News will be here

Szokująca historia życia Tima Guénarda

Historia Tima Guénarda jest porażająca. Najpierw ogromem cierpienia, jakiego doświadczył w dzieciństwie, a potem ogromem łaski, która sprawiła, że stał się zdolny świadczyć o Bożej dobroci. Tim Guénard, dziś 40-letni ojciec czwórki dzieci, w swojej wydanej we Francji autobiografii pt. „Plus fort que la haine” pisze, że Bóg ma lekarstwo na wszelkie, choćby największe rany ludzkiej biedy.

Gdy miał trzy lata, jego matka skończyła dziewiętnaście lat. Pewnego dnia, przywiązała chłopca za nóżkę do przydrożnego słupa na jakiejś mało uczęszczanej drodze i odjechała. Policjanci znaleźli zziębnięte i przerażone dziecko dopiero nazajutrz. Tim trafił pod opiekę swojego ojca, który jednak wcale nie był tym faktem uszczęśliwiony. Miał żonę i kolejne dzieci, a Tim był dla niego wyrzutem sumienia i dlatego go nienawidził. Kiedyś, pijany, tak uderzył pięcioletniego syna, że ten, spadając ze stromych schodów do piwnicy, połamał obie nogi i nos.

Leżał w szpitalu dwa i pół roku. Nikt go nie odwiedzał. „Moimi jedynymi gośćmi były muchy i pielęgniarki z zastrzykami” – wspomni później. Kiedyś, w Boże Narodzenie, Tim ukradł chłopcu z sąsiedniego łóżka kolorowy papier z prezentu. To była jego jedyna świąteczna radość okupiona dziecięcym poczuciem winy z powodu tej niewybaczalnej kradzieży.

Ze szpitala Tim trafił do domu dziecka, ponieważ jego ojciec został pozbawiony praw rodzicielskich. Tim miał osiem lat i objawy ciężkiej choroby sierocej. Uznano, że jest nerwowo chory i skierowano go do szpitala psychiatrycznego. Dopiero po dziewięciu tygodniach lekarze stwierdzili, że to była pomyłka.
Głodne dziecko i Hostie

Ze szpitala zabrała go pewna kobieta, która miała stworzyć Timowi rodzinę zastępczą i obdarzyć osierocone i okaleczone dziecko odrobiną miłości. Lecz i tym razem Tim nie miał szczęścia. Kobietę tę nazwał później wiedźmą. Zmuszała go do ciężkiej pracy w gospodarstwie. Dzieciak często cierpiał z głodu na bóle brzucha i głowy, spał na cuchnącym sienniku w kącie strychu. Kiedyś wysłała go, aby sam posprzątał cały kościół. Głodny i zmęczony Tim przypomniał sobie, że podczas niedzielnych Mszy świętych kapłan rozdaje ludziom białe opłatki. Otworzył tabernakulum i wyjął puszkę z komunikantami. Zaczął jeść łapczywie, bojąc się, aby ktoś nie złapał go na gorącym uczynku. W ciągu paru minut znikła cała zawartość tabernakulum. „Dowiedziałem się później od kompetentnych osób – wspomina po latach Tim – że te Hostie były konsekrowane, i że mój uczynek zgłodniałego dziecka nazywał się Pierwszą Komunią świętą. Wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tej tajemnicy ani z tego, że popełniłem straszny grzech, który ludzie określają mianem świętokradztwa. Nie byłem nawet ochrzczony”.

Stopniowo atmosfera w domu stawała się dla Tima nie do zniesienia. Próbował popełnić samobójstwo, ale sznur był za słaby i urwał się pod ciężarem dziewięcioletniego chłopca. Kilka dni później kobieta, u której przebywał, uchodząca we wsi za dobrą katoliczkę, tak zbiła Tima, że złamała mu rękę. Nazajutrz była zmuszona odwieźć go do szpitala. Lekarze zaalarmowali policję.

Tim został umieszczony w nowej rodzinie zastępczej. Ci ludzie byli biedni, ale bardzo serdeczni. Wujek Gaby był cierpliwy i wyrozumiały, uczył chłopca pracy ze zwierzętami. Nazywał go swoim Pio.

Niestety, szczęście Tima trwało krótko. Pewnego dnia bawił się w stodole wraz z dziećmi gospodarza. Starszy o dwa lata od Tima Paulo przyniósł świeczki i zapałki. Chłopcy zbudowali szałas ze słomy i zapalili w środku świecę. Dzieci cudem uszły z życiem i patrzyły przerażone, jak stodoła zamienia się w gigantyczną pochodnię. Policja od razu oskarżyła sierotę.
Zbyt biedny, by płakać

W poprawczaku uznano Tima za niebezpiecznego i skierowano pod specjalny nadzór. Wieczorem strach, samotność, smutek i rozpacz trysnęły z oczu zaszczutego dziecka potokami łez w poduszkę. Zauważył to wychowawca. Nazajutrz z szyderczym uśmiechem wyciągnął Tima na środek jadalni i powiedział: „Teraz płacz. No dalej, mazgaju, płacz przed wszystkimi!”

W tym momencie w sercu Tima zaszła okrutna zmiana: „Byłem zbyt biedny, nie miałem prawa do łez. Okazywanie bólu jest luksusem, którego mi odmówiono. Musiałem więc okłamywać swoje cierpienie. Musiałem zamknąć zawory moich oczu i drzwi mojego serca. Musiałem ze sobą walczyć, żeby nie płakać. Szloch powoli zamieniał się we mnie w złość, zwijał w kłębek wściekłości. Cała zgromadzona we mnie agresja przeciw nienawiści, jakiej doznałem, zamieniała się w palący mnie wewnątrz ogień szukający ujścia. Zaczynała pożerać mnie żądza zemsty”.

Następne trzy miesiące to pasmo nieustannych upokorzeń, bezpodstawnych oskarżeń, okrutnych kar i drwin ze wszystkich stron. Miara się przebrała, gdy po raz kolejny sąsiad przy stole sięgnął po kotlet do talerza Tima. Chłopak z całej siły wbił widelec w dłoń złodzieja. Poczuł ulgę, która jednak szybko zamieniła się w prawdziwą rozpacz. Wtrącono go do karceru.

Pewnego dnia, kiedy już nie miał na nic nadziei, strażnik zawołał: „Guénard, masz wizytę!” Wujek Gaby po sześciu miesiącach od pożaru nie zapomniał o Timie. Chłopak poczuł serce w gardle. Spojrzał stojącemu przed nim mężczyźnie w oczy i zobaczył w nich smutek i wyrzuty sumienia. Wujek Gaby przyznał, że w dniu pożaru uległ swojej żonie, która wezwała policję i odprawiła chłopca. Nie mógł sobie tego wybaczyć. „Przyjdziesz jeszcze?” – spytał Tim. „Tak, przyjdę, mój Pio, przyjdę”. Jego Pio czuł, że już nigdy nie zobaczy wujka Gaby’ego. Ta wizyta jednak oddała zdruzgotanemu dziecku niewiarygodną wprost przysługę. Nie pozwoliła do końca stwardnieć jego sercu. W ciągu tych kilkunastu minut odżyło w nim coś bezcennego. Pojawiła się nowa szczelina dla uczuć. Tim postanowił uciekać, aby ratować swoje życie od nienawiści.
Pazur zła

Paryż jest fascynujący, szczególnie, gdy ma się dwanaście lat i po raz pierwszy w życiu oddycha się wolnością. „Pani Żyrafa” (Wieża Eiffla) dumnie góruje nad całym miastem. Za pieniądze, jakie dał mu niespodziewanie jakiś przechodzień, Tim kupił bilet i znalazł się 300 metrów nad dachami Paryża. Imponujące. Przyjemność trwała jednak krótko. Zbliżał się wieczór, a wraz z nim głód i samotność. Zmęczony i zdezorientowany Tim usiadł na ławce na Polach Marsowych. Prawie natychmiast zjawił się elegancko ubrany mężczyzna i spytał Tima, czy chce zarobić 50 franków. Oczywiście! Po chwili chłopiec znalazł się w mieszkaniu nieznajomego, który w brutalny sposób go zgwałcił, po czym wcisnął mu w rękę obiecany banknot i wyrzucił za drzwi.

„Wybiegłem na ulicę. Moje serce wymiotowało łzami. Trząsłem się z zimna i z obrzydzenia. Miałem dwanaście lat i właśnie poznałem, czym jest perwersja. Poczułem, jakby dotknął mnie pazur zła, jakby zranił nie tylko moje ciało, ale i moją duszę. Nie byłem w stanie wołać o pomoc. Gdzieś jednak, w głębi serca, tam, gdzie nie ma już słów, wzywałem pomocy. Krzyczałem do Wszechmogącego, aby uwolnił mnie od tego koszmaru. Nie przyszedł. Nikt nie przyszedł”.

Następne trzy lata Tim spędził w świecie paryskiej prostytucji. Był utrzymankiem starszych i znudzonych życiem kobiet zamkniętych w luksusowych willach na Montparnasse. Trafił do bandy młodocianych stręczycieli i nawet poczuł, że zaczęła mu się podobać ta dobrze płatna „praca”. Do czasu, aż znów wpadł w ręce policji.

Tym razem miał szczęście. Sędzina postarała się, aby przyjęto go do szkoły, gdzie mógł uczyć się zawodu i jednocześnie zarabiać na swoje utrzymanie. Tim został praktykantem na budowie. Praca spodobała mu się. Zmężniał, zaprzyjaźnił się z nowymi kolegami. Zaczął też trenować boks i szybko odnosić zwycięstwa w krajowych i międzynarodowych zawodach. Walczył z ogromną zaciekłością. Wreszcie miał okazję wyładować swoją gromadzoną od lat nienawiść. Poczuł, że zaczyna być silniejszy od niej. Nie zrażał się kolejnymi złamaniami nosa. W sumie naliczył ich 27, z czego cztery zawdzięczał jeszcze ojcu. Był oklaskiwany i zarabiał mnóstwo pieniędzy. Poczuł się wreszcie „kimś”. Minęły następne dwa lata.
Wśród ludzi „nie z tej ziemi”

Tim właśnie skończył osiemnaście lat. Wysłano go na staż budowlany do Compiegne, gdzie poznał chłopaka imieniem Jean-Marie. Niespodziewanie Jean-Marie zaczął mówić Timowi o Bogu, o Jego miłości, o jakiejś Dobrej Nowinie i innych dziwnych rzeczach. Tim nic nie rozumiał.

Pewnego dnia Jean-Marie zaprosił Tima, aby go odwiedził. Chłopak mieszkał we wspólnocie „Arki” Jeana Vaniera.

„Mieszkańcy „Arki” są ludźmi nie z tej ziemi. Nawet nie wyglądają jak inni ludzie. Ich relacje są proste i bezpośrednie. Jeśli się im spodobasz, powiedzą ci to od razu. Jeśli nie, nawet cię nie zauważą. Są klejnotami spontaniczności w świecie zimnych kalkulacji. Tu nie ma miejsca na żadną grę. Wspaniałe…” – takie było pierwsze wrażenie Tima, gdy przekroczył próg tego dziwnego domu.

Jeszcze tego samego wieczoru Jean-Marie zaprosił Tima do odwiedzenia wraz ze wszystkimi Jezusa. Chłopak był pod wrażeniem ciepłej i trochę zaskakującej go atmosfery „Arki”. Zgodził się więc, sądząc, że chodzi o jakiegoś nowego kolegę, po imieniu sądząc Portugalczyka lub Hiszpana. Weszli do kościoła. Tam ktoś wskazał mu Najświętszy Sakrament i szepnął: „To jest Ciało Jezusa”. Wszyscy uklękli. „Trudno mi było uwierzyć, że ludzie potrafią przejść przez pół miasta, żeby w milczeniu klęczeć przed białym krążkiem, który nazywają Jezusem”. – Tim nie mógł wyjść z podziwu. Przypomniał sobie tabernakulum z dzieciństwa, które opróżnił z głodu. Rozejrzał się wokół. Twarze jego nowych przyjaciół były o wiele piękniejsze, niż dotąd sądził. Pełne jakiegoś światła w oczach, spokoju i radości. Tim był pod wrażeniem. „Podobało ci się?” – spytał potem Jean-Marie. „Tak. To było dziwne. Bardzo dziwne. W pewnym sensie nawet zabawne…”

Tim zaczął częściej odwiedzać „Arkę”. Usłyszał tam o pewnym księdzu, którego podobno koniecznie powinien poznać. Mówiono o nim jak o świętym. Postanowił więc odwiedzić „świętego” ojca Thomasa Philippe w Trosly, głównej siedzibie „Arki”. Wyobrażał sobie, że zobaczy kogoś wielkiego i pięknego, jak na starych obrazach, a tymczasem stanął przed nim mały, niepozorny człowiek o pomarszczonej twarzy. „Do tego był łysy jak mnisi z opakowań sera camembert. Miałem ochotę uciec, ale zamiast tego wydusiłem z siebie: »Czy ma Ojciec ochotę na przejażdżkę moim motocyklem? «. „Bardzo chętnie”. Tego Tim się nie spodziewał. Urządził więc prawdziwy pokaz swojej motocyklowej wirtuozerii: slalom po zatłoczonych chodnikach, jazda po schodach, ulicami jednokierunkowymi pod prąd na tylnym kole, skrzyżowania na czerwonym świetle. „Świetnie. To było bardzo przyjemne!” – usłyszał w podziękowaniu. Ojciec Thomas dodał: „Czy chciałbyś otrzymać przebaczenie od Jezusa? To ci dobrze zrobi…” Tim bardzo potrzebował czegoś, co dobrze mu zrobi, więc zgodził się. „To był mój powrót z otchłani. W moim sercu dotąd panował tylko mrok. I w to cuchnące grzęzawisko ów mały kapłan o wątłym ciele, lecz mocnej jak skała duszy, zaczął siać gwiazdy. Potem pomógł wzejść we mnie jutrzence nadziei. Zasadził we mnie pewność, że zostałem stworzony do szczęścia płynącego z miłości, do wieczności pełnej miłości, i że to wszystko jest także dla takich drani jak ja. Stał się dla mnie ojcem, który wskazał mi Ojca pełnego miłosierdzia. Stał się dla mnie kanałem Jego miłości”. – powie później Tim.
Matka Teresa

Tim chciał zostać przyjęty do „Arki” w Compiegne. Miał jednak czekać cały rok. Obraził się i postanowił nigdy więcej tam nie wracać. Gwałtowność jego poranionej natury znów dała o sobie znać. Pewnego wrześniowego dnia wybrał się na przejażdżkę autostopem bez żadnego konkretnego celu. Postanowił, że pojedzie tam, gdzie będzie jechał jego kierowca. Usłyszał nic mu nie mówiącą nazwę Taizé. Na miejscu poczuł znajomą atmosferę. Po kilku dniach zaprzyjaźnił się z 16-letnim upośledzonym chłopcem z Belgii. Fredo zaprosił go do siebie na Boże Narodzenie. On także należał do „Arki”. Tim przeżył w Brukseli wspaniałe dni i właśnie miał wyjeżdżać, gdy jeden z opiekunów zaproponował mu, żeby został. Pracował w „Arce” w Brukseli przez następne półtora roku. Potem postanowił zwiedzić świat. Przejechał prawie całą Europę. Pewnego ranka wysiadł na dworcu Termini w Rzymie. Wyszedł na zatłoczoną ulicę i przed samym wejściem na pasy zauważył maleńką staruszkę ubraną w jakiś dziwny rodzaj białej sukni. Wyraźnie bała się wejść na jezdnię. „Czy mogę pomóc?” – spytał młody turysta. Kobieta uśmiechnęła się i powiedziała coś po angielsku. Tim odprowadził ją aż do bramy domu, dokąd szła. „Ooo! Mother!” – wykrzyknął otwierający drzwi. Po chwili Tim znalazł się w środku i dowiedział się, że miał szczęście przyprowadzić samą Matkę Teresę z Kalkuty. Tylko, że wtedy nic mu to nie mówiło. Matka Teresa poprosiła Tima, aby towarzyszył jej przez resztę dnia. Odwiedzał wraz z nią jej przyjaciół i dobroczyńców. W pewnym momencie zaniepokoił się. Matka Teresa była wyraźnie zmęczona, coraz bardziej pochylała się do ziemi. W końcu znaleźli się w miejscu, gdzie Timowi wydawało się, że Matka Teresa będzie mogła wreszcie odpocząć. Przywitała ją inna zakonnica, ubrana w dżinsową sukienkę i welon na głowie. Tim usłyszał: „Nazywam się matka Magdalena”. Poczęstowała ich herbatą, a na koniec dała Timowi glinianą figurkę Jezusa i powiedziała: „Obiecaj mi, że odwiedzisz mnie jeszcze, gdy przyjedziesz do Rzymu”.

Dopiero dwa lata później, w Trosly, Tim zdał sobie sprawę, kogo spotkał wtedy w Rzymie. Oglądał film o Małych Siostrach Karola de Foucauld. „Ależ ja ją znam!” – wykrzyknął Tim. „A może znasz też Matkę Teresę z Kalkuty?” – wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. „Nooo tak. To Matka Teresa przedstawiła mnie Matce Magdalenie…” – po tych słowach Tim zamilkł głęboko poruszony.
„Dom tych, których wam przyśle Matka Boża”

Tim już dawno obiecał sobie, że kiedyś ożeni się i będzie dobrym mężem i ojcem, na przekór wszystkim obiegowym teoriom, że jeśli człowiek miał złe dzieciństwo, to zawsze będzie złym człowiekiem, jeśli go bito, to i on będzie bił swoje dzieci, jeśli jego ojciec pił, to i on będzie alkoholikiem.

Martine pochodziła z tak zwanego „dobrego domu”. Poznali się w „Arce”. To ona pierwsza mu się oświadczyła. Tim przestraszył się. Nie chciał ryzykować. Uznał, że mu się nie uda być dobrym. Martine jednak przekonała o swojej miłości nie tylko Tima, ale i swoich rodziców. Ślub odbył się w Trosly. Tim wybrał fragment Ewangelii o synu marnotrawnym. „Tak to zaledwie trzy litery, ułamek sekundy, który zmienia człowiekowi całe życie” – wspomina Tim ten niezwykły dzień. Niedługo potem Martine dostała propozycję pracy w Lourdes w filii Chrześcijańskiego Biura Niepełnosprawnych założonego przez Marie-Hélene Mathieu.

Tuż przed wyjazdem pojechali z żoną do Châteauneuf-de-Galaure na rekolekcje w ciszy prowadzone przez ojca Marie-Dominique Philippe. Temat brzmiał: „Apokalipsa”. Ojciec Marie-Dominique zaproponował rekolektantom odwiedziny u Marty Robin, jednej z największych mistyczek XX w., która przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła. Żyła tylko dzięki przyjmowaniu Jezusa w Eucharystii. Ustawiła się długa kolejka chętnych. Ku rozpaczy Martine, dla niej i dla Tima zabrakło miejsc. Po obiedzie przez mikrofon zaczęto wyczytywać pierwszych siedem nazwisk z listy szczęśliwców. Osoby te miały jeszcze tego samego popołudnia zobaczyć Martę. Okazało się, że Tim i Martine znaleźli się pierwsi na liście. Martine wykrzyknęła: „Ależ myśmy się wcale nie zapisali!” Dwieście par oczu znieruchomiało ze zdumienia.

Tim trząsł się jak galareta. Był więcej niż pewien, że gdy tylko wejdzie do jej pokoju, Marta wykrzyknie: „Idź precz, szatanie!” Martine powiedziała, że są młodym małżeństwem i że bardzo się od siebie różnią. Na to Marta szczerze się zaśmiała: „Ależ to są bzdury w oczach Pana Boga. Wasza miłość ma się opierać na wierze, nadziei i miłości, a nie na zgodności charakterów. Wasze dzieci będą wzrastać w miarę, jak wzrastać będzie wasza miłość”. Martine powiedziała też Marcie, że zamierzają wyjechać do Lourdes i znaleźć tam dla siebie dom. Marta przerwała: „Dom dla tych, których wam przyśle Matka Boża. Ona wam go wskaże”. Tego dnia Marta Robin zajęła bardzo ważne miejsce w życiu Tima i Martine.
Otwarte serca, otwarte drzwi

Tim Guénard i jego żona do dziś mieszkają w Lourdes, w domu, który wskazała im Matka Boża jednym z tych sposobów, jakie ludzie nazywają zbiegiem okoliczności. Niedługo po przyjeździe do Lourdes przyszła na świat Eglantine. Potem Lionel, Kateri i Timothée. Zjawił się też Roger, Senegalczyk, rozpaczliwie próbujący wydostać się z bagna narkomanii, i wielu innych…

Tak zaczęło się spełniać marzenie Tima i Martine oraz polecenie Marty: „ich serca i ich drzwi mają być otwarte nie tylko na dzieci, które przychodzić będą na świat, ale też na wszystkich, którzy, tak jak Tim w dzieciństwie, potrzebować będą ciepła i pomocy, żeby nie zagubić się do reszty”.

Tim Guénard jeździ też wszędzie, gdzie jest zapraszany, aby głosić swoje świadectwo – szokującą historię człowieka, który okazał się silniejszy niż nienawiść.
źródło: milujciesie.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *