News will be here

Dlaczego Kościół jest oskarżany o budowanie państwa wyznaniowego?cz. III

Rewolucja francuska nie tylko walczyła z Kościołem i z chrześcijańską wizją państwa, ale ustanowiła nową, „świecką religię”. W Europie mamy do czynienia z powrotem dawnego Bizancjum.
Przed wiekami cesarze bizantyjscy uważali się za „biskupów zewnętrznych” i czuli się uprawnieni do ustanowienia całkowitej dominacji władzy świeckiej nad Kościołem.

Po rewolucji francuskiej w rolę nowych „cesarzy bizantyjskich” sprawnie weszli zachodnioeuropejscy liberałowie. Pod ich dyktando, począwszy od drugiej połowy XIX wieku, toczyły się w Europie – od Prus po Portugalię – „wojny o kulturę” (kulturkampfy), będące de facto narzucaną odgórnie laicyzacją.

Nie działał tutaj żaden „obiektywny duch dziejów” czy „wyzwania nowych czasów”, ale konkretne rządy opracowujące projekty konkretnych antykościelnych ustaw uchwalanych przez całkiem konkretne (zdominowane przez liberałów) większości parlamentarne.

Dziewiętnastowiecznym liberałom (podobnie jak ich współczesnym odpowiednikom) wcale nie chodziło o wolność. Bo to w praktyce oznaczałoby konieczność pogodzenia się z wolnością katolickich rodziców do kształcenia swoich dzieci w szkołach prowadzonych przez znienawidzone przez nich (liberałów) zakony.

To by oznaczało, że należy uszanować wolność obywatela wyznania katolickiego, który „ma kaprys” wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego – zakonu, który we wszystkich krajach przechodzących przez kolejne fazy „wojen o kulturę” był objęty najostrzejszymi represjami – z całkowitą banicją włącznie.

To by wreszcie oznaczało konieczność uznania wolności katolików do testamentalnego dysponowania własnym majątkiem, tego zaś liberałowie forsujący wszędzie ustawy o konfiskacie majątków kościelnych (pochodzących przecież w zdecydowanej większości z takich właśnie darowizn) nie byli w stanie uznać.

Nie o wolność więc chodziło liberalnym autorom dziewiętnastowiecznych kulturkampfów w Europie, ale o postęp. Swoiście rozumiany postęp. Identyfikowany przede wszystkim z całkowitym wypchnięciem sfery sacrum z szeroko pojętej sfery publicznej (edukacji, polityki, urzędów).

Narzędziem zaprowadzania tak rozumianego postępu, który przybrał w ten sposób nowy kształt „świeckiej religii”, w oczach liberalnych propagatorów „wojen o kulturę”, było państwo.

Oczywiście jeśli państwo miało spełnić ten warunek, musiało być rządzone przez „odpowiednich” ludzi – czyli liberałów rozmaitych odcieni, dysponujących jawnymi (prasa) i tajnymi (masoneria) środkami wspierającymi ich politykę.

Nowoczesna wersja państwa wyznaniowego
Takie państwo miało z pomocą ustawodawstwa wyjątkowego, policji, a gdy trzeba, oddziałów wojska, żelazną ręką zaprowadzać „postęp”. W praktyce zaś chodziło, powtórzmy to wyraźnie, o zaprowadzanie nowej wersji „świeckiej religii”, czyli wojującego laicyzmu.

W tym kontekście można powiedzieć, że w czasie różnych europejskich kulturkampfów chodziło nie tylko o walkę z Kościołem katolickim.

Usunięcie wpływów katolickich ze sfery publicznej (poczynając od edukacji) miało być swego rodzaju przygotowaniem przedpola pod cel zasadniczy – ustanowienie państwa wyznaniowego, niemiłosiernie prześladującego tych, którzy zidentyfikowani zostali jako wrogowie „postępu”.

Takim wrogiem – i to najpoważniejszym – dla liberalnych promotorów „wojen o kulturę” był Kościół katolicki, który wypracował przez wieki zmagań z roszczeniami władzy świeckiej chrześcijańską wizję relacji państwo – Kościół. Wizję, która szanowała autonomię dwóch władz, ale nie traktowała sfery świeckiej jako z definicji niedostępnej dla wszechmogącego Boga działającego w świecie poprzez swój Kościół.

Warto przytoczyć tutaj słowa prof. Heinricha Bassermanna, liberalnego teologa ewangelickiego z uniwersytetu w Heidelbergu, bezkrytycznego zwolennika bismarckowskiego kulturkampfu, który w 1874 roku stwierdzał:

„My, protestanci, pojmujemy państwo inaczej niż jedenastowieczni papieże. Dla nas państwo to nie tylko miejsce zamieszkania bezbożnych i żądnych władzy ludzi. Dla nas jest ono samo w sobie moralnym i boskim ładem. A nawet najwyższym ładem moralnym, jaki kiedykolwiek istniał na ziemi.

Dlatego właśnie państwo musi podporządkować sobie każdą inną wspólnotę, na podobieństwo ogniw w łańcuchu. […]

Państwo bowiem obejmuje cała pełnię moralnych i duchowych dóbr, błogosławieństw i zobowiązań, i dlatego też niesie ze sobą boską myśl, podobnie jak i Kościół [ewangelicki], który pośredniczy w udzielaniu religijnych dóbr i błogosławieństw, zaspokaja religijne potrzeby i nakłada religijne obowiązki”.

Tymi słowami liberalny zwolennik kulturkampfu opisywał to, co powszechnie nazywa się statolatrią, czyli ubóstwieniem państwa, a co w momencie wdrażania kulturkampfowego ustawodawstwa miało stać się naczelną zasadą życia publicznego w Rzeszy Niemieckiej.

Jednak w podobny sposób myślano wszędzie, gdzie pod pozorem walki o „lepszą, nowocześniejszą kulturę” zwalczano Kościół, rozumiany nie tylko jako hierarchia, ale jako ogół wiernych, którzy w imię podstawowych wolności stawiali opór wyznawcom wojującego laicyzmu.

Kościół przeciw nowemu idolowi
W pierwszej linii oporu stał papież – bł. Pius IX (1846–1878). Wrogowie Kościoła zarzucali mu, że w słynnym Syllabusie, dołączonym do opublikowanej w 1864 roku encykliki Quanta cura, wśród licznych błędów, które Kościół odrzuca, znalazło się zdanie, iż
„papież rzymski może i powinien pogodzić się i jednać z postępem, liberalizmem i cywilizacją współczesną”.

Jak to, Kościół odwraca się plecami do współczesnej cywilizacji? Wbrew temu, co wmawiała propaganda twórców „wojen o kulturę”, takie stanowisko Piusa IX nie było dowodem na kuriozalny brak zaufania Kościoła wobec współczesności i wolnościowych aspiracji człowieka. Wręcz odwrotnie.

Papież odrzucał bowiem kontekst znaczeniowy „postępu” i „współczesności”, który tym słowom nadawali wówczas liberałowie – a więc program rozdziału katolicyzmu od społeczeństwa, przy jednoczesnym forsowaniu statolatrii.

Jednak prawdziwą przyczyną gwałtownego ataku liberałów na przygotowany przez błogosławionego papieża Syllabus errorum (Zestawienie błędów) było inne orzeczenie Piusa IX, które uderzało w samą podstawę nowej „świeckiej religii”. Albowiem wśród potępionych przez papieża błędów znalazła się i teza głosząca, iż
„państwo, będąc początkiem wszelkich praw, ma uprawnienia niczym nie ograniczone”.

Innymi słowy, papież potępiał kult nowego bożka, czyli „nowoczesnego” państwa. Temu bożkowi oddawali się autorzy kolejnych „wojen o kulturę” i do niego chcieli przymusić również ludzi wierzących w Boga.

Rozpętany w Rzeszy przez Bismarcka i wspierających go niemieckich liberałów (mających większość w parlamencie) kulturkampf, którego apogeum przypadło na lata 70. XIX wieku, był pod tym względem wzorcową próbą ustanowienia dominacji władzy świeckiej nad władzą duchowną w imię „nowoczesnego państwa”.

Zaczęto od usunięcia księży i zakonników ze szkół (1871–1872), a zakończono głęboką ingerencją w proces formacji seminaryjnej duchowieństwa poprzez ustawowy wymóg, obowiązujący w Prusach na mocy tzw. praw majowych z lat 1873–1874, państwowego nadzoru nad kształceniem przyszłych księży i obowiązku zdawania przez księży tzw. egzaminu państwowego.

Jak zawsze w tego typu przypadkach, usunięto z obszaru Rzeszy wiele zakonów. Najbardziej niebezpieczni, po raz kolejny, okazali się jezuici, którzy aż do 1917 roku, na mocy specjalnego prawa (Jesuitengesetz) nie mogli przebywać na terytorium państwa niemieckiego. Zakaz ten dotyczył nawet tych członków Towarzystwa Jezusowego, którzy byli niemieckimi obywatelami.

W podobny sposób postępowali wyznawcy wojującego laicyzmu w III Republice Francuskiej, po 1875 roku. W latach 1876–1879 wprowadzono tam całkowitą laicyzację szkolnictwa, za sprawą tzw. praw Ferry’ego – od nazwiska ówczesnego premiera rządu francuskiego.

Nie tylko usuwano księży i zakonników ze szkół, ale również wdrażano nowe, promujące tzw. laicki światopogląd (nowe imię „świeckiej religii”) programy nauczania.

Nagle z podręczników szkolnych do historii i geografii zniknęły wspaniałe francuskie katedry, jako symbole kultury tego kraju, a ich miejsce zajęły lokomotywy, fabryki, a po 1889 roku wieża Eiffla.

Po tym, jak usunięto osoby duchowne ze szkół państwowych, kolejnym krokiem wyznawców laicyzmu było pozbawienie katolickich rodziców możliwości kształcenia swoich dzieci w szkołach prowadzonych przez Kościół – przede wszystkim przez zgromadzenia zakonne.

Systematycznie więc – od ostatniej ćwierci XIX wieku – usuwano z obszaru III Republiki katolickie zgromadzenia zakonne (nawet te o kontemplacyjnym charakterze, jak kartuzi czy karmelici), a następnie na początku XX wieku zaczęto zamykać szkoły prowadzone przez te zakony, które do tamtej pory jeszcze we Francji przetrwały.

Za każdym razem wypędzanym zakonnikom towarzyszyły tłumy wiernych, które niejednokrotnie próbowały czynnie bronić klasztorów przed żandarmerią. Zawsze też protestujący ludzie wznosili okrzyk:

„Niech żyje wolność!”.
Jednak wolności dla Kościoła i osób wierzących było coraz mniej w liberalnym państwie wyznaniowym.

Nakręcającą się spiralę represji wobec ludzi wierzących, domagających się respektowania ich podstawowych obywatelskich wolności, uzasadniał urzędujący w latach 1902–1905 premier Émile Combes.

Polityk ten, wolnomularz najwyższego stopnia, który twierdził, że w masonerii odkrył swoją „duchową ojczyznę”, w następujący sposób wyjaśniał na forum francuskiego parlamentu, dlaczego obywatel, który złożył śluby zakonne, nie może realizować swojej wolności jako nauczyciel w szkole prowadzonej przez zakon, do którego wstąpił:

„Nauczycielem nie może być osoba, która z własnej woli oddziela się od społeczeństwa i składa ślub, że nie będzie miała z nim nic wspólnego. […] W momencie, gdy osobowość obywatelska zanika, zanikają również obywatelskie prerogatywy”.
„Czyn zabroniony” w Fatimie

W ten sposób wyznawcy wojującego laicyzmu powracali do tezy ukutej przez ich ideowych prekursorów, czyli francuskich rewolucjonistów, głoszącej, iż „nie ma wolności dla wrogów wolności” (Saint-Just).

W imię tej tezy zarządzono na początku XX wieku we Francji ogólnokrajowy system inwigilacji oficerów armii francuskiej, pod kątem sprawdzenia ich „klerykalizmu”. Pod tym mianem rozumiano na przykład regularne chodzenie na niedzielną Mszę św. lub posyłanie dzieci do katolickich szkół.

Ci, wobec których działania inwigilacyjne ujawniły tak rozumiany „klerykalizm”, nie mieli szans na zawodowy awans. W ten sposób działał mechanizm „afery fiszkowej” (na specjalnych fiszkach gromadzono dane osobowe inwigilowanych oficerów), której ujawnienie spowodowało we Francji gigantyczny skandal i kosztowało É. Combes’a utratę stanowiska premiera.

Z kolei „portugalskim Combes’em” nazywano na początku XX wieku Alfonsa Costę – liberalnego polityka, który po obaleniu monarchii w Portugalii w wyniku rewolucji z października 1910 roku, jako premier bezwzględnie wcielał w życie program odgórnej laicyzacji tego katolickiego kraju.

Zaczęto od dekrucyfikacji (usuwania krzyży) urzędów i szkół, z armii usunięto kapelanów, a ze szkół religię. W 1911 roku uchwalono wzorowane na francuskim modelu prawo o tzw. rozdziale Kościoła od państwa.

Pod koniec 1911 roku nie było już w Portugalii żadnego katolickiego biskupa. Jako że wszyscy głośno protestowali przeciw atakom na Kościół, zostali objęci karą banicji.

Dodajmy, że portugalscy wyznawcy wojującego laicyzmu zapisali w przeforsowanym w 1911 roku prawie o „rozdziale Kościoła od państwa” zakaz „ostentacyjnego kultu”, w tym m.in. zakaz noszenia sutanny przez księży, ale również zakaz publicznego odmawiania różańca.

W świetle takiego prawa (a de facto bezprawia) Matka Boża, która po paru latach od zainstalowania w Portugalii laickiego państwa wyznaniowego ukazała się trójce dzieci w Fatimie, prosząc Franciszka, Hiacyntę i Łucję o codzienne odmawianie różańca (bez względu na miejsce), wzywała do popełnienia czynu zabronionego.
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *