News will be here

Świat nie dał mi tego co obiecywał – świadectwo

Wielki świat idoli, mody, lansowany przez media styl życia – to życie w iluzji. Nigdy nie dał mi tego, czego tak bardzo pragnąłem!

Byłem wychowywany w czasach, w których seks był tematem tabu w rodzinach, szkołach, a nawet w grupach rówieśniczych. Gdy wszedłem w okres dojrzewania, zacząłem zauważać, że moje ciało się zmienia, że zmieniam się ja. Wystraszony tymi zmianami, tym, co się we mnie działo, zacząłem szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

Chciałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Pierwszym źródłem informacji, jakie wpadło mi w ręce, były czasopisma: „Bravo”, „Dziewczyna”, „Popcorn”. Wtedy wydawało mi się, że tam właśnie znajdę odpowiedzi na swoje pytania. W pytaniach i odpowiedziach – które, jak sądzę, były fikcyjnie tworzone na potrzeby gazety – odnajdywałem siebie.

Mówiły one o moich uczuciach, emocjach, marzeniach, o tym, co robić, by być zawsze otwartym wobec rzeczywistości, która już nie stanowiła takiego tabu. Jednak odpowiedzi nie miały nic wspólnego z oczekiwanym dobrem i prowadziły do egoistycznego wykolejenia.

W tych gazetach lansowany był świat nierealnych marzeń, ciągłej pogoni za fikcyjną miłością. Brakowało w nim tego wszystkiego, co pomogłoby przejść przez tak trudny okres dorastania. Takie „autorytety”, jak pani psycholog, socjolog i wielu innych, nawet sławnych ludzi – moich idoli – na łamach czasopism radziło, jak sobie samemu pomóc – a raczej, jak sobie zaszkodzić. Wierzyłem im jednak wtedy, bo myślałem, że mówią prawdę. Każdego, kto mówił i myślał inaczej niż moje „Bravo”, uważałem za wroga…

Zaczął się dla mnie czas szkoły średniej. Poszedłem za radą pani psycholog z gazety i zacząłem się onanizować, bo ona stwierdziła, że „to jest najlepszy sposób na zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych w tym wieku i przygotowanie do aktywnego życia seksualnego poprzez treningi na własnym ciele”… Onanizm stał się dla mnie wszystkim.

Karmiłem swoją wyobraźnię historyjkami erotycznymi. Tylko że tam wszystko było takie cudowne, bez poczucia wstydu, samotności, lęku… A ja już wtedy miałem wyrzuty sumienia, lecz je zagłuszałem. Jak mantrę powtarzałem sobie, że wszyscy to robią, więc jest OK. Tylko czasami, gdy milkł huk świata, a ja zostawałem sam ze sobą, było mi źle; wtedy docierało do mnie, że zadaję sobie ból.

W tym czasie zrodziły się u mnie ogromne kompleksy, poczucie, że nie jestem nikomu potrzebny i że nikt mnie nie kocha. Straciłem poczucie własnej wartości, a brak akceptacji siebie, jako młodego chłopaka z piegami, powoli rozpoczął lawinę wielu wewnętrznych i zewnętrznych dramatów… Po pewnym czasie zaczęło do mnie docierać, że żyję w świecie iluzji. Zrozumiałem, że takie życie nie będzie kolorową historią z happy endem, lecz że jest to walka o moje życie i moją duszę.

Postanowiłem, że zerwę ze swoimi dotychczasowymi przyzwyczajeniami, i poszedłem do spowiedzi. Myślałem, że zaczynam nowy rozdział swojego życia. I naprawdę chciałem być inny. Nie wytrzymałem jednak nawet jednego dnia i tak od spowiedzi do spowiedzi minął rok, a we mnie nic się nie zmieniło… Wciąż upadałem w kolejne samogwałty, jakbym w pewien sposób chciał ukarać sam siebie za to, że jestem nikim.

Wtedy też zacząłem głośno atakować Kościół, odrzuciłem to wszystko, co mi dał. Sięgałem po pornografię i z nią doświadczałem dramatu. Gazety, internet, własna fantazja… Powolne podążanie za czymś nierealnym stało się szalonym pędem za przyjemnością, aby tylko zabić w sobie to poczucie odrzucenia i samotności. I tak spragniony wrażeń z dnia na dzień pogrążałem się w swoich uzależnieniach, a nieuporządkowany świat emocji stał się dla mnie prostą drogą ku upadkowi…

Z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej obojętny, wykorzystywałem wszystkich, sam nic nie dając – no bo co mogłem dać? Bardzo poraniłem siebie i innych… Rany, które zadawałem sobie, były dowodem, że wielki świat marzeń o miłości, która niczego nie wymaga, a daje nam to, czego chcemy, jest fałszywy i nie istnieje!

Zacząłem zadawać sobie pytania: Dlaczego jest lansowany taki model życia? Dlaczego wciągamy siebie i innych w iluzje miłości, a potem dla wielu jest już za późno? Co to za życie – wypełnione lękiem i pogonią za stabilnością, której nigdy się nie osiąga? Co to za życie, w którym się tylko bierze, a nic nie ofiarowuje? Przecież te szczęśliwe twarze, te wszystkie opisy z „Bravo” – opisy szczęścia, radości i satysfakcji mówiły coś innego, a ja, targany uzależnieniami, doświadczałem rozpaczy, samotności i bagna!

Wiedziałem, że tak nie można żyć, że ja nie chcę tak żyć! 2 kwietnia 2005 roku wyjechałem na pielgrzymkę do krakowskich Łagiewnik. Była godzina 21.37, kiedy ksiądz przekazał nam wiadomość, że Ojciec Święty Jan Paweł II odszedł do domu Ojca. Tam, w Łagiewnikach, ofiarowałem całe swoje życie Bogu za wstawiennictwem siostry Faustyny, prosząc, by wyprosiła mi u Jezusa łaskę nawrócenia.

I tak powoli zaczęły znikać u mnie złe uczucia, pragnienia; zniewolenie zamieniało się w wiele dni czystości i łaski. Na nowo uwierzyłem, że miłość Jezusa nie jest tylko dla wybranych, ale także dla mnie. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. On jest moją szansą. On pozwolił mi na nowo rozpocząć życie, które – mam nadzieję – trwać będzie w Nim już zawsze.

Kilka lat szukałem sposobu na życie, szukałem swego miejsca w świecie. Wielki świat idoli, mody, lansowanego przez media stylu życia nigdy w najmniejszym stopniu nie dał mi tego, co obiecywał, a czego tak bardzo pragnąłem! To Jezus uczynił mnie nowym człowiekiem, zbudował we mnie od nowa wiarę, nadzieję i miłość. Przywrócił mi utracony szacunek do siebie i innych. Zwrócił mi utracony dom i rodzinę. Pomógł przebaczyć ojcu jego nieobecność w moim życiu.
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *