłużyliśmy sobie na ten krzyż?
Jednak Bóg Ojciec nie kazał tym razem długo czekać – radosna i zaskakująca okazała się niebawem wiadomość, że będziemy mieli dziecko. To, co z medycznego punktu widzenia było niemożliwe, stało się realne, bo dla Boga nie ma nic niemożliwego. Lekarz prowadzący stwierdził, że to poczęcie jest dla niego niewytłumaczalne i że nie daje szans na utrzymanie ciąży. Wytłumaczył nam też, że w kontekście wyników badań prawdopodobieństwo poronienia lub urodzenia dziecka chorego jest bardzo wysokie. Przypisał leki podtrzymujące ciążę i zlecił kolejne badania.
Wiedzieliśmy, że nie jest to potrzebne, my modliliśmy się o cud poczęcia i dostąpiliśmy go. Niestety, w niedługim czasie podczas rutynowych badań krwi wykryto u żony chorobę, która mogła wywołać u dziecka wady rozwojowe, a nawet śmierć płodu. Dla pewności powtórzono badanie, niestety, na wynik trzeba było czekać trzy tygodnie. Był to dla nas czas wielkiej próby. Szatan podsuwał bluźniercze myśli:
„Czy ten dobry Bóg was nie zawiódł? Może i będziecie mieli dziecko, ale na pewno kalekie”.
Oboje byliśmy nękani, ale nie dawaliśmy za wygraną – posłuchaliśmy poleceń Matki Bożej, która objawia się w Medugorje i odmawialiśmy codziennie wspólny różaniec, czytaliśmy Słowo Boże, podjąłem post (żona będąc w odmiennym stanie nie mogła pościć) o chlebie i wodzie w środy i piątki. Dzięki temu przezwyciężyliśmy złe myśli i otrzymaliśmy łaskę wiary, że będzie dobrze. Tak też i było. Wynik drugiego badania wykazał, że dziecko rozwija się prawidłowo.
Nasza córeczka po dziewięciu miesiącach szczęśliwie urodziła się.
Jesteśmy przekonani, że nasze maleństwo jest dziełem cudownego poczęcia, do którego tylko Bóg mógł dopuścić, bowiem według ludzkiej nauki było ono niemożliwe.
Dzisiaj dziękujemy dobremu Bogu za wspaniały dar, którym nas obdarzył. Nasza córeczka ma niecałe trzy miesiące, jest zdrowa i wspaniale się rozwija. Wierzymy, że Matka Boska Oborska, do której modliliśmy się nieustannie o wstawiennictwo, była naszą Orędowniczką u Boga. Łaskę, która spłynęła na nas zawdzięczamy Jej Macierzyńskiej Opiece. Pragniemy wspierać tym świadectwem rodziny, które nie mają nadziei na potomstwo. Zaufajcie Panu, dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych!
Małżeństwo z Siedlec
źródło: milujciesie.org.pl