O wszystkim co zrobiłem w życiu wolałbym zapomnieć, ale to nie takie proste. Chcę ostrzec innych, bardzo łatwo można wpaść w sidła szatana!
Na samym początku moja wiara była po prostu pusta, tzn. modliłem się, aby widzieli to moi rodzice, i spowiadałem się tylko z niektórych grzechów, które mogłem bez zahamowań opowiedzieć księdzu.
Ziarno, które zasiał we mnie szatan, padło na podatny grunt. Miałem wtedy 15 lat. Wszystko zaczęło się od muzyki. Słuchałem coraz ostrzejszych dźwięków, aż w końcu niemal bez przerwy słuchałem satanistycznych zespołów.
Powoli mój pokój zaczął zapełniać się mrocznymi, demonicznymi plakatami. Krzyż, który wisiał od dzieciństwa nad moim łóżkiem, teraz był odwrócony. Zacząłem interesować się okultyzmem i magią, nawet próbowałem tych okropnych praktyk.
Ten stan trwał przez jakieś trzy lata, potem jeszcze bardziej oddaliłem się od Pana. Kolega z klasy wprowadził mnie wówczas do grupy satanistycznej. Większość tych ludzi znałem z widzenia, ale nie wiedziałem o ich drugim, mrocznym obliczu.
Pasjonowały mnie wtedy satanistyczne obrzędy i składanie ofiar, które nieraz oglądałem na teledyskach czy filmach. To mi jednak nie wystarczało, chciałem sam tego doświadczyć. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak swoim zachowaniem obrażam Jezusa, który przecież za mnie oddał swoje życie.
Moje zaangażowanie w kult szatana dawało mi wtedy jakąś, teraz niezrozumiałą, dumę. Czułem pogardę dla katolików, księży; śmiałem się z ludzi, którzy mieli inny styl niż ja.
Aktywnym satanistą byłem ponad rok i przez ten czas doznałem więcej okropności niż niektórzy ludzie przez całe życie. Teraz dopiero dostrzegam, jak wielkim grzechem były tak zwane czarne msze. Były one czystym szyderstwem z Boga, Kościoła i Eucharystii.
Takie praktyki odbywały się nocą na cmentarzu lub w lesie albo jakimś opuszczonym budynku. Zamiast ołtarza często używaliśmy grobu. Spowiadaliśmy się z dobrych uczynków, dręczyliśmy zwierzęta i piliśmy ich krew. Kiedy teraz przypominam sobie siebie z tamtego okresu, sam się zastanawiam, jak mogłem być wtedy tak głupi i nieczuły…
Do mojego powrotu do Boga przyczyniło się kilka osób. Pierwszą z nich była dziewczyna, którą bardzo lubiłem. Wtedy właśnie zaczynałem ją kochać. Ona wiedziała, że może mnie uratować, pomóc mi wyrwać się z sieci zarzuconej na mnie przez szatana. Wprawdzie nie zdołała mnie nawrócić, ale z pewnością to dzięki niej zacząłem zastanawiać się nad tym, co robię ze swoim życiem.
Potem dużą rolę odegrali moi rodzice i przypadek – lub może nie przypadek, ale ingerencja Boska. Pewnej nocy celebrowaliśmy wielkie święto wyznawców szatana – noc Walpurgii. Przypada ono na noc z 30 kwietnia na 1 maja. Wróciłem do domu właściwie nad ranem, a jednak matka na mnie czekała. Tej nocy zabiliśmy czarnego psa i piliśmy jego krew, a moja mama zauważyła ślady krwi na mnie.
Nie mam pojęcia, co sobie wtedy o mnie pomyślała; być może, że kogoś zabiłem… Następnego dnia oboje z ojcem właściwie zawlekli mnie do kościoła. Nie chciałem, żeby wyrzucili mnie z domu, więc pozwoliłem im na to.
W kościele siedziałem sobie z ironiczną miną, patrzyłem dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na krzyżu… I to był chyba najważniejszy moment w moim życiu.
Patrzyłem na krzyż, na umęczone ciało Chrystusa, patrzyłem Zbawcy w oczy. Można powiedzieć, że swoje wybawienie zawdzięczam rzeźbiarzowi, którego dziełem był ten krucyfiks, bo w tej rzeźbie, w tym kawałku drewna ujrzałem Boga, który jest Prawdą.
Długo siedziałem, potem uklęknąłem… Tak jakbym w jednym momencie uświadomił sobie wszystkie swoje grzechy. Siedziałem w kościele i płakałem… Jeszcze tego samego dnia poszedłem do spowiedzi i przyjąłem Przenajświętszy Sakrament.
Moje problemy z satanizmem jednak się nie skończyły. Pozostali ci sami znajomi, dom pełen wspomnień… Starałem się jak najwięcej modlić, ale pokusa powrotu do dawnych grzechów była silna. Aby z nią walczyć, wyrzuciłem plakaty i płyty. Nie wychodziłem nocą z domu; trochę obawiałem się satanistów, których przecież zdradziłem… Ale przede wszystkim noc kojarzyła mi się z szatanem i czarnymi mszami.
Trudno było mi też, kiedy spotykałem się z obelgami od dużej liczby ludzi, w większości niesatanistów. To było idiotyczne: śmiali się ze mnie, kiedy zacząłem się modlić, a nie wtedy, kiedy się staczałem…
Uświadomiłem sobie wówczas, że moje życie biegnie właściwym torem. Związałem się z dziewczyną, która pomogła mi wrócić do Boga i normalnego życia. Jesteśmy ze sobą już od kilku lat.
Proszę Was o modlitwę, abym nie uległ pokusie i nie zepsuł tego, co wielkim wysiłkiem udało mi się naprawić. Na koniec chciałbym Was o coś poprosić. Po pierwsze, nie wstydźcie się świadczyć o swojej wierze, nie róbcie nic na pokaz, ale pokazujcie prawdę. Za swoje nawrócenie dziękuję modlitwą i tym oto listem, który, mam nadzieję, ochroni chociażby jednego czy jedną z Was przed wpadnięciem w sidła szatana.
Marek
źródło: milujciesie.org.pl