Minął pierwszy rok życia naszego kochanego Synka. Urodził się w niedzielę o 12.35. Ważył 4750 g! Poród trwał ponad 12 godzin. Żona była bardzo dzielna, jednak potem przez kilka dni dochodziła do siebie. Nowo narodzony niestety tylko chwilę był z mamą po opuszczeniu zacisznej brzuszkowej przystani.
Przez pierwsze dwie godziny leżał w inkubatorze, ponieważ był fioletowy i spuchnięty. Towarzyszyłem mu w tym czasie, zachodząc do Żony sprawdzić, jak się czuje. Kiedy nabrał kolorów i doszedł do siebie, mogliśmy być już wszyscy razem.
Pamiętam, miał duże ręce i stópki. Zaraz po urodzeniu chwycił mnie za duży palec lewej ręki i tak mocno trzymał, kiedy Pani Doktor go badała. Potem, przed włożeniem do inkubatora (ledwo się w nim mieścił), podczas mycia, mierzenia i ważenia… ja płakałem ze wzruszenia jak mały chłopiec… To było piękne… Cud narodzin… Zapamiętam to do końca życia.
Ślub braliśmy w 2007 roku w wakacje. Ja byłem w trakcie studiów, pozostał mi ostatni semestr, natomiast moja Żona była już panią magister. Jesienią 2007 r. podjąłem swoją pierwszą pracę w zawodzie, natomiast moja Żona w dalszym ciągu jej szukała. Zarabiałem wówczas stosunkowo mało. Wynajęliśmy mieszkanie i zamieszkaliśmy sami. Szczerze mówiąc, było nam ciężko. Byliśmy troszkę zadłużeni. O dziecku nie myśleliśmy. Chcieliśmy trochę się ustatkować, znaleźć oboje lepiej płatne prace oraz wyjść z długów.
Przed ślubem poszliśmy na katechezy, a potem wstąpiliśmy do wspólnoty. Takie zlecenia dostaliśmy od naszego spowiednika i kierownika duchowego. Wiedzieliśmy jedno – potrzebujemy innych ludzi, myślących i żyjących podobnie. Dziś w tym świecie trudno jest żyć bez ludzi, z którymi nie ma wspólnej płaszczyzny – Boga.
Po mniej więcej dwóch latach bycia we wspólnocie, a parę miesięcy po ślubie, bodajże w grudniu 2007, mieliśmy pierwszy poważny etap na drodze neokatechumenalnej. Te, można powiedzieć, rekolekcje prowadzili nasi katechiści. Proklamowali nam słowo Boże. Tłumaczyli i zachęcali. Jednym z omawianych tematów była historia Abrahama. Jak wiemy, Abraham zostawia swoją ziemię i wyrusza w drogę, zgodnie z wezwaniem, głosem Boga, którego słyszy. Jak czytamy w Księdze Rodzaju:
„Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi.
Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu. I zabrał Abram z sobą swoją żonę Saraj, swego bratanka Lota i cały dobytek, jaki obaj posiadali, oraz służbę, którą nabyli w Charanie, i wyruszyli, aby się udać do Kanaanu” (Rdz 12,1-5).
Podczas słuchania tego słowa usłyszałem głos, można powiedzieć wezwanie:
„Wyjdź ze swojej ziemi, którą są twoje plany i oczekiwania. Tak jak Abraham pozostaw to wszystko i zaufaj Mi, wyrusz w drogę, którą Ja chcę Was poprowadzić. Otwórzcie się na życie.
Chcesz mieć lepiej płatną pracę? A jak cię z niej zwolnią? Nie jesteś w stanie sam zabezpieczyć waszego losu. A jeśli jeszcze długo będziecie czekać na lepszą sytuację finansową? A jak nie nadejdzie? Nie będziecie mieć dzieci? Zaufaj mi. Otwórzcie się na życie”.
Ciężko mi było uwierzyć, że to może być głos Boga, że to nie tylko moje wymysły. Wieczorem na modlitwie poprosiłem jeszcze o słowo. Taki oto fragment przeczytałem:
„W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,1-5).
Kiedy przeczytałem ostatnie zdanie, łzy napłynęły mi do oczu. Tak. Bóg wzywał nas. To było wyraźne potwierdzenie. Opowiedziałem o tym Żonie. Pan również Ją przygotowywał. Po powrocie do domu i rozmowach dość szybko się zdecydowaliśmy. Otworzyliśmy nasze serca na wolę Bożą, a pragnienie wlało się do naszych serc, pomimo naszej sytuacji finansowej, naszych planów i oczekiwań.
Wspomnę tylko, że w 2009 roku zostaliśmy nauczycielami metod rozpoznawania płodności (potocznie NPR). Poznane zasady metody okazały się nam wielce pomocne zarówno zaraz po ślubie, kiedy odkładaliśmy poczęcie, jak i po naszej opisanej powyżej decyzji.
Pierwsza próba okazała się nieudana, ponieważ spóźniona, skok temperatury nastąpił. Jednak był w tym też palec boży. Parę dni później okazało się, że Żona w piersi wyczuła guzek. Udaliśmy się do lekarza. Badania trochę trwały… Jedne z najtrudniejszych chwil w naszym życiu. Oczekiwanie na diagnozę. Nowotwór?… Ciężki, lecz błogosławiony czas… Pozwolił dostrzec nowe, często niewidzialne, ważniejsze sprawy…
Szczęśliwie okazało się, że to tylko włókniak. Wystarczył prosty zabieg chirurgiczny. Nastał czas radosnego oczekiwania na zdrowie i nowe życie. Po zupełnym powrocie do sił, zabliźnieniu się rany i zgodzie lekarza ginekologa podjęliśmy staranie o poczęcie dziecka. Doskonale sprawdziły się obserwacje i znajomość przebiegu cyklu. Począł się nasz synek. Bóg nam błogosławił, dalej potwierdzał swoją obecność.
Parę tygodni później zmieniłem pracę, celem uzyskania lepszych zarobków. Przez wakacje pracowałem na budowie. Było ciężko. Jednak nie to spowodowało, że po ponad dwóch miesiącach zrezygnowałem. Sposób traktowania pracowników, działanie nie zawsze zgodnie z prawem oraz konkretne słowo Boże pokazało, że miałem odejść z tamtej firmy. Od września byłem na bezrobociu. Trwałem na nim przez ponad dwa miesiące. Był to czas wiary i zaufania, trudności finansowych i czekania – na dziecko, na nową pracę… Ale Bóg był ciągle z nami.
Nasz synek pięknie się rozwijał, był zdrowy i pełen sił od samego początku. Powoli myśleliśmy o niezbędnych dla dziecka rzeczach. Niestety, brak pieniędzy zaczął nam doskwierać coraz mocniej… Z pomocą przyszła nam nasza wspólnota. To było niesamowite działanie Pana Boga. Dostaliśmy prawie wszystko: łóżeczko, wózek, ubranka… Niczego nie zabrakło i do dziś mówimy, że nasze dziecko ma więcej ubrań niż mama i tata. Bóg działał i nie zostawił nas samych. Opiekował się nami i naszym nowo poczętym dzieckiem.
Od ponad roku mam pracę na czas nieokreślony, którą dostałem od Boga. Na jak długo? Nie wiem. To On zdecyduje. Pracuję sam, a wypłata pozwala nam utrzymać się na mieszkaniu. Oczywiście często nie starcza do końca miesiąca, ale Pan przychodzi z pomocą. Spłacił nasze długi, wyszliśmy na prostą. Zatroszczył się o wszystko, nie ja – On.
Widzę, jak doświadczyliśmy i doświadczamy Boga działającego w Kościele i w naszej rodzinie. Nie dlatego, że to my jesteśmy tacy wspaniali. My jesteśmy słabi i grzeszni. To wszystko Jego dzieło i przez Niego napisana historia. Dziękuję Mu za to, że uzdolnił nas do takich rzeczy, pozwolił zapomnieć o sobie i własnych planach, aby narodził się nasz synek. Był z nami każdego dnia, wśród radości i płaczu, w trudzie i odpoczynku. Bóg jest. Działa i prowadzi. On jest dobry.
Paweł
PS Czy wiedząc, że gdy moja Żona będzie w stanie błogosławionym, ja zmienię pracę, i to dwukrotnie, z dwumiesięcznym okresem bezrobocia, zdecydowalibyśmy się na dziecko? Po ludzku? Nie sądzę…
Bóg wie lepiej, a słowo Boże mówi:
,,Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana” (Iz 55,8).
A kiedy słyszę: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14), swoje myśli i spojrzenie kieruję na naszego synka i moją Małżonkę. Dziękuję Bogu za nich.
źródło: milujciesię.org.pl