Ma 91 lat, ale doskonale pamięta czasy, kiedy walczył o niepodległość kraju i byt dla swojej rodziny. Marian Szlapański to żołnierz niezłomny, który już jako 17-latek poznał brutalne oblicze wojny. Ten doświadczony przez życie człowiek, mimo okrucieństwa jakie go spotkało pozostał wierny swoim ideałom. Bóg, Honor, Ojczyzna to nie cytat z podręcznika szkolnego, a jego dewiza na życie.
Mieszka sam w skromnym mieszkaniu nieopodal raciborskiego Rynku, ale często odwiedza go rodzina i przyjaciele. Mimo sędziwego wieku, zawsze chętnie przyjmuje gości i przy kubku gorącej herbaty opowiada o swoim życiu, rodzinie oraz jarzmie wojny, które doświadczył. Z szuflad wyjmuje pudełka z fotografiami i wraca do czasu swojej młodości. Nie są to łatwe i miłe wspomnienia, ale pan Marian chce o nich mówić, aby jak twierdzi, nie zatrzeć śladów prawdziwej historii. Ku pamięci żołnierzy Armii Krajowej, której de facto jest częścią, powołał w szkołach Koła Przyjaciół AK. Do niedawna żywo uczestniczył w ich spotkaniach.
Marian Szlapański pochodzi z malowniczej miejscowości Żółkiew, która leży na dzisiejszych terenach Ukrainy w obwodzie lwowskim. Do Raciborza przeprowadził się dopiero w 1951 roku. Jednak, zanim tu trafił, życie go nie rozpieszczało. Mając zalewie 17 lat wstąpił do Armii Krajowej pod pseudonimem „Orzeł”, bo wierzył w ideę „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Swoim męstwem, odwagą i determinacją dla wielu stał się żywą lekcją historii. Porucznik Szlapański za zasługi dla ojczyzny otrzymywał liczne ordery, medale, krzyże i inne odznaczenia państwowe. – Nie zależało mi na tych nagrodach, chciałem niepodległej Polski. Z wiarą i nadzieją o nią walczyliśmy. Moim drogowskazem były Bóg, Honor, Ojczyzna. Chciałem, aby społeczeństwo wzięło sobie te idee do serca – tłumaczy porucznik Marian Szlapański, którego podczas uroczystej sesji z okazji 800- lecia nadania praw miejskich Raciborzowi uhonorowano medalem za Zasługi dla Raciborza.
Niezłomny żołnierz, mimo że był wzorem do naśladowania, powojenne władze nie doceniały jego poświęcenia. Po wojnie próbował układać sobie życie w Gdańsku. Tamtejsze władze nie podzielały jego poglądów politycznych. Brak możliwości wynajęcia mieszkania w Gdańsku spowodowały, że zmuszony był się przeprowadzić. Początkowo pracował w przedsiębiorstwie budowlanym w Głubczycach. Następnie wyjechał do Raciborza, bo akurat tutaj otwierali placówkę banku PKO, do której poszukiwali pracowników. Pan Marian wydawał się wówczas idealnym kandydatem. –
Doskonale pamiętam swój pierwszy dzień w pracy. Placówka banku mieściła się w budynku Narodowego Banku Polskiego przy ul. Drzymały (dzisiejszy Urząd Skarbowy). Dali mi maleńkie pomieszczenie na piętrze, gdzie ledwo zmieściło się biurko i krzesło. Moim zadaniem, jako inspektora, było przekonywanie ludzi do zakładania książeczek oszczędnościowych. Było to niezwykle trudne zadanie, ponieważ ludzie nie ufali bankom, woleli swoje pieniądze trzymać przy sobie. Wojna spowodowała, że ludzie stracili zaufanie do oszczędzania. Miałem obowiązek kontaktować się z zakładami pracy, organizacjami społecznymi, radami narodowymi, żeby pomagali w tej akcji. Zakładałem kasy młodzieżowe, wizytowałem urzędy pocztowe i w ten sposób rozszerzaliśmy informacje. Aż w 1954 r. został zorganizowany pierwszy oddział w woj. opolskim, (wówczas należeliśmy do tego woj.). Z biegiem lat oddział rozszerzał swoją działalność. Udzieliliśmy setek kredytów na budownictwo mieszkaniowe i remonty. Zakładaliśmy książeczki na Małego Fiata i ajencje PKO w zakładach pracy. Do 1987 r. pracowało tu już ponad 30 ludzi i był jednym z najlepszych oddziałów w woj. opolskim, a potem nawet katowickim. W późniejszym czasie powstał oddział w Głubczycach, przeszkoliłem wówczas całą kadrę nowego oddziału łącznie z prezesem – opowiada M. Szlapański.
Kiedy pan Marian przybył do Raciborza, miasto było w ruinie. Ulica Mickiewicza, Plac Długosza i inne przypominały te zniszczone przez wojnę w Gdańsku czy Warszawie. – Cóż było robić, nie zastanawiając się długo chwyciłem za łopatę i na równo z innymi pracowałem przy odbudowie miasta. Wśród gruzu znalazłem bankowe kasy pancerne, które niestety nie nadawały się do niczego, choć początkowo myślałem, że przydadzą się w mojej ówczesnej pracy – przypomina sobie pan Marian.
Mimo swojego trudu, poświęcenia dla ówczesnej władzy, Marian Szlapański nadal był wrogiem publicznym. Zasady, które wyznawał mocno odbijały się na jego rodzinie. Ale tak wychowywał swoje dzieci (ma ich czworo), że żadne nie miało do niego pretensji. – Mieszkaliśmy w bardzo złych warunkach. Przydzielono nam jeden niewielki pokój z kuchnią w kamienicy przy ul. Czekoladowej, gdzie pod nami znajdowała się waflarnia. Suche powietrze powodowało, że często mieliśmy problemy z oddychaniem. Wytrzymaliśmy. W końcu przydzielono nam nieco większe mieszkanie przy ul. Staszica. Te jednak wymagało remontu, a pracownicy banków wówczas zarabiali niewiele, więc w tajemnicy przed rodzinom dorabiałem przy rozładunku wagonów z węglem – przyznaje żołnierz niezłomny.
Pan Marian był cenionym pracownikiem, więc nie raz proponowano mu lepiej płatne stanowiska pracy. Otrzymał nawet propozycję objęcia funkcji dyrektora oddziału miejskiego w Opolu. Podziękował za propozycję, bo nie chciał, aby ktoś przez niego stracił prace. Od tzw. układów trzymał się z daleka. Był wierny swoim zasadom i przekonaniom. – Ojciec zawsze mi powtarzał, nie rób krzywdy drugiemu, bądź uczciwy, a będzie ci dobrze. Do dzisiaj pamiętam te słowa i swoim dzieciom powtarzam. Było nam ciężko, kiedy inni zajadali się wędlinami, my nie mieliśmy czasem na margarynę i chleb, ale kochaliśmy się i to pozwoliło nam przetrwać – powtarza z przekonaniem M. Szlapański.
Pan Marian bardzo dużo czasu spędzał w pracy. Wychowaniem dzieci zajmowała się jego żona, ale każdą wolną chwilę spędzał z najbliższymi. – Byłem domatorem. Nie chodziłem z kolegami „na wódkę”, nie paliłem papierosów. Kawiarnie też omijałem szerokim łukiem. Lubiłem spacery po mieście. Fascynowały mnie kominy powstających wtedy fabryk. Z jednej strony dobrze, że były, bo jak są fabryki, to znaczy, że rozwija się przemysł, a wraz z nim miasto potęguje w siłę. Przybywają ludzie, którzy się bogacą. Ale z drugiej strony obawiałem się, czy aby dymy wydobywające się z nich nie będą szkodliwe dla mieszkańców – wspomina zasłużony raciborzanin.
Bacznie przyglądał się rozwojowi miasta. Na jego oczach odbudowywano bloki mieszkalne, ulice, mosty, zakłady pracy rosły w siłę. Szkolił młodzież, która potem znajdowała zatrudnienia w nowo powstałych przedsiębiorstwach. On sam emerytury doczekał w banku. W marcu 1991 r. zakończył pracę w raciborskim oddziale PKO. Nie oznacza to jednak, że odpoczywał. Prężnie działał społecznie w Towarzystwie Rozwoju Ziem Zachodnich, za co został odznaczony. Był też jednym z inicjatorów założenia ŚZŻAK w Raciborzu. Przewodniczącym Komisji Rewizyjnej, inicjatorem powołania w Raciborzu Szkolnych Kół Przyjaciół AK (G5, II LO i Ekonomik). Porucznik Szlapański jest znany w środowisku jako wielki patriota, gorący orędownik historii Polski i inicjator działań na rzecz przywracania pamięci o martyrologii Narodu Polskiego, popularyzator niezakłamanej wiedzy o Polskim Państwie Podziemnym. Odpoczynek i odprężenie znajduje na swoim niewielkim ogródku działkowym nieopodal centrum miasta.
Tekst: Justyna Korzeniak/Adventure Media
Zdjęcia: archiwum Mariana Szlapańskiego i Magdalena Matusik /Adventure Media