News will be here

Zobaczyła na USG śmierć dziecka w czasie aborcji

jak się odbywa aborcja

Walka dziecka o przeżycie podczas aborcji

Abby Johnson najmłodsza menedżerka Planned Parenthood – największej na świecie organizacji aborcyjnej, w 2009 r. została pracownikiem roku tej kliniki. Umożliwiła wykonanie 22 tys. aborcji do czasu, kiedy na własne oczy zobaczyła śmierć dziecka…
Oto jej relacja
Tego dnia, kiedy byłam świadkiem aborcji przy użyciu USG, nie wiedziałam, że będzie to tak ważny moment w moim życiu. Wydawało się, że to będzie „normalny” dzień pracy w klinice.

Gościliśmy właśnie wizytującego aborcjonistę. Chcieliśmy go sprawdzić, żeby zdecydować, czy zatrudnimy go u nas na stałe. Doktor ten miał prywatną praktykę lekarską. W toku rozmów wyszło na jaw, że przeprowadzał różnego typu procedury aborcyjne.

W naszej klinice miał dokonać aborcji kierowanej przez USG. To było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Byłam bardzo zainteresowana tym, o czym mówił ten człowiek, ponieważ według niego była to dla kobiety „najbezpieczniejsza procedura aborcyjna”.

Pomyślałam sobie wówczas: „Jeśli to bezpieczniejsze dla kobiet, dlaczego tego nie robimy w Planned Parenthood? Czyż i nam nie zależy na bezpieczeństwie kobiet?”.

Z takimi pytaniami udałam się do swojej przełożonej. Na moje wątpliwości szefowa mi odpowiedziała, że używanie USG podczas aborcji zajmuje dodatkowo od trzech do pięciu minut, podczas gdy celem kliniki jest wykonywanie całej „procedury” w ciągu pięciu minut: od znalezienia się kobiety na stole „operacyjnym”, poprzez przeprowadzenie aborcji, aż do zabrania pacjentki ze stołu. Na tym polegało w praktyce nasze myślenie o „świadomym rodzicielstwie”…

Dzięki USG zaproszony przez nas lekarz mógł pokazać obraz tego, co się działo w czasie aborcji. Najpierw wykonał on pomiar odległości ciemieniowo-siedzeniowej. Badanie wykazało, że dziecko miało 13 tygodni.

Pierwsza myśl, która przyszła mi wtedy do głowy, to fakt, że obraz na USG wyglądał tak jak pierwsze zdjęcie mojej córki Grace, kiedy byłam z nią w 12. tygodniu ciąży. Poczułam wówczas kłucie w żołądku.

Pamiętam, że w tamtej chwili miałam jeszcze nadzieję, iż będzie to dla mnie tylko „doświadczenie edukacyjne”…

Tymczasem lekarz rozpoczął „procedurę”. W tym momencie zobaczyłam wprowadzoną do łona rurkę połączoną z pompą ssącą. Nigdy wcześniej tego nie widziałam. Rurka ta zaczęła się poruszać w kierunku boku dziecka…

Kobiety, kiedy przychodzą na aborcję, zadają mnóstwo pytań. Jednym z nich jest to, czy ich dziecko coś czuje. Do tej pory standardowa moja odpowiedź, której nauczono mnie w Planned Parenthood, brzmiała: „Nie, płód nic nie czuje aż do 28. tygodnia”. Takiej właśnie odpowiedzi udzielałam setkom kobiet…

Walka o przeżycie
Widząc obraz USG, powtarzałam sobie w myślach tę odpowiedź. Nagle zobaczyłam, jak dziecko podskakuje i ucieka przed rurką, którą poczuło na swoim boku! Dziecko się ruszało, wymachiwało rączkami i nóżkami tak, jakby próbowało uciec!

Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam, ponieważ w tym właśnie momencie zdałam sobie sprawę, że wszystko, co mi mówiono o aborcji, było kłamstwem! Stałam jak wryta i z przerażeniem patrzyłam na monitor… Najgorsze w tym wszystkim było to, że mając okazję, żeby jakoś zareagować, po prostu stałam i nie robiłam nic…

Chciałam posadzić tę kobietę i powiedzieć jej: „Zobacz, co się dzieje z twoim dzieckiem!”. Ale tylko stałam i patrzyłam na ekran…

Kobieta na stole była bardzo zdenerwowana. Cierpiała… Chciałam ją pocieszyć, ale nie mogłam przestać patrzeć na to, co się działo na ekranie! Lekarz poprosił techniczkę, by włączyła pompę ssącą. Gdy ta to zrobiła, rzucił niejako do dziecka: „Wyskakuj, Scotty”…

Z każdym obrotem rurki widziałam, jak ciało maluszka wiło się i obracało. Ostatnią rzeczą, którą wtedy widziałam, był perfekcyjnie ukształtowany szkielet dziecka bardzo małej wielkości, wirujący w kółko w łonie matki. Potem zobaczyłam, jak został wessany… Dziecko zostało rozerwane na części… Potem obraz na USG zrobił się ciemny…

Aborcja została zakończona, a ja byłam świadkiem śmierci! Pomyślałam: „Boże, to jest wybór?! To jest to, o co przez osiem lat walczyłam?!”.

W tym momencie myślałam o wszystkich kobietach, które przez lata nieświadomie okłamywałam. Co by się stało, gdyby znały one prawdę? To przecież miało dla nich znaczenie! One szukały usprawiedliwienia, ja zaś miałam dla nich tylko kłamstwa…

Zobaczyłam wreszcie, co z naszymi dziećmi robi tzw. wolny wybór… Przez lata gorliwie wierzyłam w kłamstwa Planned Parenthood, które przekazywałam tysiącom kobiet przychodzącym do mojej kliniki. Teraz wiedziałam, że muszę to zmienić! Pierwszym krokiem była rezygnacja z pracy w klinice.

„Produkty poczęcia”
Wiedziałam, jakie są następstwa aborcji, ponieważ byłam „technikiem od produktów poczęcia”. W każdej klinice aborcyjnej jest ktoś, kto po aborcji „składa” ciało dziecka w całość, by się przekonać, czy w łonie matki nie pozostały jeszcze jakieś tkanki, które mogłyby nawet doprowadzić do jej śmierci.

Jak mogłam to robić?! To można wyjaśnić tylko duchową ślepotą. Praca, którą wykonywałam, była prawdziwa, a zło aborcji bardzo namacalne. Mogłam go dotknąć, składając w całość części ciała dziecka rozerwanego na strzępy… Aborcja ma bardzo wyraźny odór. Kiedy tak realne zło infiltruje twoje serce i głowę, to może cię ono dosłownie uczynić ślepym na prawdę, która jest naprzeciw ciebie…

Ucieczka z piekła
Tydzień zajęło mi porzucenie pracy w klinice. Próbowałam bardzo mocno „przerobić w sobie” to, co widziałam, i zracjonalizować to sobie tak, ażeby to zaakceptować i przejść nad tym do porządku dziennego. Zarabiałam tam w końcu naprawdę duże pieniądze… Mój mąż z wykształcenia jest nauczycielem, bałam się więc, że nie damy rady nadal żyć na tym samym poziomie co wcześniej…

W poniedziałek rano pojechałam do pracy, ale czułam się chora. Miałam mdłości… Prowadząc auto, chyba po raz pierwszy od ośmiu lat szczerze się modliłam… Bo chociaż w niedzielę chodziłam do kościoła, to nie rozmawiałam z Bogiem i nie chciałam słyszeć tego, co On miał mi do powiedzenia…

Dla ruchu popierającego aborcję (pro-choice movement) bardzo korzystne było mieć członków, którzy uważali się za chrześcijan i którzy chodzili do kościoła…

Tego dnia modliłam się takimi słowami: „Boże, daj mi kogoś, do kogo mogę pójść, z kim mogę porozmawiać. Moi rodzice są na wakacjach. Moja mama nie jest najlepszą pomocą w kryzysowych sytuacjach…”.

Czułam w tej chwili, że Bóg mówił do mnie, bym dołączyła do obrońców życia, którzy stali za ogrodzeniem kliniki. Ja jednak nie chciałam do nich iść… Przez osiem lat osoby te stały pod kliniką i mówiły mi, że jeśli kiedykolwiek będę chciała ją opuścić, one mi pomogą. Nigdy nie myślałam, że do nich kiedykolwiek dołączę…

Tego poranka patrzyłam na kobiety wychodzące z budynku z małymi brązowymi torebkami. Wiedziałam, że szły do domu, by zażyć aborcyjną tabletkę… Ja jednak nadal wykonywałam pracę w klinice…

W końcu wybiegłam stamtąd tylnymi drzwiami i ukryłam się w aucie, by przejechać 50 metrów do biura Koalicji dla Życia.

Zadzwoniłam do nich i powiedziałam: „Jestem na waszym parkingu. Chciałabym wiedzieć, czy macie jakieś tylne wejście”.

Weszłam tam ukradkiem i jedyne, co mogłam zrobić, to się rozpłakać… W końcu zdołałam z siebie wykrztusić: „Myliłam się… Mieliście rację… Teraz potrzebuję waszej pomocy…”.

Oni mieli pełne prawo, by przypomnieć mi wtedy, jak przez ostatnie lata byłam dla nich niemiła, jak włączałam zraszacze przeciwko nim i jak się do nich obcesowo odzywałam…

Oni jednak spojrzeli wówczas na mnie i powiedzieli: „Już po wszystkim”…

To była najbardziej niesamowita chwila w moim życiu – chwila, gdy doświadczyłam miłosiernej łaski, jaką daje Bóg…

Uwolnienie
Następnego dnia powiedziałam im, że nie mogę opuścić kliniki, dopóki nie będę miała innej pracy. Muszę mieć przecież dochód, żeby utrzymać rodzinę… Zrozumieli to. Zaczęłam więc odtąd intensywnie szukać nowego miejsca zatrudnienia.

Następnego dnia poszłam na lunch z jedną z osób pracujących w Koalicji dla Życia. Powiedziałam jej, że już nie mogę powrócić do kliniki.

Po południu wróciłam do pracy, napisałam rezygnację i zaczęłam porządkować swoje biuro. Po cichu przenosiłam do samochodu osiem lat swojej pracy, po czym wysłałam swoją rezygnację faksem do działu kadr.

Ostatnią rzeczą, którą pakowałam wtedy do auta, była plastikowa miska, do której wrzucałam Cudowne Medaliki, umieszczane przez proliferów w kwietnikach.

Co poniedziałek wykopywałam te medaliki z kwietników. Wyglądały tak ładnie, że nie chciałam ich wyrzucać. Zaczęłam więc je zbierać do plastikowej miski. Na początku wystarczyła niewielka, potem zaś musiałam kupić większą, bo medalików było bardzo dużo…

Moje wyjście z kliniki obserwował jeden chłopak z Koalicji dla Życia. Gdy spojrzałam w tylne lusterko samochodu, zobaczyłam, że upadł na kolana i wzniósł ręce do nieba w geście dziękczynienia za to, co się stało!

Pozew w Halloween
Trzy tygodnie później był Halloween. Tego właśnie dnia otrzymałam od Planned Parenthood pozew sądowy. Dyrekcja kliniki pozwała mnie dlatego, że według niej bycie za życiem jest nielegalne… Sędzia jednak umorzył sprawę.

Planned Parenthood wysłało również oświadczenie prasowe do Associated Press – jednej z największych agencji prasowych na świecie.

Było w nim napisane mniej więcej coś takiego: „Jest nam bardzo przykro, że musieliśmy pozwać naszą byłą dyrektorkę. Z troski o ochronę jej danych osobowych podajemy jej numer telefonu komórkowego na wypadek, gdyby Państwo chcieli z nią porozmawiać”.

To nie żart! Bardzo szybko otrzymałam telefon od miejscowej reporterki. To była ta sama osoba, która nieraz przeprowadzała ze mną wywiady – jeszcze gdy pracowałam w klinice. Usiadłyśmy, a ona spytała mnie, dlaczego opuściłam Planned Parenthood. Kiedy opowiedziałam jej wszystko, widziałam, że była pod wrażeniem…

O godz. 10 moja historia została puszczona jako pierwsza w głównym serwisie informacyjnym. O godz. 14 zobaczyłam swoją twarz w specjalnym komunikacie prasowym. To prasowe oświadczenie zostało podchwycone przez lokalne media, a moja historia dotarła do Fox News, ABC i CNN.
W obronie życia

Kilka lat później zaczęłam przemawiać w obronie nienarodzonych dzieci. Trzy lata temu zaczęłam otrzymywać telefony od pracowników klinik aborcyjnych, którzy chcieli opuścić ten biznes. Wielu z nich czytało moją książkę.

Ludzie ci odkryli, że to, co w niej napisałam, jest prawdą. Wszyscy oni chcieli wyjść z tego bagna, ale nie wiedzieli, jak to zrobić… Wtedy to wraz z mężem stwierdziliśmy, że trzeba powołać organizację pomagającą takim osobom.

Jest wiele organizacji, które zajmują się uświadamianiem, czym jest zło aborcji. Są też organizacje pracujące z osobami, które przeżyły własną aborcję. Istnieją grupy wsparcia dla niedoszłych matek i ojców, grupy studenckie – ale nie było dotychczas żadnej instytucji, która aktywnie wspierałaby osoby chcące opuścić aborcyjny biznes.

Dlatego zdecydowaliśmy się powołać organizację And Then There Were None (I Nie Było Już Nikogo). W ciągu trzech lat doprowadziliśmy do tego, że kliniki aborcyjne opuściło 180 pracowników, spośród których wielu było czynnymi aborterami.

Nasz cel
Naszym celem jest nie tylko zamykanie klinik aborcyjnych. Wpływamy też na dotkliwe zmniejszenie dofinansowania działalności Planned Parenthood – ale to nie jest nasz ostateczny cel.

Naszym celem jest zlikwidowanie aborcji w USA. Żeby to osiągnąć, trzeba zmienić sposób myślenia. Trzeba dotrzeć do serc i umysłów ludzi, którzy uważają, że jest to w naszym społeczeństwie akceptowalna praktyka.

Trzeba ukształtować młodych tak, by wiedzieli, dlaczego są za życiem. Nie wystarczy świadomość, że tak zostali wychowani, bo to nie uchroni ich przed manipulacją, której i ja uległam. Trzeba im wpoić, że powinni odważnie walczyć o życie nienarodzonych, i trzeba wychowywać ich na małych proliferów.

Moja córka, Grace, uczestniczyła w szkole w lekcjach realizujących program „Show and Tell”. Polega on na pokazaniu jakiegoś przedmiotu i wygłoszeniu krótkiego przemówienia na jego temat.

Ponieważ Grace zawsze ma przy sobie „małego Jasia” – model dziecka w 12. tygodniu od poczęcia – pokazała go klasie i zaczęła o nim z pasją opowiadać. Tak właśnie musimy wychować młode pokolenie, ażeby z pasją broniło życia. Jeśli to zrobimy, aborcja zniknie raz na zawsze.
Tłum. i opr. Bartłomiej Grysa