„Niechby ten cud był na chwałę Bożą, aby uwielbić Siostrę Faustynę” – myślał Robert Digan, Amerykanin z Bostonu, gdy w 1981 roku leciał samolotem z całą rodziną do Krakowa, by szukać ratunku dla swej nieuleczalnie chorej żony i kalekiego dziecka. Trwająca już piętnaście lat limfodemia niszczyła organizm coraz bardziej.
Chora wyglądała jak gdyby była opuchnięta, a przejmujący ból rozsadzał jej ciało.
 Zabrali z sobą również ośmioletniego syna, który urodził się z umysłowym niedorozwojem, a obecnie jeszcze nie chodził i nie mówił. Objechali wielu specjalistów, słynne kliniki – bez rezultatu.
Zabrali z sobą również ośmioletniego syna, który urodził się z umysłowym niedorozwojem, a obecnie jeszcze nie chodził i nie mówił. Objechali wielu specjalistów, słynne kliniki – bez rezultatu.
Od księży marianów Digan otrzymał publikacje o Siostrze Faustynie i propagowanym przez nią dziele Miłosierdzia Bożego, i wtedy powstała ta myśl, która powoli zmieniała się w pewność. Początkowo żona odnosiła się do planu niechętnie, dopiero ostatni pobyt w szpitalu i decyzja o amputacji nogi – jako warunku przedłużenia życia – skłoniły ją do podróży.
Nie był to najlepszy okres, bo kaplica klasztorna była w remoncie, a grób Siostry Faustyny zakryty i przysypany gruzem. Nie zważając na to, na zmianę z pielęgniarzem towarzyszącym im księdzem pchali po rumowisku ciężki inwalidzki wózek i długie godziny trwali przed Miłosiernym Chrystusem. Kiedy po remoncie uprzątnięto i odsłonięto grób, kładli na nim chore dziecko i znów się modlili. Potem nastąpił kryzys. Chora odmówiła przyjmowania utrzymujących ją przy życiu lekarstw, twierdząc, ze jeśli ma umrzeć, to tu. Wszyscy byli zawiedzeni, że długa, uciążliwa podróż oraz wiara w uzdrowienie były daremne. Wyjeżdżali jednak dziwnie spokojni, nieświadomi tego, co się wydarzyło.
 utrzymujących ją przy życiu lekarstw, twierdząc, ze jeśli ma umrzeć, to tu. Wszyscy byli zawiedzeni, że długa, uciążliwa podróż oraz wiara w uzdrowienie były daremne. Wyjeżdżali jednak dziwnie spokojni, nieświadomi tego, co się wydarzyło.
W 1983 r. Diganowie napisali do Sióstr Miłosierdzia w Krakowie, że znów chcą przyjechać, a podany termin zbiegł się z II pielgrzymką Ojca Świętego, i siostrom doszło dodatkowe zmartwienie. Klasztor nie mógł pomieścić swoich gości i trzeba było wynajmować pokoje w sąsiedztwie. Tam też postanowiły zakwaterować Amerykanów, ale to również nie rozwiązywało problemu.
Na lotnisku czekała siostry prawdziwa niespodzianka: chora poruszała się o własnych siłach. Przywiezione zaświadczenia lekarskie stwierdzały, że przed dwoma laty w bardzo krytycznym stanie opuściła szpital i udała się do Europy, a po powrocie do kraju choroby już nie stwierdzono, co jest naukowo niewytłumaczalne. Do tego były dołączone rozprawy wyjaśniające, na czym polega choroba zwana limfodemia, i że medycyna nie zna sposobów na jej wyleczenie.
Stało się to w kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, w Krakowie –  Łagiewnikach, w której to kaplicy znajduje się grób Czcigodnej Sługi Bożej Siostry Faustyny obwieszczony wotami obraz Miłosierdzia Bożego.
Łagiewnikach, w której to kaplicy znajduje się grób Czcigodnej Sługi Bożej Siostry Faustyny obwieszczony wotami obraz Miłosierdzia Bożego.
Opisane uzdrowienie ma ciąg dalszy. Teściowa pani Digan nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn ożenił się z chorą kobietą. A kiedy urodził się wnuk fizycznie i umysłowo upośledzony, pogniewała się na wszystkich, a najbardziej na Boga, że nie docenił wielkiego poświęcenia jej syna. Nie chciała też widzieć syna ani jego rodziny. Pozostawała nieprzejednana nawet w obliczu choroby, na którą zapadła podczas ich nieobecności.
Mimo to, po powrocie z Polski, poszli ją wszyscy odwiedzić. Gdy zobaczyła podbiegającego wnuczka, zaczęła wielbić i chwalić Boga. Wkrótce potem zmarła pojednana z Panem, a syn jej stwierdził, że właśnie to był największy cud.
źródło: cudajezusa.pl
 
  
								



