„Ostatni raz u spowiedzi byłam cztery lata temu” wyznałam w konfesjonale. Ojciec franciszkanin z całą czułością zapytał o moje imię, co się stało i dlaczego tak długo mnie tutaj nie było. Na tę miłość w głosie wybuchłam płaczem.
Byłam drugim dzieckiem w rodzinie założonej przez młode małżeństwo. Mama pochodziła z dobrej, katolickiej, wielodzietnej rodziny, a tata z rodziny, w której głową domu był alkoholik.
Tata był bardzo nerwowym człowiekiem, więc cała nasza trójka (mam siostrę i brata), a także mama, bała się go. Nie pamiętam pozytywnych uczuć w stosunku do ojca, odczuwałam przed nim tylko strach.
Tata nigdy nie zważał na nasz młody wiek. Potrafił zbić mnie czy moją siostrę za nie umyte naczynia, bądź też z innego powodu, zawsze naprędce wymyślonego. Wszyscy wiedzieliśmy, że po prostu mu przeszkadzamy.
Już jako małe dziecko czułam się zupełnie niepotrzebna. Miałam poczucie, że jestem wynikiem przypadku. Nie wierzyłam w Boga, bo trudno jest wierzyć, kiedy ma się za ojca osobę, która w niedzielę rano wykrzykuje w domu przekleństwa, nierzadko uderzy, urządza w domu piekło, po czym idzie do kościoła, bo ludziom trzeba się pokazać… Jeśli tak miał wyglądać katolik, to ja nie chciałam nim być.
W wieku 17 lat poznałam pierwszego chłopaka. Moje czyste i niewinne jeszcze wtedy serce kochało od początku. Jednak z powodu moich zasad moralnych (nie chciałam dać mu „dowodu miłości”) chłopak ze mną zerwał. Byłam załamana. W tym momencie coś we mnie pękło. Przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie będę płakać i cierpieć z powodu mężczyzny.
Postanowiłam być twardą, niezależną kobietą bez uczuć. Zaczęłam wiązać się z mężczyznami, których ledwo poznałam. Związki te zazwyczaj trwały krótko i zawsze łączyły się z seksem, który dla mnie nic nie znaczył. Kiedy mężczyzna zachowywał się nie po mojej myśli, a czułam, że jest zakochany, radość sprawiało mi zrywanie z nim. Uwielbiałam patrzeć, jak mężczyźni płaczą.
Najgorszym okresem mojego życia była trzecia klasa szkoły średniej. Moja mama, którą bardzo kochałam, miała niezdiagnozowanego guza w piersi. Tata nie chciał dać mamie 100 zł na szybszą biopsję, dlatego z diagnozą czekała dłuższy czas. Już wtedy wiedzieliśmy też, że tata zdradza mamę.
Do wszystkich trosk dochodziła moja zbliżająca się matura. Związałam się wtedy z chłopakiem, który – podobnie jak ja – został mocno poraniony w domu. Po jakimś czasie postanowiłam wycofać się z tego związku. Wtedy on zaczął zmieniać się z troskliwego mężczyzny w osobę, która mi ubliżała, nękała mnie telefonami oraz groziła mi śmiercią. Byłam kompletnie wyczerpana…
Miałam wtedy 19 lat i chciałam umrzeć. Przed samobójstwem powstrzymywał mnie jedynie lęk, że jednak gdzieś tam może naprawdę istnieje piekło i że ja na pewno do niego trafię. Miałam również depresję.
Rozpoczęłam studia, na które musiałam zaciągnąć kredyt studencki, żeby móc się utrzymać. Mimo że mieszkałam w domu rodzinnym, bilet do miasta oraz jedzenie musiałam kupować sobie sama. Tata zawsze, kiedy miał zły humor, wszczynał kłótnie. Wtedy nazywał nas pasożytami i nierobami.
Podczas jednej z takich kłótni postanowiliśmy wraz z bratem, że się wyprowadzimy. Naszej starszej siostry nie było już w domu, wyszła za mąż w wieku 18 lat, żeby uciec od ojca tyrana. Mama w tym czasie wyjechała do Niemiec do pracy, żeby pomóc dzieciom finansowo.
Myślałam, że mój ból się skończy, kiedy nie będę musiała nigdy więcej oglądać ojca. Jednak takie rany nie goją się w momencie zmiany adresu… Nienawidziłam własnego ojca całą sobą. I ta nienawiść zabijała mnie od środka.
Przez kolejne trzy lata żyłam z ogromnym bólem i świadomością odrzucenia przez ojca. Nie były to dobre lata. Związałam się z kolejnym chłopakiem, którego ledwie lubiłam, bo w miłość nie wierzyłam. Po roku się zaręczyliśmy. Po dwóch latach bardzo grzesznego życia próbowałam się wyspowiadać, ale na moje słowa:
„u spowiedzi byłam dwa lata temu”
ksiądz zareagował krzykiem, że trafię do piekła… Płacząca i nie wyspowiadana odeszłam od konfesjonału. Kolejny raz mężczyzna mnie ocenia. Postanowiłam nigdy więcej nie wracać do tematu Kościoła i Boga.
Studiowałam na KUL-u. Z racji katolickiego charakteru uczelni miałam wykłady z Biblii. Dziwiło mnie bardzo, że ludzie przynosili Pismo św. na te zajęcia. Myślałam wtedy:
„Kto to w ogóle jeszcze czyta?”.
Stwierdziłam, że każdy ma prawo do swoich dziwactw. Pamiętam jednak, że niezwykle mocno przemawiała do mnie opowieść o Dawidzie i Batszebie. Znalazłam wiele podobieństw pomiędzy mną a Dawidem.
Któregoś dnia, wracając do domu, zauważyłam ludzi wchodzących do kościoła. Poszłam za nimi. Byłam na tyle grzeszną osobą, że uważałam, iż jedyne miejsce, na które zasługiwałam, to ławka w przedsionku.
W kościele wszyscy odmawiali różaniec. Chciałam zostać na jedną dziesiątkę. Czułam się tam jednak tak dobrze i lekko jak dziecko, że zostałam na cały różaniec i Mszę św., a gdybym mogła, to z pewnością zostałabym tam całą noc.
Od tego momentu chodziłam do kościoła trzy razy w tygodniu na Msze św. Zaczęłam myśleć o spowiedzi. Płakałam i prosiłam Boga każdego wieczoru, żeby dał mi dobrego spowiednika. Modliłam się do Maryi o Jej wsparcie.
Bóg zaczął otwierać mi oczy i obdarzył mnie wieloma łaskami. Czułam Jego obecność. Każdy werset Pisma św. czegoś mnie uczył. W ostatni dzień rekolekcji bożonarodzeniowych poszłam do spowiedzi. Na moje słowa:
„ostatni raz u spowiedzi byłam cztery lata temu”
ojciec franciszkanin z całą czułością zapytał o moje imię, a następnie o to, co się stało i dlaczego tak długo mnie tutaj nie było. Na tę miłość w głosie wybuchłam płaczem.
Wyznałam wszystkie swoje najgorsze grzechy: rozwiązłość seksualną, nienawiść, stosowanie tabletek wczesnoporonnych… Ksiądz powiedział, że cieszy się z mojej obecności. Jak to możliwe? Ja nawet na miejsce w kościele nie zasługiwałam…
Wiedziałam, że od tego momentu chcę być innym człowiekiem. Nie chcę nienawidzić, nie chcę seksu przedmałżeńskiego, chcę być człowiekiem, który postara się odtąd nie grzeszyć, bo On po mnie, grzesznicę, wybiegł jak ojciec do syna marnotrawnego, by założyć mi sandały i wyprawić ucztę.
Powiedziałam wtedy narzeczonemu o swoim postanowieniu życia w czystości. Jak można się było spodziewać, zareagował na to w bardzo krytyczny sposób. Stało się jasne, że kompletnie do siebie nie pasujemy.
Wybrałam Boga, bo tylko On zna o mnie całą prawdę, a mimo tego nadal mnie kocha. To On zaczął zmieniać nie tylko moje życie, ale też moich bliskich. Z całą rodziną postanowiliśmy modlić się o nawrócenie taty. I wiecie co? Po 30 latach małżeństwa moja mama ma troskliwego męża! Męża, który nie zdradza, nie jest tyranem w naszym domu.
Mamy ciepły, wspaniały dom, do którego chce się wracać. Nawrócenie wiązało się z przebaczeniem tacie każdej wyrządzonej krzywdy. Gdy odmawiałam modlitwę przebaczenia, toczyła się wewnątrz mnie taka walka, że z wysiłku dostałam gorączki. Był to ciężki czas, podczas którego cała rodzina uparcie odmawiała różaniec za różańcem. Trzymaliśmy się wytrwale Boga, niezależnie od tego, czy dzień był udany czy nie.
Dla mnie Bóg przygotował wyjątkową niespodziankę. Będąc w kościele, widywałam chłopaka, którego znałam od dziecka. Był młodszy ode mnie o trzy lata, więc nie mieliśmy wcześniej bliższego kontaktu ze sobą.
Mimo że wiedział, przez co przeszłam, nigdy nie wypomniał mi niczego z mojej przeszłości. Najważniejsze było dla niego tu i teraz. Razem mogliśmy się modlić, rozmawiać o Bogu i Go chwalić. Utrzymaliśmy czystość przedmałżeńską dzięki łasce Pana Boga i przynależności do Ruchu Czystych Serc.
Dziś jestem osobą wolną od nienawiści, mam kochającą się rodzinę i wspaniałego męża. Jestem też w stanie błogosławionym. Wiele cudów dokonał Bóg w moim życiu. Jeśli ktoś szuka przepisu na szczęśliwe życie, to wierzcie mi, jedynie w Bogu można go znaleźć!
Jeśli człowiek ofiaruje swoje życie Jezusowi, całe życie z każdym grzechem czy słabością, to On się zajmie wszystkim i wszystko w nas zmieni. Nasze nawrócenie to nasza decyzja.
Chwała Jezusowi, który za nas życie oddał!
Czytelniczka
źródło: milujciesie.org.pl