Mając 19 lat, pewnego dnia odczułam, że muszę zostawić mojego ojca, matkę, braci i siostry, zrezygnować z moich planów osobistych i poświęcić się całkowicie Bogu. Wtedy to właśnie powiedziałam Panu „tak” na zawsze! Pozwoliłam, by mnie prowadził według Swojej woli. Przez 45 lat nie obejrzałam się ani razu za siebie. Nigdy nie zastanawiałam się nawet przez chwilę nad swoim wyborem.
Znalazłam się w nowicjacie. Warunki były bardzo surowe. Poddane byłyśmy ostrej regule zakonnej. Pomimo trudności zawsze powtarzałam sobie w duchu:
Nawet jeśli by mnie mieli przejechać walcem, nie ruszę się stąd! Nigdy i nigdzie! Nic nie może wyrwać mnie z zakonu!
Narodziła się we mnie wielka pasja życia.
Zawsze byłam kobietą zakochaną w „miłości”, zakochaną w życiu, w każdej wykonywanej pracy. Przez 15 lat pracowałam w kuchni, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Ja, dziewczyna odważna, nie bojąca się nowych wyzwań i przygód, jeżdżąca na motorze, znalazłam się w kuchni.
Przyznaję, że przez pierwsze miesiące trochę cierpiałam. Znałam dziewczyny, które robiły przyjemniejsze rzeczy. Któregoś dnia wewnętrzny głos (dziś wiem, że to Duch Święty) podpowiedział mi:
Bóg nie patrzy na to, co i gdzie robisz. Pan patrzy, gdzie jest twoje serce.
A moje serce było w Jego Sercu. Wówczas zaczęła mnie ogarniać niewysłowiona radość. Słowo Boże nieustannie rozbrzmiewało w mojej duszy. Sypiąc sól do wielkich kotłów, słyszałam w sercu głos Jezusa:
Wy jesteście solą ziemi, a krojąc chleb:
Ja jestem Chlebem, który z nieba zstąpił. Kto spożywa moje ciało nie umrze, ale żyć będzie na wieki.
Tak było ze wszystkim, co robiłam. Stając się coraz bardziej zakochaną w Bogu, czułam się wolna, szczęśliwa i radosna. To było coś niesamowitego, czego nie mogłam pokazać na zewnątrz. To było we mnie. Kiedy składałam pierwsze śluby w zakonie powiedzieli mi, że zgodnie z regułą mam je złożyć tylko na jeden rok. Podeszłam do ołtarza i powiedziałam:
Na zawsze!
Pomimo słów sprzeciwu przełożonej, która powiedziała:
Nie, tylko na rok,
nie bałam się i powiedziałam:
Na zawsze!
Bo to Bogu powiedziałam „tak”, a nie mojemu Zgromadzeniu.
Bóg jest Tym, który układa dla każdego z nas najwspanialszy scenariusz życia. On najlepiej wie, jakie posiadamy talenty. Po 30 latach życia w zakonie musiałam na nowo odkryć swoje powołanie i jeszcze raz powiedzieć Bogu „tak”. Czułam, że Bóg żąda ode mnie czegoś więcej.
Zrozumiałam, że mam wystąpić z mojego Zgromadzenia i zająć się narkomanami mieszkającymi na ulicach. To była trudna decyzja. Postanowiłam porzucić stabilne życie, decydując się w zasadzie na jedną wielką niewiadomą. Wiele wycierpiałam, gdyż w momencie opuszczenia Zgromadzenia straciłam rodzinę, oparcie ekonomiczne, a przede wszystkim swoją wiarygodność. Jednak nie cofnęłam się i zaryzykowałam.
W małym włoskim miasteczku Saluzzo zobaczyłam starą, opuszczoną willę. Poszłam do tamtejszego biskupa i poprosiłam, by mi ją podarował. Zapytana, po co mi ona, bez zastanowienia odpowiedziałam:
Chcę pomagać młodym z ulicy, to będzie dom dla nich.
Po 2 tygodniach biskup przekazał mi ten budynek.
Po wielu latach oczekiwania przełożeni zgodzili się na otwarcie tego domu. Kiedy stanęli przed nim, przestraszyli się, widząc w jak opłakanym był stanie. Powiedzieli:
Elvira, co ty tu zrobisz? To ruina, a nie dom!
Ale ja już wtedy, w mojej wyobraźni, widziałam wspaniale wykończony budynek. Kiedy odjechali, zostałam sama. W tym momencie rozpoczęło się coś niewiarygodnego, coś, czego ja do dziś nie mogę pojąć, coś, co całkowicie przerosło moje oczekiwania.
Myślałam, że otworzę tylko jeden dom koło Turynu i na tym się skończy, ale Bóg miał całkowicie inne plany. Aktualnie mamy 35 otwartych domów na całym świecie (Włochy, Francja, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Irlandia, Brazylia, Austria, Republika Dominikany, USA, Meksyk). Otworzyliśmy także dom w Polsce. Wszystkich członków Wspólnoty jest około tysiąca.
Otworzyliśmy także domy misyjne w Brazylii dla „dzieci ulicy”. Nasi chłopcy przeżywają prawdziwe zmartwychwstanie, kiedy widzą, że poprzez ich bezinteresowną pomoc, na twarzach dzieciaków, które były kiedyś smutne i pozbawione nadziei, pojawia się pierwszy uśmiech.
Oni nie przywracają im życia poprzez psychoanalizę czy jakieś lekarstwa, nie! Jedynym środkiem pomocy, jakim dysponują jest wiara w Jezusa Chrystusa, który dziś żyje i uzdrawia! Na misjach chłopcy spotykają się z obliczem Chrystusa zmartwychwstałego. Oni potrafią go dostrzec i kontemplować Jego otwarte rany we współczesnym świecie.
Jak leczymy narkomanów
Nasza Wspólnota nie korzysta ze środków farmakologicznych ani ze środków zastępujących narkotyki. Rezygnujemy także z leków podawanych w czasie odwyku. Zdrowienie dokonuje się poprzez akceptację pracy i modlitwy.
Żeby tak się stało, każdym nowoprzybyłym musi zająć się „anioł stróż”, to znaczy chłopak, który co najmniej od kilku miesięcy przebywa we Wspólnocie. Przez 24 godziny na dobę opiekuje się nowoprzyjętym narkomanem. Jego zadaniem jest przekazać nowemu chłopakowi styl życia Wspólnoty. Na początku pracuje zamiast niego, bo nowicjusz nie ma siły ani woli, by robić cokolwiek. Razem z nim walczy z chęcią ćpania i czynienia zła, które zwłaszcza na początku są bardzo silne.
Dla obydwu takie doświadczenie przynosi wiele korzyści – dla „anioła stróża”, bo w cierpieniu uczy się kochać, i dla nowego chłopaka, bo może po raz pierwszy ma szansę zaprzyjaźnić się z osobą, która bezinteresownie mu pomaga.
Chłopcy zanim znaleźli się we Wspólnocie często mylili używanie z radością. Szukając szczęścia podążali drogą łatwej zabawy. Uczymy ich, że szczęście rodzi się w cierpieniu, które zawsze było dla nich znakiem słabości i niższości. Uważamy, że tylko ten, kto cierpiał, jest w stanie pokochać, zrozumieć i pomóc drugiej cierpiącej osobie.
Okres leczenia we Wspólnocie trwa mniej więcej trzy, cztery lata, choć nie istnieje ustalony czas pobytu. Od razu przy wejściu odbieramy papierosy i inne używki. Odcinamy się od świata zewnętrznego; tu nie ma telewizji, gazet, alkoholu, dziewczyn, seksu, żadnego pisania do mamusi czy tatusia.
Jedynie poprzez wyrzeczenie można zrozumieć ofiarę Jezusa. On zawsze traktował nas poważnie i nigdy nas nie oszukał. Przyszedł po to, by nas odkupić i rozerwać kajdany grzechu i zła. Przyszedł przywrócić nam utraconą wolność, godność i radość.
Nawet kiedy potwornie cierpiał, nie powiedział „nie” krzyżowi. Dzięki ofierze Jezusa Chrystusa możemy żyć miłością, radością, prawdą. Musimy jednak mieć odwagę spotkać osobę Jezusa Chrystusa. To musi być osobowe i bardzo świadome spotkanie.
Nie ma takiego specjalisty, który mógłby uzdrowić poranione i zniewolone przez zło ludzkie serce, bo to serce może przemienić tylko Ten, kto je stworzył. We Wspólnocie osób uzależnionych od narkotyków dokonują się uzdrowienia młodych ludzi, którzy tak niedawno jeszcze byli duchowo martwi i wyniszczeni.
Czyni to Zmartwychwstały Chrystus nieustannie obecny w sakramentach pokuty i Eucharystii. To właśnie ta jedyna Miłość Zmartwychwstałego Pana leczy poranione serca, wlewając w nie radość wiary, nadziei i miłości.
Przyczyny narkomanii
Musimy zapamiętać coś bardzo ważnego. Kiedy przychodzimy na świat, wszyscy jesteśmy tak samo niewinni i czyści. Człowiek dopiero później staje się narkomanem i staje się nim w określonych warunkach, w konkretnej rodzinie i społeczności.
Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to my wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za obecną sytuację. Narkomania jest tajemnicą samotności i głębokiej pustki spowodowanej zamknięciem się człowieka na miłość Boga. Nie potrafiliśmy powstrzymać lawiny zła, która prowadzi do narkomanii.
Ze wszystkich stron świata młodzież krzyczy, że całe współczesne społeczeństwo jest zatrute, bo wyrzucono z niego Boga. Dziś odczytujemy to jako proroctwo, znak naszych czasów.
W niektórych krajach rządzący chcą zalegalizować narkotyki. Społeczeństwo, które umożliwia łatwy dostęp do używek, samo skazuje się na śmierć. Wszystkie rodzaje narkotyków są tak samo niebezpieczne – człowieka niszczy nie tylko twardy narkotyk, ale każdy inny.
Kiedy ktoś regularnie przypala trawkę, to szuka sposobu ucieczki z sytuacji, w której się znalazł. Jest to ucieczka w fikcję, która zabija ciało i duszę. Jest to akt gwałtu, który człowiek zadaje samemu sobie. Jedni czynią to za pomocą noża, inni pistoletu, inni jeszcze czymś innym, ale to jest to samo – człowiek wyrządza sobie krzywdę.
W momencie kiedy ktoś weźmie najbardziej miękki narkotyk, zaczyna się proces uzależnienia. Jest to akt przemocy. Organizm zaczyna domagać się coraz większych, mocniejszych i częstszych dawek. Najpierw raz na dzień, potem dwa razy, potem pięć razy.
W naszej Wspólnocie są tacy, którzy potrafili wydać na narkotyki 300 $ dziennie. Gdy nie było pieniędzy, trzeba było kraść. W ten sposób wchodzi się w prawdziwe piekło uzależnienia. Każdy narkoman zaczynał przecież od „czegoś miękkiego”.
Nasi chłopcy mówią, że narkotyki stały się dla nich ostatnim skokiem w otchłań osamotnienia, ponieważ prawie wszyscy wcześniej czuli się samotni, rozczarowani, puści, zalęknieni, stosujący przemoc wobec siebie i nie umieli wyzwolić się od niej w żaden inny sposób.
Narkomani są tylko zagubionymi, poranionymi, szukającymi miłości dziećmi. W większości przypadków mieli wszystko: samochody, dziewczyny, pieniądze, ale to nie dawało im szczęścia. Zabrakło im mocnego fundamentu. Oni tak naprawdę nie wiedzieli, po co mają się uczyć, pracować, brakowało im silnej motywacji.
Chociaż w ich rodzinach pod względem materialnym niczego nie brakowało, zatracili sens swojego życia. W ich domach zabrakło miłości, zaufania, ciepła, porozumienia, szacunku, dobrej woli.
Wierzymy w zmartwychwstanie
Dopóki nie będziesz potrafił wyrzec się rozkoszy, nie tylko seksualnej, ale również pochodzącej z wyszukanego jedzenia, z pychy, poczucia wyższości nad innymi, dopóty będziesz unieszczęśliwiał siebie i innych.
Pogoń za przyjemnościami i rozkoszą odczłowieczają ludzką osobę. Pomyślcie tylko, jak musi czuć się dziewczyna przebywając z chłopcem, dla którego ważna jest tylko przyjemność seksualna. To straszne ubóstwo, to jest nędza, to niegodne człowieka.
Jak bardzo zniewolony i nieszczęśliwy musi być człowiek, kiedy wykorzystuje innych do zaspokojenia swoich egoistycznych zachcianek. Ktoś, kto nie potrafi kochać, nie jest godny nawet spojrzeć w twarz drugiej osoby. Kto nie umie kochać, nie będzie zdolny oprzeć się pokusie samogwałtu, a przez to utraci radość, obciążając całą Wspólnotę smutkiem i niepokojem.
Pokusy będą przychodzić, ale wcale nie musisz im ulegać. Ulegając im uzależnisz się od chwil rozkoszy. Musicie być przygotowani do walki z postawą używania życia, do walki z pornografią. Wy sami wiecie, że rozkosze, za którymi goniliście, zniszczyły wasze serca, dusze, i nie uczyniły was szczęśliwymi.
Muszę przy tym powiedzieć, że Bogu dzięki, nie zniszczyło to was do końca, bo w was żyje zmartwychwstały Jezus Chrystus. On zawsze zwycięża wszelkie zło, mimo naszego grzechu, wbrew naszym słabościom i naszym zranieniom. On jest naszą radością i naszym pokojem.
Za każdym razem kiedy pragniesz rozkoszy, popadasz w beznadzieję, wchodzisz w tunel. Są tacy, którzy nie chcą postąpić ani kroku naprzód i pozostają w piekle beznadziejności. Krzyczą, upijają się, bluźnią, biorą narkotyki, żyją w nienawiści i podejrzliwości.
Aby się uratować, trzeba podjąć decyzję wyjścia z tego ciemnego tunelu zła. Kiedy już myślisz, że nie ma dla ciebie nadziei, jeżeli przyjmiesz Jezusa, nastąpi zmartwychwstanie, zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Dlatego potrzebujemy wpatrywać się w Zmartwychwstałego Jezusa, obecnego w Eucharystii.
On okaże nam swoje Serce poprzez moc modlitwy. W modlitwie poznasz dokładnie, kim jesteś, co możesz uczynić, i kto może ci pomóc. Jezus ogarnia cię swoją miłością i mówi:
Pragnę cię zbawić. Przyszedłem, aby cię wyzwolić ze wszystkich zniewoleń. Pozwól Mi zmartwychwstać w tobie, a Ja zgładzę wszystkie twoje grzechy.
On pragnie to uczynić dla ciebie tu i teraz. Odrzuć więc gniew, rozgoryczenie, podejrzliwość. Przebacz z całego serca wszystko i wszystkim, i powiedz Jezusowi: Panie, dokonaj we mnie cudu zmartwychwstania.
Jezus mówi: Prawda was wyzwoli.
Musimy uczyć się żyć w prawdzie i nie dopuścić do tego, by zawładnęły nami większe lub mniejsze kłamstwa. W kłamstwie grzechu żaden człowiek nie czuje się dobrze. Grzech poniża, zniewala i wprowadza człowieka w świat kłamstwa.
Tylko prawda wyzwala i daje radość. Musicie być wolni. Wolni to nie znaczy, że nie będziecie już grzeszyć, ale w wolności przyznacie się do grzechu. Bo my nie zatrzymujemy się na grzechu – my wierzymy w Zmartwychwstanie.
Siostra Elvira
źródło: milujciesie.org.pl