News will be here

Jak powrócić do życia po aborcji – świadectwo

Przez 30 lat byłam daleko od Boga, popełniłam mnóstwo błędów. Pędziłam na oślep, myśląc głównie o zaspokojeniu swoich hedonistycznych potrzeb. Narkotyki, alkohol, rozrywka, zabawa, mężczyźni, studia jedne, drugie, trzecie, wyobrażenie kariery, chęć osiągnięcia sukcesu…
W tym wszystkim pozostawałam wrażliwa i empatyczna, więc myślałam, że jestem tzw. dobrym człowiekiem, szkodzącym co najwyżej samemu sobie…

W pewnym momencie, już po wyjściu za mąż, zapragnęłam zostać mamą. Rzuciłam używki, dotychczasowe towarzystwo i po półtora roku starań na świat przyszła nasza wyczekiwana, upragniona córeczka. Byliśmy przeszczęśliwi, ale wciąż dalecy od Boga.

Pojawiły się problemy małżeńskie, rodzinne i finansowe. Rzuciłam się w wir pracy i kolejnych studiów, marząc wciąż o karierze, która była moim głównym celem. I właśnie wtedy zaszłam w kolejną ciążę… Tym razem bliźniaczą.

Nie byliśmy na to przygotowani. Tak wtedy uważaliśmy. Co chwilę pojawiały się nowe argumenty potwierdzające naszą tezę, że to nieodpowiedni czas na kolejne dzieci… Dlatego po kilku tygodniach wahania podjęliśmy decyzję o dokonaniu aborcji.

Do tej pory aborcja była dla mnie pojęciem, terminem, z którym nie miałam wiele do czynienia, ani też nie miałam ugruntowanej opinii na ten temat. Jednak zdecydowałam się jej poddać i jak to zwykle bywa, na początku poczułam ulgę.

Myślałam, że pozbyłam się problemu, i czekałam, aż wszystko wróci do normy i będzie jak dawniej. Tak się jednak nie stało. Problemy dopiero się rozpoczęły… Problemy w związku, w pracy, w rodzinie, ze zdrowiem fizycznym, a co najgorsze, psychicznym.

Nawet nie wiem, kiedy popadłam w depresję… Mój stan pogarszał się z każdym dniem. Nie potrafiłam już kochać, cieszyć się, żyć… Podejmowałam kolejne próby samobójcze, zamknęłam się na świat, ludzi, moja ukochana córka zaczęła mi przeszkadzać, a nasze małżeństwo się rozpadało… Moje życie zaczęło przypominać koszmar.

Zwróciłam się o pomoc do psychiatry, który objął mnie leczeniem farmakologicznym. Trafiłam też na terapię dla kobiet po aborcji i wkrótce nastąpiła u mnie poprawa, ale cały czas miałam poczucie, że coś w dalszym ciągu jest nie tak.

Ani tabletki, ani psychoterapia nie pozwalały mi w pełni uporać się z ogromnymi wyrzutami sumienia, poczuciem niskiej wartości, brakiem przebaczenia… Czułam, że nikt nie jest w stanie mi pomóc, że to się nigdy nie skończy. Ciągle szukałam dla siebie pomocy, bo wiedziałam, że muszę żyć, choćby dla swojej córki.

Natknęłam się w internecie na informację dotyczącą rekolekcji w Winnicy Racheli i mimo że byłam tak daleko od Boga, postanowiłam spróbować. Zgłosiłam się jako uczestniczka i pełna obaw wzięłam w nich udział.

Odnalazłam tam wszystko, czego wtedy potrzebowałam: akceptację, wiarę, miłosierdzie, ciepło, nadzieję, wolność, ulgę, miłość, radość… Poznałam wspaniałych ludzi, wysłuchałam bolesnych, ale też wzruszających historii innych uczestników. Należycie pożegnałam się ze swoimi dziećmi, wybaczyłam wszystkim i samej sobie.

Wreszcie pogodziłam się z przeszłością i odnalazłam sens życia. Wiem, że moje życie potoczyłoby się inaczej, gdyby nie zabrakło w nim Boga. Gdyby był, na pewno nie zabiłabym swoich dzieci. Mogłabym je teraz mieć przy sobie, patrzeć, jak dorastają, jak się bawią, cieszą, smucą, przytulają do mnie, słyszeć, jak nazywają mnie swoją mamą…

Ale tak nie będzie – poniosły największą ofiarę… Umarły, bo zabrakło mi wiary… Teraz buduję swoje życie na prawdziwych wartościach i już wiem, że nie jestem sama, bo jest Bóg – na dobre i na złe.

Tyle razy On pukał do moich drzwi, ale nie mógł do mnie dotrzeć, bo wszystko sama wiedziałam najlepiej i musiało dojść do takiej tragedii, żebym w końcu otworzyła swoje serce na Jezusa.

Nie mogę uwierzyć w to, że straciłam tyle czasu, tyle życia, ale nigdy nie jest za późno dla nikogo…

Gdy rozpoczynałam rekolekcje, byłam po rozstaniu z mężem i pewna tego, że w naszej relacji już nic nie da się uzdrowić. Na szczęście byłam w błędzie. Daliśmy sobie i naszej córeczce szansę na życie w miłości, wierze, w poczuciu bezpieczeństwa i szacunku.
Ania
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *