Od wielu już lat jestem przynaglana, by publicznie podziękować Bogu za Jego Miłosierdzie, opiekę i cudowne ocalenie naszej rodziny w czasie działań wojennych podczas wyzwalania naszej Ojczyzny spod okupacji niemieckiej, co z wdzięcznością obecnie czynię.
W 1945 r. w województwie kieleckim zbliżał się front wojsk radzieckich, aby wyzwolić nasze miasto Koniecpol i okolice od hitlerowskiego okupanta. Działo się to wczesną wiosną. Niemcy podminowali most na rzece Pilicy w Koniecpolu, podkładając pod każdy jego róg pięć ton min. Most miał wybuchnąć z chwilą nadejścia wojsk radzieckich. Ludność miejscowa w związku z zagrożeniem życia i spaleniem miasta opuszczała Koniecpol i uciekała do pobliskich wiosek, a szczególnie do wsi o nazwie Wąsosz, położonej o 6 km od głównej linii natarcia.
Również ja, Wanda, ze swoją matką Martą i rodzeństwem: Janiną, Damianem, Romualdem, Izabelą, Zygmuntem oraz ze swoją najstarszą siostrą Łucją, jej mężem Wiesławem i jego matką Janiną, opuściliśmy wyżej wspomnianą wioskę, ratując życie i szukając bezpieczeństwa. Kiedy moja matka opuszczała dom rodzinny, zdjęła ze ściany obraz Jezusa Miłosiernego. Miała ona wielkie nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia. Wielokrotnie modliliśmy się wspólnie przed tym obrazem, znaliśmy litanię i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Zdjąwszy ten obraz, moja matka przycisnęła go do piersi i szła na czele uciekinierów, bezustannie wzywając opieki Bożego Miłosierdzia.
Duża grupa ludzi wraz z nami dostała się pod ostrzał karabinów maszynowych i artylerii czołgowej. Byliśmy wszyscy w zasięgu kul, które gwizdały wokół nas, uciekających. Nie traciliśmy jednak ufności w Boże Miłosierdzie. Do wsi dobrnęliśmy cali i zdrowi, nie było rannych ani zabitych. Schroniliśmy się pod ścianą murowanego budynku. Klęcząc pod tą ścianą i trzymając obraz z napisem „Jezu, ufam Tobie!”, odmawialiśmy wszyscy głośno Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Naprzeciw tego domu znajdował się duży, zamarznięty jeszcze staw. Uciekała przezeń, ciągle pod gradem kul, kobieta z małym dzieckiem na ręku. Z przerażeniem patrzyliśmy na nią, biegnącą pośród świszczących pocisków. Jednak, dzięki Bożemu Miłosierdziu, dobiegła ona do jednego z domostw, gdzie się schroniła.
Po przyjściu do Wąsosza moja matka zauważyła, że jej najstarszy syn, Damian, nie dotarł do wioski. Mniemała, że w drodze zginął od kuli. Wielka zatem była jej radość, gdy wieczorem Damian zjawił się cały i zdrowy. Doprawdy, wielkie było nad nami Boże Miłosierdzie.
Po ugaszeniu ognia, późnym wieczorem, schroniliśmy się do bunkrów, gdy Koniecpol nie był jeszcze zdobyty. Walki ciągle trwały i baliśmy się wybuchu mostu. Przez całą noc w bunkrze, gdzie schroniły się nasze dwie rodziny, odmawialiśmy dziękczynne modlitwy do Bożego Miłosierdzia i Matki Najświętszej oraz prosiliśmy Boga o dalszą opiekę nad nami. O północy miała miejsce częściowa eksplozja mostu. Wybuchł tylko jeden róg, gdyż w nocy ludzie poprzecinali kable elektryczne do pozostałych min. Wybuch był jednak tak wielki, że most się załamał, a w mieście ze wszystkich okien powypadały szyby.
Aż do rana trwaliśmy w bunkrze na dziękczynnej modlitwie, a następnie wróciliśmy do miasta, do swoich domów. Dom mojej matki stał przy rzece Pilicy. Podczas wybuchu jego ściany rozstąpiły się i oddzieliły od siebie. Kapliczka św. Jana Chrzciciela, stojąca między rzeką a naszym domem, została mocno zniszczona, figura świętego potłuczona, lecz obrazek Bożego Miłosierdzia wiszący na jednej z jej ścian pozostał nietknięty – nawet szyba nie pękła! Tak, ufając Bożemu Miłosierdziu, zostaliśmy cudownie ocaleni.
Ufność mojej matki została wynagrodzona. Po wojnie Pan Bóg powołał jej syna na kapłana, a córkę do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. Nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia w naszych rodzinach jest nadal żywe i pełne ufności.
Wanda
źródło: milujciesie.org.pl