Wstrząsająca historia nawrócenia polskiego Żyda – o. Daniela Oswalda Rufeisena, karmelity bosego, żyjącego w latach 1922-1998 – świadczy o tym, że szczere poszukiwanie prawdy zawsze prowadzi do osobistego spotkania Jezusa Chrystusa, który żyje, naucza, przebacza wszystkie grzechy i prowadzi do nieba w Kościele katolickim.
Dzieciństwo i młodość
Oswald Rufeisen urodził się 29 stycznia 1922 roku we wsi Zadziele w województwie krakowskim. Jego rodzice byli „Żydami postępowymi” – nie nosili tradycyjnego stroju, a w domu mówili po polsku. Kiedy Oswald skończył 12 lat, wstąpił w szeregi młodzieżowej organizacji syjonistycznej AKIBA, której celem był powrót Żydów do Palestyny i odrodzenie państwa Izrael w granicach dawnego Królestwa Dawidowego. Chłopak zawdzięczał tej organizacji zdobycie umiejętności panowania nad sobą, nabycie wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu oraz niechęć do tańców, zabaw, wystawności i zbytku. Była to dobra szkoła charakteru. Po swoim nawróceniu Oswald nie miał problemu z przyjęciem prawdy, że w życiu chrześcijanina konieczna jest samodyscyplina, umiejętność wyrzeczenia się i asceza.
W maju 1939 roku Oswald zdał maturę. Pierwszego września tego samego roku hitlerowskie Niemcy niespodziewanie zaatakowały Polskę – rozpoczęła się II wojna światowa. Już następnego dnia Oswald z rodzicami i bratem Leonem uciekali przed wojskami niemieckimi. W Krakowie wsiedli do pociągu jadącego na wschód, do Lwowa. Niemcy bombardowali i ostrzeliwali bezbronne kolumny uciekającej ludności cywilnej. Po siedmiu dniach jazdy Rufeisenowie musieli opuścić pociąg i iść dalej pieszo. Po dwóch dniach wędrówki rodzice zdecydowali się powrócić do domu, natomiast Oswald z Leonem przedostał się do strefy okupowanej przez wojska sowieckie, aby przez Lwów dotrzeć do Wilna, z zamiarem emigracji do Palestyny. Widząc okrucieństwa wojny, zrozumiał, do jakiego bezprawia i bestialstwa dochodzi wtedy, gdy demokratycznie wybrane rządy odrzucają Boga i Jego prawo. Uświadomił sobie, że tylko społeczność złożona z ludzi wierzących, ofiarnych, cnotliwych i sprawiedliwych, rządzona przez ludzi prawych, jest gwarantem pokoju; że są to warunki konieczne do tego, by mogła się ona pomyślnie rozwijać i wieść szczęśliwe życie.
W latach swojej młodości Oswald wprawdzie wierzył w istnienie Boga, ale często miał co do tego wątpliwości. Sądził, że Bóg, który wszystko stworzył, nie potrzebuje naszych modlitw ani żadnej religii i że jest daleko od ludzkich spraw. Chłopak naczytał się różnego rodzaju wrogich chrześcijaństwu książek, co spowodowało, że w jego głowie powstał wielki zamęt. Doszedł w końcu do wniosku, że wszystkie religie są fałszywe i, dlatego wystarczy tylko wierzyć w jednego Boga. Nadal szukał jednak gorączkowo odpowiedzi na pytanie o sens życia.
Dopiero po swoim nawróceniu zrozumiał, że do tego stanu duchowej rozterki i zagubienia, który wtedy przeżywał, przyczynili się zdemoralizowani dziennikarze oraz pisarze, których idee poznawał z książek i artykułów. Główną winę jednak przypisał Oswald sobie, ponieważ Boża mądrość „nie zamieszka w ciele uwikłanym w grzechu” (Mdr 1,4). Tak pisał: „przez moje nałogi spodliłem duszę moją, rozum i serce, że chyba gorzej nie można. Zaciemnienie to było tak wielkie, że miałem bezwiednie szacunek dla zdań i poglądów bezbożnych, a niechęć do tego, co do Boga i co się z Bogiem wiąże. (…) Starałem się mimo wszystko postępować według tego, jak mi sumienie mówi, przynajmniej tam, gdzie miałem dość siły, aby pokonać ataki szatańskie. Ale jak często im ulegałem? Gdybym się nie wychował w organizacji, która mi wpoiła wstręt do zabaw i używania świata, byłbym zupełnie upadł i w postępowaniu szedł konsekwentnie za moimi poglądami” (s. 66-67).
W swoich wspomnieniach Oswald wyznał, że w młodości wpadł w straszne nałogi, które coraz bardziej go zezwierzęcały. Pisze: „coraz więcej wikłały mi umysł i serce, kalały zmysły; z których się dopiero po Chrzcie św. wyzwoliłem. (…) Namiętności nieczyste strasznie upośledzają człowieka, czytałem o tym w katechizmie i uświadomiłem sobie, że ze mną właśnie tak było. (…) Mam w najohydniejszym obrzydzeniu te wszystkie brudne uczynki i myśli, którym ulegałem. (…) Jeżeli ich się teraz pozbyłem, zawdzięczam to tylko i wyłącznie Najświętszej i Najczystszej Dziewicy Maryi (…), a jeśli przychodzą, wystarczy jedno westchnienie do Najświętszej Panny, aby zniknęły bezpowrotnie” (s. 65).
Pobyt w Wilnie
W lutym 1941 roku brat Oswalda, Leon, otrzymał w Wilnie wizę tranzytową na wyjazd do Palestyny. Oswald otrzymać jej już nie zdążył: 22 czerwca 1941 roku Niemcy wypowiedziały wojnę ZSRR. Rozpoczęło się tragiczne bombardowanie Wilna, podczas którego Oswald, narażając swe życie, wydobywał ludzi z walących się i płonących domów. Gdy wojska niemieckie zajęły Wilno, rozpoczęła się masowa eksterminacja mieszkających w nim Żydów oraz polskiej inteligencji. Systematycznie wyłapywano i rozstrzeliwano ich w okolicznych lasach. Na początku września 1941 roku w drodze do pracy Oswald został aresztowany. Dołączono go do kilkusetosobowej grupy Żydów zebranych na podwórku starej kamienicy. Mieli oni być wywiezieni poza miasto i rozstrzelani…
Oswald szukał sposobu ucieczki. Niepostrzeżenie wszedł do kamienicy; udało mu się wyważyć deskę i wślizgnąć się do środka jednej z komórek. Deskę potem wstawił na swoje miejsce i ukrył się za stertą połamanych gratów. Świadomy beznadziejności swego położenia zaczął całym sercem prosić o pomoc Boga. Słyszał wrzaski żandarmów, strzały, jęki bitych i rannych ludzi… Po pewnym czasie wszystkich załadowano na ciężarówki i wywieziono. Zapanowała martwa cisza… Oswald odetchnął z ulgą – nikt go nie zauważył. Odczytał to jako wyraźny znak Bożej opieki nad sobą. Z całego serca podziękował za to Bogu. Zerwał z ręki żółtą opaskę z gwiazdą Dawida i wyszedł na zewnątrz. Dotarł do swojego mieszkania, wziął najpotrzebniejsze rzeczy i 1 listopada 1941 roku w chłopskim przebraniu wyruszył w drogę do Turca na Białorusi. Znalazł tam pracę w szkole jako stróż. Komendant niemieckiej policji w powiatowym mieście Mir dowiedział się, że Oswald mówi biegle po niemiecku, i zaproponował mu u siebie pracę.
Praca w Mirze
27 listopada 1941 roku Oswald otrzymał mundur niemieckiej policji i zamieszkał w domu szefa żandarmerii – Meistra Reinholda Heina – jako jego osobisty tłumacz i sekretarz. Wszyscy byli przekonani, że nowy tłumacz jest Polakiem i katolikiem. Oswald szybko zdobył sobie wielkie zaufanie u Meistra, który traktował go jak syna. Nic więc dziwnego, że dzielił się z Oswaldem najbardziej tajnymi informacjami. Jako tłumacz, Oswald był obecny podczas przesłuchań aresztowanych; musiał też asystować Meistrowi podczas rozstrzeliwania Żydów, Polaków, Białorusinów oraz jeńców wojennych. Kiedy tylko mógł, to tak tłumaczył zeznania przesłuchiwanych, aby nie byli oni skazywani na śmierć, lecz na zsyłkę do pracy w Niemczech.
Oswald nawiązał kontakt z partyzantami i informował ich o donosicielach, a także ostrzegał ich przed różnymi akcjami militarnymi. Uratował także od śmierci kilkuset radzieckich jeńców. Udało mu się tak inteligentnie pokierować tłumaczeniem, że skłonił Meistra Heina do zaniechania pacyfikacji wsi Simakowo koło Chorodzieja.
Gdy dowiedział się od Meistra, że na 13 sierpnia 1942 roku zaplanowano likwidację getta w Mirze, natychmiast przekazał tę wiadomość przywódcom żydowskim. Była to bardzo poufna informacja, o której nie wiedzieli nawet żandarmi. Oswald włączył się w przygotowanie ucieczki Żydów z getta. Dostarczył im 10 karabinów, amunicję, 2 granaty i 5 rewolwerów. Na kilka dni przed terminem likwidacji getta uciekło do lasu około 300 osób. Drugie tyle jednak nie zdecydowało się na ucieczkę.
Zaskoczeni Niemcy obstawili getto kordonem policji, aby nikt nie mógł się wydostać. Niestety, jeden z młodych Żydów z getta udał się do Meistra Heina i w poufnej rozmowie powiedział mu, że to Oswald powiadomił ich o planowanej zagładzie getta i dostarczył im broń. Łudził się tym, że zdradzając Oswalda, ocali siebie i pozostałych w getcie Żydów.
Meister, stary żandarm, nie uwierzył donosicielowi. Zaprosił Oswalda na rozmowę i zadał mu pytanie: „Ten Żyd (wymienił jego nazwisko) powiedział, że zdradziłeś Żydom termin likwidacji getta. Czy to prawda?”. Oswald spuścił głowę i odpowiedział: „Tak, to prawda”… Hein ciągnął dalej smutnym głosem: „Więc jednak… A ja myślałem, że on kłamał. Dlaczego mi to zrobiłeś? Przecież traktowałem cię jak syna i tak ci wierzyłem”… Meister pytał dalej: „Dlaczego się przyznałeś? Czy sądzisz, że uwierzyłbym bardziej Żydowi niż tobie? Gdyby to był kto inny, starłbym go na miazgę, ale ciebie? Przecież cię lubiłem, tobie ufałem i nie taiłem przed tobą niczego. Czemuś mi to zrobił?”. Oswald odpowiedział: „Ze współczucia dla nich”… „Mówisz, żeś im współczuł… Ja też ich żałuję” – przyznał Meister. „Ale dlaczego przekazałeś im broń?”. „Odpowiem tylko wtedy – mówił Oswald – jeśli dostanę pistolet, abym mógł z sobą skończyć”. „Zgoda, a więc mów” – potwierdził Hein.
„Zrobiłem to, bo ja nie jestem Polakiem – jestem Żydem” – powiedział Oswald. „Jesteś naprawdę Żydem?” – pytał oniemiały z wrażenia Hein. Wtedy Oswald opowiedział mu historię swojego życia. Gdy skończył, wyciągnął rękę po pistolet. Hein wstał i podszedł do niego, mówiąc: „Jesteś bardzo młody. Już dwa razy ci się udało… Może się uda po raz trzeci”… Oczy Heina zaczerwieniły się i łzawiły ze wzruszenia. Kazał Oswaldowi napisać zeznanie, że jest Żydem. Oświadczenie Oswalda było jednoznaczne – skazywało go na wyrok śmierci…
Po wspólnym obiedzie Meister zaprowadził młodzieńca do sypialni, gdzie był pod nadzorem żandarmerii. Gdy Oswald został sam w pokoju, podjął decyzję ucieczki. Wyszedł nie zauważony z domu, a kiedy znalazł się za bramą, zaczął biec, ile miał sił w nogach. Po kilkuset metrach usłyszał krzyki żandarma, który miał go pilnować. Do pościgu dołączyli się inni. Wyczerpany do granic możliwości biegł przed siebie, słysząc za sobą strzały i świst kul. Z każdym oddechem powtarzał żarliwą prośbę: „O Boże! Ratuj!”. W końcu dotarł do snopków zboża ustawionych w stogi i schował się w jednym z nich. Ścigający go pobiegli dalej. Gdy snopki się rozsypały, Oswald wczołgał się w środek nie skoszonego jeszcze łanu zboża i modlił się całym sercem: „Boże, jeśli mnie teraz uratujesz, będę wiedział, że jesteś. Będę Cię chwalił do końca życia i wszystkim opowiadać będę, coś mi uczynił!”. Cały czas słyszał odgłosy szukających go żandarmów. Jeden z nich przeszedł nawet obok niego, ale go nie zauważył. Zaczęło się ściemniać. Oswald usłyszał w końcu, jak jeden z żandarmów mówił do komendanta: „Widzisz, a jednak uciekł!”…
Kiedy nastała noc, Oswald błąkał się, nie wiedząc, gdzie się udać. W końcu, wyczerpany, zasnął w lesie. Śniło mu się, że przyszedł do klasztoru Sióstr Zmartwychwstanek w Mirze i znalazł tam schronienie. Obudził się z nową nadzieją i chęcią życia. Wstał i rzeczywiście poszedł do klasztoru sióstr w Mirze. Była to sobota, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1942 roku
W swojej Autobiografii Oswald tak napisał: „Czy Bóg wysłuchuje modlitwy grzesznika pozbawionego łaski?… Wysłuchuje! Bo i mnie wysłuchał, gdym wołał do Niego tylko: »Boże, ratuj!«. A może wysłuchał i tych modlitw moich, które śpiewem zanosiłem o zesłanie Mesjasza. Dał mi poznać Tego, do którego bezwiednie tęskniłem” (s. 45).
Schronienie w klasztorze
Była noc, więc przez miasto Oswald przeszedł nie zauważony. Wszedł do klasztornego ogrodu, który znajdował się obok posterunku niemieckiej żandarmerii. Nie miał odwagi zapukać, więc przeczekał do rana. Wsunął się do pomieszczenia, które łączyło dom mieszkalny ze stodołą. Wczesnym rankiem jedna z sióstr przyszła wydoić krowy. Gdy usłyszała pozdrowienie Oswalda, przestraszona krzyknęła: „Jezus, Maryja!”. Zziębniętego i wygłodniałego wprowadziła do pokoju, w którym siostry dały mu obfite śniadanie. Gdy Oswald pracował na komendzie policji, to kontaktował się z siostrą przełożoną, Euzebią Bartkowiak, i przekazywał jej potajemnie dokumenty tożsamości dla ukrywających się Żydów. Teraz poprosił ją o to, ażeby przez kilka dni mógł się schronić w klasztorze.
Odpowiedź otrzymał po powrocie sióstr z niedzielnej Mszy św., z kościoła oddalonego o 16 km. Podczas Eucharystii siostry żarliwie modliły się o rozeznanie woli Bożej. Tej niedzieli czytana była Ewangelia o miłosiernym Samarytaninie, który jako jedyny ulitował się i przyszedł z konkretną pomocą człowiekowi ciężko poranionemu i okradzionemu przez zbójców. Słowa Jezusa: „Idź i ty czyń podobnie!” (Łk 10,38), s. Euzebia odczytała jako polecenie, które Chrystus skierował osobiście do niej. Po powrocie oznajmiła Oswaldowi, że siostry będą go ukrywały tak długo, jak będzie to konieczne.
Pamiętajmy, że podczas wojny na terenie okupowanej przez Niemców Polski za pomoc Żydom i ich ukrywanie groziła kara śmierci. Siostry podjęły więc heroiczną decyzję, kierując się bezinteresowną miłością. Narażając swe życie, ukrywały Oswalda i z wielką troską się nim opiekowały. W Autobiografii Oswald napisał: „Z tego powodu, że byłem Żydem, nie tylko nie robiono mi przykrości, ale wyświadczano przysługę przewyższającą wszystkie inne, narażano bowiem własne życie z powodu ukrywania mnie »pod okiem« żandarmów” (s. 121).
Nawrócenie i chrzest
Oswald był zmuszony przez większość czasu przebywać w stodole. Czytał tam dużo książek, które przynosiły mu siostry. Największe wrażenie wywarła na nim wówczas książka pt. Cuda w Lourdes. Oswald uwierzył, że opisane w niej cudowne uzdrowienia są dziełem Boga. Po 20 dniach pobytu w kryjówce poprosił, by siostry przyniosły mu Pismo św. Zaczął lekturę od Ewangelii św. Mateusza. Tak wspomina Oswald ten przełomowy czas w swoim życiu: „Zaczęła się walka. Czytałem powoli, wyraźnie, powtarzałem niektóre miejsca, porównywałem, sprawdzałem całe trzy dni Ewangelię według św. Mateusza, wczytując się coraz głębiej, przeżywając coraz żywiej. Słowa Boże trafiały mi do przekonania. Poznawałem, że są one równie dobrze skierowane do współczesnych Żydów. Nie raziły mnie wcale ostre słowa skierowane do faryzeuszów. (…) Uwierzyłem w autentyczność Ewangelii. Wszak pisał ją po hebrajsku Żyd dla Żydów… (…) Czyż mogę zaprzeczyć Jezusowi?(…) Czyż mogę zaprzeczyć cudom i ich prawdziwości? (…) Ci, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, są także dziś świadkami cudów, natomiast w religii żydowskiej od czasów Pana Jezusa cudów nie było”…
Oswald stanął przed najważniejszą decyzją swego życia. Czytając i analizując ewangelie, przekonał się, że wszystkie proroctwa Starego Testamentu, które mówią o przyjściu Mesjasza, wypełniły się w narodzeniu Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga, który stał się prawdziwym człowiekiem oraz wziął na siebie grzechy i cierpienia każdego człowieka, który prawdziwie umarł i zmartwychwstając, zwyciężył śmierć, przebaczając grzechy wszystkim ludziom.
„Skruszyłem się – pisał Oswald – razem z wracającymi z Kalwarii i wraz z setnikiem wyznałem: »Prawdziwie, Ten był Synem Bożym« (Mt 27,54). I to było wszystko. Więcej nie trzeba było, jak tylko uznać Jezusa Chrystusa i uwierzyć. Właściwie zostałem już wówczas chrześcijaninem w sercu, jak ów urzędnik królowej Kandaki, który na słowa Filipa diakona uwierzył, że Jezus jest zapowiedzianym Mesjaszem (por. Dz 8,26-39). Ale ja jeszcze nie chciałem się ochrzcić. Chciałem wierzyć w Jezusa bez chrztu. Tłumaczono mi, że bez chrztu nie możemy otrzymać łaski, co mi się nie mogło w głowie pomieścić. A co to jest łaska? Po co mi łaska, skoro ja wierzę w Jezusa Chrystusa? Byłem uparty jak Piotr przy Ostatniej Wieczerzy, sądząc, że mi siły rozumu mojego wystarczą do wiary, bo w każdej chwili, gdybym wątpił, mogę sobie udowodnić, że Chrystusem jest Jezus, bo to wynika z Pisma św. Nie wiedziałem, że mi to »jasno wynika« dzięki łasce Bożej, że bez niej również bym nie uwierzył, jak moi ojcowie nie uwierzyli i dotąd nie wierzą, choć między nimi nie takie tęgie głowy były jak moja, a wiele tęższych umysłów. Ale Bóg w nieodmiennych, odwiecznych, a zawsze sprawiedliwych wyrokach swoich postanowił zdjąć mi zasłonę z oczu i z serca, bym poznał, przyjął i pokochał” (s. 123-124).
W sierpniu 1942 roku Oswald zapytał s. Euzebię, czy jest napisane w Piśmie św., że chrzest jest konieczny do zbawienia. Siostra pokazała mu słowa Pana Jezusa: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). To jedno zdanie całkowicie go przekonało. Po trzech dniach zwrócił się z gorącą prośbą do s. Euzebii, mówiąc: „Ja bardzo pragnę chrztu; proszę o chrzest. Proszę mi nie odmawiać tej łaski, ja błagam! Od rana czekałem na siostrę przełożoną, by ją o tę ogromną łaskę prosić”. Siostra, uradowana, odpowiedziała: „Kiedy modliłam się w kaplicy, coś mi podświadomie szepnęło, że mam się bardzo za ciebie modlić, bo zostaniesz kapłanem. Odepchnęłam gwałtownie tę myśl, mówiąc: »Co? On? Żyd?«… Ale myśl natrętnie wracała. Jeszcze nie ochłonęłam z wrażenia, a oto ty wyrażasz pragnienie chrztu. Czuję w tym rękę Bożą”. Oswald chciał się tylko ochrzcić, żyć w czystości i głosić Żydom prawdę o Chrystusie, ale o tym, by zostać kapłanem, nie myślał nigdy…
Najbliższy ksiądz mieszkał w odległości 16 km od Miru, a Oswald był w niebezpieczeństwie śmierci. Wobec tego s. Euzebia zadecydowała, że ochrzczą go bez księdza. Oswald przyjął sakrament chrztu św. w dzień urodzin swojego ojca, 25 sierpnia 1942 roku. Przez to sakramentalne obmycie „odradzające i odnawiające w Duchu Świętym” (Tt 3,5) stał się nowym stworzeniem, wyzwolonym z niewoli szatana, grzechu i śmierci. Został członkiem mistycznego Ciała Chrystusa, członkiem wspólnoty Kościoła katolickiego. Po przyjęciu chrztu św. Oswald był przepełniony wielką radością i wdzięcznością za ogrom Bożego miłosierdzia; za to, że Bóg tak go umiłował, pomimo jego wielkiej nędzy i grzeszności. Siostra Euzebia była jego matką chrzestną i ofiarowała swemu duchowemu synowi
Pismo św. oraz różaniec.
Po przyjęciu chrztu św. Oswald napisał: „O Boże mój! Najpierwsza i największa Prawdo! Oto ja, Oswald Józef Rufeisen, wierzę sercem, wyznaję ustami i czynami stwierdzam, że wierzę i aż do końca wierzyć chcę we wszystkie ogólne i każdy w szczególe artykuł Wiary, jak nam Kościół święty katolicki rzymski do wierzenia podaje. Chociaż tego pojąć nie mogę (bo któż pojmie, co Wiara święta podaje), jednakże poddając rozum mój służbie Chrystusowej, czczę z największą uniżonością wszystkie najświętsze tajemnice i pokornie proszę, żeby mi posłużyły do zbawienia” (s.127).
Na pytanie s. Euzebii, co najbardziej przekonało go do przyjęcia wiary katolickiej, Oswald odpowiedział: „Miłość bliźniego. Widziałem, jak siostry się dla mnie poświęcają, narażają swe życie, nie dają odczuć, że jestem Żydem. I to mnie skłoniło do refleksji, że tu musi być coś większego, jakaś Prawda, która daje tę siłę” (s. 289). Po przyjęciu chrztu św. Oswald postanowił, aby z miłości do Chrystusa być wstrzemięźliwym i ubogim, nie brać udziału w publicznych zabawach i tańcach, dlatego że są one okazją do wielu grzechów osobistych i cudzych.
Zamknięte rekolekcje
Swoje 15-miesięczne ukrywanie się u sióstr Oswald nazwał zamkniętymi rekolekcjami. Była to, jak sam stwierdził, jedna z największych łask, jakie otrzymał od Boga. Ukrywając się w górnej części stodoły, każdego dnia dzielił swój czas na modlitwę, czytanie i pracę ręczną. Światło wpadające przez szpary w deskach było wystarczające, by mógł czytać i obserwować podwórze przed budynkiem żandarmerii.
Podczas tych 15 miesięcy Oswald przeczytał Pismo św. sześć razy. W tej lekturze znalazł najwięcej duchowego pokarmu. Czytał także żywoty świętych i konwertytów. Historia nawrócenia z ateizmu znanego żydowskiego pianisty Hermana Cohena, przyjaciela Liszta, oraz Dzieje duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus w dużej mierze przyczyniły się do odkrycia przez Oswalda kapłańskiego powołania do zakonu karmelitów. Zrozumiał, że wiara wyraża się i pogłębia w wytrwałej codziennej modlitwie, która jest przywilejem i darem. Zaniedbując modlitwę, zrywa się osobistą relację z Bogiem i traci skarb wiary. Pokochał Matkę Najświętszą tak, że każdego dnia całkowicie oddawał się pod Jej matczyną opiekę, aby go prowadziła drogami wiary do Jezusa. Codziennie modlił się na różańcu i śpiewał po cichu Godzinki o Matce Najświętszej. Modlił się także Koronkami do miłosierdzia Bożego i do Ran Pana Jezusa. Czytając mszalik, codziennie duchowo łączył się z Mszą św. odprawianą w kościołach i duchowo przyjmował Jezusa w Eucharystii. Praktykował umartwienia i posty. Z wielkim zaangażowaniem wypełniał też swoje codzienne obowiązki – doszedł do wielkiej wprawy w robieniu swetrów na drutach, rąbał także siostrom drzewo na opał.
Siostry traktowały go jak osobę im bardzo bliską, jak brata. Tak pisał w swej Autobiografii: „Czułem, że jestem z nimi jedno w Chrystusie Jezusie. Tam się zrodził mój sensus Ecclesiae – nadprzyrodzony zmysł współżycia w Kościele. Kościół stał mi się domem, świat cały – ojczyzną, bo wszędzie mam braci w Jezusie (…) O błogosławiony Kościele, Matko wszystkich ludzi, jakżeś mi się przez to właśnie stał bliski! (…) Już tu na ziemi, Ty jeden i jedyny, stwarzasz warunki do pokojowego i braterskiego współżycia ludzi ze sobą” (s. 144).
Siostry zostały zmuszone przez Niemców do przeprowadzenia się do innego domu. Aby ukryć swoją obecność, Oswald był zmuszony często przebierać się w siostrzany strój zakonny. Wielokrotnie musiał skrywać się w szafie, gdy żandarmi lub inni nie zapowiedziani goście przychodzili do klasztoru. Fakt, że nikt nie odkrył jego obecności, Oswald przypisał specjalnej opiece św. Józefa. Sytuacja stawała się jednak coraz bardziej niebezpieczna i dlatego 2 grudnia 1943 roku Oswald opuścił dom sióstr.
Zaczął swą kolejną tułaczkę, nieprostą, bo tej zimy był trzaskający mróz i spadło dużo śniegu. Po wielu przygodach, które mogły się dla niego zakończyć rozstrzelaniem, w końcu udało mu się przyłączyć do oddziału partyzanckiego, w którym walczyło wielu Żydów z Miru. Wielu z nich zawdzięczało mu uratowanie życia. Dzięki ich świadectwu uniknął rozstrzelania i mógł się przyłączyć do oddziału, w którym przebywał do lipca 1944 roku. Podczas swego pobytu w partyzantce Oswald dużo się modlił i gdy tylko było to możliwe, ewangelizował przykładem własnego życia oraz słowem. Wspominał: „Ilekroć zdarzało mi się przejeżdżać przez okolicę, w której choćby z daleka widoczny był kościół, w którym przechowywano Najświętszy Sakrament, starałem się przynajmniej z daleka Go adorować i pragnieniem wzywałem, by przyszedł. Myślę, że przychodził istotnie” (s. 182).
W karmelu
Po wyzwoleniu pierwsze kroki Oswald skierował do sióstr zmartwychwstanek w Mirze. Podzielił się z nimi radosną wiadomością o tym, że podjął decyzję wstąpienia do karmelu, aby jako zakonnik i kapłan pełnić Chrystusowe dzieło zbawienia.
W oczekiwaniu na przyjęcie do zakonu Oswald pracował na plebanii w Nowej Wilejce. Spotkał tam dwie bliźniaczki, Żydówki, które nawróciły się po przeczytaniu Myśli Pascala. Został ojcem chrzestnym jednej z nich.
29 marca 1945 roku udało mu się dołączyć do transportu repatriantów i dotrzeć do Krakowa. Po drodze zatrzymał się w Częstochowie. Po raz pierwszy w życiu modlił się w kaplicy cudownego obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze. Tak wspominał tamte chwile: „Długo tam byłem – od siódmej rano do zasłonięcia obrazu, i dużo łez wylałem. (…) Cały czas przepędziłem na żarliwej modlitwie – z radości i wdzięczności za to, czym jestem z ufności ku Maryi, iż mnie prowadzi tam, gdzie pragnę, i z żarliwego pragnienia prowadzenia do Niej zbłąkanych owieczek z domu Izraela, z Jej domu. Polecałem i ten naród, wśród którego wypadło mi żyć i który w Jej monarsze ręce złożył swe losy” (s. 209). Z Częstochowy pojechał do klasztoru karmelitańskiego w Czernej koło Krakowa. Został przyjęty do nowicjatu i otrzymał imię zakonne Daniel. Po ukończeniu studiów teologicznych i złożeniu wieczystych ślubów zakonnych otrzymał święcenia kapłańskie 29 czerwca 1952 roku w kościele Księży Misjonarzy na Stradomiu w Krakowie. Siostry zmartwychwstanki zastąpiły mu nieobecność najbliższej rodziny. To one 5 lipca 1952 roku zorganizowały mu prymicje w Stryszawie. Mszę św. prymicyjną o. Daniel odprawił w intencji swoich rodziców i krewnych, zamordowanych w czasie wojny. Po święceniach pełnił z wielką gorliwością posługę kapłańską w Wadowicach, w Szopienicach, a później w grupie misyjnej. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja i rekolekcjonista. Ciągle jednak pragnął wyjechać do Ziemi Świętej, aby głosić prawdę o Chrystusie swoim rodakom. Po pokonaniu wielu przeszkód stawianych przez komunistyczne władze udało się o. Danielowi uzyskać pozwolenie na wyjazd i 9 czerwca 1959 roku dotarł do Hajfy, gdzie zamieszkał w klasztorze Stella Maris na górze Karmel. Rozpoczął tam działalność apostolską wśród katolików pochodzenia żydowskiego.
Władze Izraela odmówiły mu jednak przyznania obywatelstwa izraelskiego, motywując to tym, że Żyd, który został chrześcijaninem, nie jest uważany za Żyda. Ojciec Daniel zaskarżył tę decyzję do sądu. Proces odbił się głośnym echem na całym świecie.
W 1965 roku o. Daniel założył w Hajfie gminę chrześcijańską posługującą się w liturgii językiem hebrajskim. Pragnął stworzyć wspólnotę wiernych na wzór pierwotnej gminy Kościoła Jerozolimskiego św. Jakuba Apostoła. Ojciec Daniel był przekonany, że odrzucenie Jezusa Chrystusa jako zapowiedzianego Mesjasza jest główną przyczyną wszystkich nieszczęść – nie tylko narodu izraelskiego, ale również innych narodów. Miał bliski kontakt z Janem Pawłem II oraz kard. Józefem Ratzingerem. Zapraszano go z wykładami na różne uczelnie w Ameryce i Europie, ale przede wszystkim był gorliwym, pełnym Bożego ducha duszpasterzem, aż do swojej śmierci 30 lipca 1998 roku.
W swej Autobiografii pisał: „Jakżeż wdzięczny jestem Bogu, że mi kazał żyć właśnie w tym czasie, przechodzić właśnie takie koleje, takie rozterki, aż przywiódł do poznania Prawdy” (s. 36); „O Boże mój, dzięki Ci, żeś mnie przeszczepił w Ciebie, któryś jest prawdziwym szczepem winnym” (s. 44); „I czyż w dzisiejszych czasach wzrastającej nieprawości i panowania szatana, w tych czasach bezbożnych, w których Chrystus Pan więcej jest krzyżowany, biczowany i lżony niż kiedykolwiek dotąd, czyż w tych czasach – pytam – nie jest obowiązkiem każdego chrześcijanina modlić się o nawrócenie i powrót Żydów do Boga?! Oto mój obecny syjonizm! O dzięki Ci, Boże z Górnego Syjonu, dzięki Ci pokorne ode mnie, najnędzniejszego grzesznika, najszczęśliwszego człowieka, któregoś wyrwał z piekła najniższego, żeś mnie nauczył, żeś mnie wewnętrznie przemienił w katolickiego syjonistę (!), żeś nie dopuścił, abym w samym żydowskim syjonizmie widział cel życia, nagrodę ofiary, potu i krwi. O dzięki stokrotne, żeś mnie wyprowadził z matni, o dzięki Ci tysiąckrotnie za to, żeś mi syjonizm zamknął w ramach Twego Świętego Kościoła, w którym dla wszystkich jest miejsce” (s. 42).
Szczere i wytrwałe poszukiwanie prawdy doprowadziło Oswalda Rufeisena do odkrycia radosnej prawdy, że Jezus Chrystus jest zapowiadanym w Starym Testamencie i oczekiwanym przez Żydów Mesjaszem. Uwierzył, że Jezus jest prawdziwym Bogiem, który stał się prawdziwym człowiekiem, aby nas zbawić. Uwierzył, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał i stworzył wspólnotę Kościoła katolickiego. Tylko we wspólnocie tego Kościoła możemy w pełni poznać prawdę o Chrystusie, nawiązać z Nim osobisty kontakt i osiągnąć zbawienie.
Źródło: o. Daniel Maria (Oswald Rufeisen), Autobiografia, Kraków 2001.
Modlitwa o. Daniela:
„Ty, który znasz mnie lepiej, niżeli ja się poznać mogę, który się troszczysz o mnie, jak gdybym był jedynym stworzeniem Twoim; który więcej niż ja sam pragniesz zbawienia mego, nie pozwólże, proszę, nie pozwól, bym wrócił tam, skąd mnie wyrwałeś, bym się na nowo nie dostał w szpony wroga Twego i bym się nie stał igraszką w ręku jego, który wiesz dobrze, że bez szczególnej łaski Twojej nie mogę ani chwili wytrwać w dobrych postanowieniach swoich, ani też żadnej pokusie oprzeć się nie potrafię, oddaj mnie, proszę, ach, oddaj całkowicie w ręce swej Najsłodszej Mateńki, aby mnie zachowała na żywot wieczny. Ustrzeż mnie jak źrenicę oka i uchowaj pod cieniem skrzydeł swoich (Ps 17,8), abym nie umarł, ale żył i opowiadał sprawy Pańskie (Ps 118,17), i oznajmił Imię Twoje braciom swoim (Ps 22,23). Amen”.
źródło: milujciesie.org.pl